Pełne serce
i
ilustracja: Mieczysław Wasilewski
Pogoda ducha

Pełne serce

Wrażliwość, bezradność i odwaga według Brené Brown
Sylwia Niemczyk
Czyta się 13 minut

A gdyby tak zebrać się na odwagę i dopuścić do siebie własne uczucia? Badaczka Brené Brown poddaje nam tę ewentualność pod rozwagę.

Nasza wrażliwość może prowadzić do rozdzierającego bólu, utrudniać życie i wymaga ogromnego wysiłku. A jednak – jak twierdzi Brené Brown, profesorka nauk społecznych na Uniwersytecie w Houston – otwarcie się na własne emocje i uznanie swojej wrażliwości to najlepsza rzecz, jaką możemy dla siebie zrobić.

Popularyzowana przez nią idea „życia pełnym sercem” jest poparta zakrojonymi na dużą skalę badaniami, które prowadzi od ponad 20 lat. Co prawda zaczynała je wtedy z zupełnie innym nastawieniem – ambicją młodej doktorantki było opisanie ludzkich emocji za pomocą analizy ilościowej, tak by wyniki badań dało się przedstawić poprzez liczby i wykresy. „Na moich studiach doktoranckich sporo osób uważało, że życie jest chaotyczne, nieracjonalne i trzeba je takim pokochać. Ja jednak należałam do tych, którzy mówili, że owszem, życiem rządzi chaos. Dlatego właśnie trzeba je posegregować, a potem poukładać w pudełkach z przegródkami” – wspomina.

Szumne zapowiedzi rozbiły się w puch już w pierwszych tygodniach pracy naukowej. Opowieści, które Brown zbierała od uczestników jej badań, nijak nie chciały się wcisnąć w tabelki i wzory. Uświadomiła sobie, że jeśli chce poważnie zajmować się opisywaniem ludzkiego doświadczenia, musi pożegnać się z matematycznymi metodami. Zamiast liczyć, ile osób doznaje danych emocji i jak to się rozkłada według wieku, płci i miejsca zamieszkania, lepiej uważnie wsłuchiwać się w opowiadane przez uczestników historie, szukać subtelnych różnic oraz podobieństw między nimi i próbować zrozumieć (przy czym „próbować” to tutaj słowo klucz), jakie uczucia te historie opisują.

Informacja

Z ostatniej chwili! To ostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Akt odwagi

Tamten pierwszy projekt badawczy Brown miał dotyczyć ludzkiego poczucia przynależności – do rodziny, grupy zawodowej czy innej, jeszcze szerzej rozumianej społeczności. Sęk w tym, że uczestnicy jej wywiadów wcale nie o tym chcieli mówić: „Kiedy pytałam ich o miłość, oni opowiadali mi o cierpieniu i złamanych sercach. Gdy zadawałam pytania o poczucie przynależności, mówili o tym, jak bolesne dla nich było wykluczenie”. To nie znaczy, że badanie się nie powiodło. Przeciwnie, zakładany na przeprowadzenie projektu rok rozrósł się do sześciu lat, tyle że zmienił się zakres prac. Zestawienie setek opowieści osób z różnych grup społecznych doprowadziło do wniosku, że tym, co utrudnia (czy wręcz uniemożliwia) człowiekowi nawiązywanie więzi, jest wstyd – bez wcześniejszego zgłębienia, na czym on polega, nie można badać ludzkiego poczucia przynależności. Wiele osób tak bardzo pragnie uniknąć wstydu, że woli nie wychylać się ze swoich bezpiecznych okopów. Wizja ewentualnego odrzucenia okazuje się na tyle przygniatająca, że wybierają samotność.

Wstyd był ciekawym tematem, ale Brown jeszcze bardziej interesowało co innego. Analizując zebrane przez lata wywiady, zastanawiała się, co łączy osoby, które jednak mu się nie poddają: decydują się odsłonić i wejść w relację. Jaka cecha osobowości sprawia, że widmo wstydu ich nie paraliżuje?

Badaczka uznała, że tak jak u źródeł wstydu zawsze leży lęk przed odrzuceniem, tak warunkiem, by poczuć w sobie gotowość na nie, jest zbudowanie w sobie zdolności do odczuwania pełnego spektrum emocji – i okazywania tego, co się czuje. Właśnie tę zdolność nazywa wrażliwością.

Co jednak znaczące, mówiąc o niej, nie używa zazwyczaj stosowanego słowa sensitivity, lecz vulnerability – mającego trochę inny odcień znaczeniowy. Ono okreś­la też zdolność do przeżywania emocji, ale łączy ją z pewną bezbronnością, podatnością na zranienie. Żeby lepiej to zrozumieć, zatrzymajmy się chwilę przy niuan­sach słownikowych. Również w języku polskim określenia „wrażliwy/wrażliwa” używamy najczęściej wtedy, gdy mamy na myśli czyjąś skłonność do wzruszeń (np. sztuką), większą niż przeciętna uczuciowość albo wyczulenie – na czyjeś emocje, hałas, światło itd. Według głównej definicji ze Słownika języka polskiego PWN wrażliwy to „silnie coś odczuwający, nieobojętny na coś”. Jednak o wrażliwości mówimy też np. wtedy, gdy opisujemy delikatne, miękkie podbrzusze kota i w tym znaczeniu zawiera się nie tylko zdolność sensoryczna, lecz także podatność na ból lub krzywdę. W angielskim vulnerability kryje się właśnie to połączenie.

