Po kwartale Po kwartale
Pogoda ducha

Po kwartale

Piotr Stankiewicz
Czyta się 3 minuty

Zaczęła się wiosna, czyli skończył się pierwszy kwartał 2018 roku. Jesteśmy już za ćwiartką drogi do kolejnego sylwestra. Szybko zleciało, prawda? Ciepłe, radosne dni wiosenne to świetny pretekst do wielu rzeczy… Także do tego, żeby jeszcze głębiej zakopać wszystkie postanowienia noworoczne czy choćby wspomnienie po nich. A kwartał roku, połowa połowy, to przecież dobry moment na pierwszą ewaluację.

Zacznę – uczciwie – od siebie (większość rzeczy jest uczciwa, o ile zacznie się od siebie). Moim postanowieniem noworocznym było, że w 2018 roku zrobię 40 tysięcy pompek, co będzie dobrym punktem startowym, żeby zrobić milion w ćwierć stulecia. Jak wyszło w praktyce? Od 1 stycznia do 6 kwietnia (kiedy piszę te słowa) minęło 96 dni. Powinienem mieć zrobione 96 x 110 = 10 560 pompek. Ile zrobiłem naprawdę? Cóż, nie tyle. Rozliczenia prowadzę następująco: zakładam, że normą będzie wykonanie planu, a niedociągnięcie będzie odstępstwem. Stąd też, nie notuję, ile zrobiłem (to by było jednak zbyt nużące, nawet dla mnie), ale o ile za mało. Takie podejście stanowi też dodatkową motywację: czasem wyrabiam tę normę tylko po to, żeby nie musieć zapisywać, że czegoś zabrakło. 6 kwietnia byłem 2717 pompek pod kreską… czyli zrobiłem 10 560 – 2717 = 7843 pompki. 74% planu. I teraz powstaje zasadnicze pytanie: to dużo, czy mało?

Stoicyzm to dość zerojedynkowa filozofia i naiwne rozumienie tej zerojedynkowości popychałoby do stwierdzenia, że skoro nie zrobiłem, to nie zrobiłem. Plan niewykonany w stu procentach jest po prostu planem niewykonanym. Koniec i kropka. 2717 pompek niełatwo będzie nadrobić i może nawet do końca roku się nadrobić nie uda. Taka prawda. Ale czy cała?

Informacja

Z ostatniej chwili! To przedostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Owszem, jestem poniżej oczekiwań i planu, ale trudno mi uciec od refleksji, że przez te ostatnie trzy miesiące i tak zrobiłem więcej pompek niż kiedykolwiek wcześniej. To po pierwsze. Po drugie: cóż, 74% może nie brzmi imponująco, ale 7843 pompki? To już całkiem, całkiem! Plan tak ambitny, nawet niewykonany w całości, i tak doprowadził mnie tam, gdzie nigdy bym nie doszedł, gdybym go nie przedsięwziął. I czy tak nie jest ze wszystkimi naszymi zamierzeniami w życiu w ogóle?

Po trzecie, przez te trzy miesiące zmieniła mi się optyka. Bardzo ciekawe zjawisko. Na samym początku za wszelką cenę starałem się trzymać tego rytmu 110 dziennie, rozpaczliwie nadrabiałem, starałem się nic nie opuszczać. Później, w miarę jak byłem coraz bardziej i bardziej pod kreską, coraz mniej przejmowałem się niedoróbkami… Nie stało się to jednak powodem zarzucenia ambitnego przedsięwzięcia. Innymi słowy, zupełnie nieoczekiwanie, projekt przeobraził się we wspaniałą szkołę niezerojedynkowości, naukę półcieni i półtonów, praktykę trudnej sztuki kompromisu między maksymalizmem a rzeczywistością.

Zacząłem od siebie, ale nie wypada na sobie kończyć. A zatem, jak z Waszymi postanowieniami noworocznymi?

Czytaj również:

Królestwo za orzechy Królestwo za orzechy
i
zdjęcie: Wouter Supardi Salari/Unsplash
Dobra strawa

Królestwo za orzechy

Dominika Bok

Przypominają kształtem ludzki mózg i znakomicie wpływają na pamięć, koncentrację oraz nastrój. Żeby były lepiej przyswajalne, warto namoczyć je przed spożyciem albo – w wersji dla zaawansowanych smakoszy – wytłoczyć z nich olej.

Sama nazwa orzecha włoskiego sugeruje, że ta roślina szczególnie lubi ciepło – typowe dla południowej Europy. Rzeczywiście w wyjaśnieniach etymologicznych jest trochę prawdy, gatunek ten można było spotkać w naszej – całkiem słonecznej wówczas – strefie klimatycznej, zanim nastała epoka lodowcowa, a wraz z nią doszło do wymarcia dużej części flory. Kiedy jednak orzech na dobre zadomowił się po raz wtóry na naszych terenach, doszło do zabawnej pomyłki. Tak naprawdę przywędrował on bowiem nie z Półwyspu Apenińskiego, lecz z Bałkanów przez Wołoszczyznę (górzystą krainę w Rumunii). Nie bez powodu w starych książkach kucharskich do dziś wśród wielu innych ingrediencji znaleźć można w przepisach „orzechy wołoskie”. Dolejmy jeszcze trochę oliwy do ognia tej językoznawczej historii: w Anglii orzechy włoskie nazywane są English walnut, Persian walnut, a czasami – kamień z serca – tylko walnut. Tyle określeń na jednego niepozornego orzeszka! Chociaż czy rzeczywiście tak niepozornego?

Czytaj dalej