Zachodzące słońce nad Tadź Mahal. Spienione odmęty wody w Niagarze. Bezkres Wielkiego Kanionu Kolorado. Pnąca się w niebo południowa ściana K2. To tylko niektóre z ikonicznych krajobrazów, których tego lata na pewno nie zobaczycie na żywo. Czy jest czego żałować? Pewnie tak, ale można też zadać sobie pytanie, po co właściwie ludzie jeżdżą przez pół świata, by zobaczyć miejsca, które i tak już widzieli na milionach dostępnych w sieci zdjęć?
Odpowiedź zna każdy, kto najpierw oglądał jakiś krajobraz na zdjęciach czy filmach, a potem udało mu się zobaczyć go na żywo. Jest różnica, prawda? Ta różnica opiera się na jedynym w swoim rodzaju uczuciu: zachwycie krajobrazem. Zachwyt trwa czasami tylko krótką chwilę, ale bywa, że zostaje z nami na dłużej i możemy go odtworzyć w głowie nawet po wielu latach. Opisywanie tego uczucia to zadanie karkołomne, bo rzecz jest szalenie indywidualna. Ze zdjęciami jest jeszcze gorzej, bo chociaż krajobraz to coś, co z pozoru doskonale nadaje się do fotografowania, do oddania uczucia zachwytu potrzebujemy czegoś więcej. To „coś” poczuł Adam Mickiewicz, gdy pisał Sonety krymskie, które być może obrzydziła nam szkoła, ale nie są niczym innym jak próbą opisania zachwytu krajobrazem. I to nie tylko tym tu i teraz, ale też tymi z przeszłości, zapisanymi w pamięci. Na stepach akermańskich, słysząc głos żurawi, podmiot liryczny przypomina sobie Litwę i odczuwa przemożną chęć rzucenia wszystkiego i pojechania tam, najlepiej teraz – „jedźmy, nikt nie woła”.