W definicji, którą posługuje się Brown, wrażliwość to zarówno sama kruchość, jak i świadoma zgoda na nią. Naukowczyni wielokrotnie podkreśla, że decyzja o byciu krucho wrażliwym zawsze jest świadomym aktem odwagi. Podczas jednego z wystąpień opowiadała: „Zapytaliśmy o to tysiące ludzi. Odpowiedzi były różne. Wrażliwość (vulnerability) to pierwsza randka po rozwodzie. To próba zajścia w ciążę po drugim poronieniu. To planowanie przyszłości dzieci z żoną, która ma ostatnie stadium raka. To zaproponowanie żonie seksu. Zaproponowanie seksu mężowi. To wyznanie miłości, gdy nie wiesz na pewno, że jest odwzajemniona”. Zawsze będzie to odsłonięcie się, opuszczenie gardy. Ryzykowne otwarcie się na odczuwanie wszystkich emocji, także tych najbardziej rozdzierających i przytłaczających.

Nienazwane, nieobecne

Gwiazda uniwersyteckiej badaczki rozbłysła w 2010 r. za sprawą wykładu na lokalnym TEDxHouston. Na scenę wyszła uśmiechnięta, energiczna blondynka po czterdziestce i zaczęła od zrelacjonowania swojej rozmowy z organizatorami wydarzenia. „Nie wiemy, jak cię podpisać w zapowiedziach – mówili. – Jeżeli napiszemy, że jesteś badaczką, to nikt nie przyjdzie. Może w takim razie, skoro zajmujesz się ludzkimi opowieściami, podpiszemy cię jako storytellerka?”. Na sugestię naukowczyni, żeby połączyć oba te określenia i podpisać ją „badaczka storytellerka”, organizatorzy spojrzeli na nią i tylko głośno się zaśmiali – przecież ktoś taki nie istnieje!

Brené Brown niejednokrotnie spotykała się z taką reakcją, chociaż zwykle nie dotyczyła ona jej samej, ale przedmiotu podejmowanej przez nią pracy. Badając emocje, siłą rzeczy zajmuje się sprawami, które są trudno uchwytne i często nie mają dobrej nazwy, przez co nie funkcjonują w publicznej dyskusji. Tymczasem jeśli o czymś się nie mówi – tłumaczy badaczka – można odnieść mylne wrażenie, że tego czegoś w ogóle nie ma. Przykład? „Przeprowadziliśmy ankietę wśród ponad 7 tys. osób, prosząc je o sporządzenie listy wszystkich występujących w nich emocji, jakie potrafią rozpoznać i nazwać. Okazało się, że większość ludzi umiała zidentyfikować tylko trzy: radość, smutek i złość. Spróbujmy sobie uprzytomnić, co to dla nas wszystkich oznacza – ten brak szerokiego i pogłębionego słownictwa, które obejmuje pełnię ludzkiego doświadczenia”.

Powszechna nieumiejętność nazywania tego, co czujemy, nie wynika jednak z naszych niedostatków intelektualnych, ale z kultury, w której jesteśmy zanurzeni. „Uczucia nie są w cenie” – mówi Brown. Nie stanowią tematu programów publicystycznych ani lekcji w szkołach, zostały zepchnięte do niszy telewizji śniadaniowych i gabinetów psychoterapeutycznych. W przestrzeni publicznej osoby ze świata polityki czy nauki rzadko mówią o swoich emocjach, tak jakby była to dla nich rzecz zbyt wstydliwa albo na tyle nieistotna, że aż niewarta wzmianki (gdy natomiast odważą się mówić, spotykają się z krytyką mediów i błędne koło się zamyka).

Brown nie jest psycholożką ani terapeutką – nie próbuje dawać porad, poprzestaje na opisywaniu krajobrazu emocjonalnego człowieka. Tłumaczy, że mechanizmy rządzące naszymi uczuciami są zbyt skomplikowane, by zastosować do nich jedną formułę. A nawet więcej: przestrzega przed tymi, którzy coś takiego proponują („Każda próba oferowania ludziom prostego remedium na ból jest najgorszym rodzajem kupczenia magicznymi miksturami” – pisze w książce Ros­nąc w siłę). Jej ambicją jest stworzenie języka, dzięki któremu będzie nam łatwiej mówić o tym, co dzieje się w środku. Kieruje się przy tym maksymą Ludwiga Witt­gensteina z Traktatu logiczno-filozoficznego: „Granice mojego języka wyznaczają granice mojego świata”. Wyjaśnia, w jaki sposób ją rozumie: „Język nie tylko przekazuje emocje, on je także kształtuje. Kiedy więc używam słowa, aby opisać, jak się czuję, moje ciało często podąża za moim językiem. Jeśli używam hiperboli i zamiast po prostu powiedzieć, że jestem zestresowana, mówię: jestem przytłoczona, często czynię z tego samospełniającą się przepowiednię”.

