W najstarszych zachowanych przepisach na bigos w ogóle nie ma kapusty. W dziele Compendium ferculorum, albo zebranie potraw Stanisława Czernieckiego z 1682 r. bigos jawi się jako coś w rodzaju paskudnego gulaszu z różnych rodzajów mięs i szpiku z dodatkiem korzennych przypraw.
A współcześnie? Nie tylko do jego istoty, co oczywiste, należy moc kapusty, ale coraz częściej można spotkać go w postaci zupełnie bezmięsnej, a przy tym satysfakcjonującej, naładowanego siłą strączków, „skwarkami” tofu.
Prawdopodobnie zbliżoną ewolucję przejdzie świat. Historię bigosu powinno się traktować jak metaforę, przypowieść. Za ileś stuleci porzucimy bowiem żółć i flaki, złą energię mordu i gwałtu, zainteresujemy się niezadawaniem bólu, życiem planety.
Co jednak pozostaje do zrobienia dziś? Wszystko chyba sprowadza się do tego, by w spokoju poszukiwać nowych receptur, innych, lepszych źródeł białka, pilnować gazu, wiedzieć, kiedy zamieszać całością, wiedzieć, kiedy zdjąć pokrywkę i się nie przegotować.