Dokładniejsze nazewnictwo pozwala zarówno lepiej zrozumieć siebie, jak i pełniej wyrazić swoje uczucia. To z kolei sprzyja budowaniu więzi: ludzie, którzy umieją jasno określić, co czują i jak się mają, łatwiej wchodzą w relacje. Najnowsza książka Brené Brown Atlas of the Heart (Atlas serca), wydana pod koniec 2022 r., składa się z opisów 87 uczuć. Autorka otwarcie (i ryzykując odrzucenie przez swoich czytelników) przyznaje się w niej, że po latach badań zrozumiała, iż przez cały ten czas kierowała się fałszywymi założeniami. „Przez dwie dekady powtarzałam: »Musimy zrozumieć emocje, abyśmy mogli rozpoznać je u siebie i u innych«. Pozwólcie, że od razu powiem: nie wierzę już w to, że potrafimy rozpoznać, co czuje inny człowiek, niezależnie od tego, jak dobrze rozumiemy mechanizmy ludzkich emocji ani od tego, jak dobrze umiemy je już nazywać”. Nie przekreśla wszystkiego, co osiągnęła jako badaczka. Mówi jednak, że jeśli chcemy, aby inni wiedzieli, co czujemy, sami musimy o to zadbać. I odwrotnie: nie możemy zakładać, że znamy uczucia drugiej osoby, nawet najbliższej, lepiej po prostu otworzyć się na cierpliwe słuchanie.

Dane z duszą

Wykład na TEDxHouston w 2010 r. skończył się – w ówczesnym mniemaniu Brown – blamażem. Zamiast skupić się na wynikach swoich badań, żartowała, opowiadała o osobistych sprawach i używała tak nienaukowych określeń, jak „życie pełnym sercem”, „poczucie sensu” czy „wrażliwość”. Poza tym zamiast pozostać na scenie w roli badaczki, opowiedziała przed kilkusetosobową publicznością o załamaniu nerwowym, jakiego doświadczyła kilka lat wcześniej. Odsłoniła się zanadto, ośmieszyła, wystawiła na krytykę. Często przywołuje tamto uczucie upokorzenia i wstydu, pokazując w ten sposób, jak jej samej – ekspertce, która wówczas już od ponad dekady zajmowała się naukowo zagadnieniem wstydu i wrażliwości – trudno przychodziła zmiana nastawienia do siebie.

Obecnie nie ma już tego typu rozterek. W swoich publikacjach i podczas wykładów chętnie opowiada historie z własnego życia. W książce Rosnąc w siłę dokładnie opisała niegdysiejszy strach przed porzuceniem przez męża – przyznawała się do złości, niepewności, zatykającego dech, rozdzierającego smutku. Często dzieli się też wspomnieniami z dzieciństwa albo współczesnymi dykteryjkami z udziałem swoich dzieci.

Co prawda historia osobista rzadko ma przełożenie na pracę naukową, ale dla Brené Brown jej doświadczenia są przydatnym w badaniach materiałem porównawczym. Wstyd, okopanie się w bezpiecznej izolacji i perfekcjonizmie, budowanie od podstaw własnej odwagi i wrażliwości – wszystko to przerobiła.

Urodziła się, jak sama to określa, w typowej teksańskiej rodzinie, jako pierwsze dziecko młodego małżeństwa. Była najstarsza z czwórki rodzeństwa, więc już we wczesnym dzieciństwie przejęła rolę opiekunki i wzoru do naśladowania. W domu panował kult „bycia twardym” – Brown, opowiadając o tym, znowu wskazuje nie tyle na indywidualne predyspozycje jej rodziców, ile na kulturowe uwarunkowanie amerykańskiego Południa. Miała świetnie się uczyć (tak było), osiągać wysokie wyniki w sporcie (przez całe dzieciństwo chodziła na zajęcia baletowe), być dobrze wychowaną i pomocną w domu. Kiedy miała 12 lat, zaczął się powolny rozpad małżeństwa jej rodziców. Badaczka opisuje, jak w dzieciństwie nauczyła się zauważać pierwsze oznaki napięcia, które zwiastowały nadchodzącą awanturę: odrobinę inny ton głosu, grymas trwający mgnienie oka.

Czujność również jest rodzajem wrażliwości – na subtelne sygnały, niemal niedostrzegalne dla innych. Tyle że – mówi Brown – w jej przypadku bycie czujną wiązało się z zablokowaniem wszelkich uczuć, czego oczekiwali zresztą jej rodzice. „Kiedy emocje stawały się tak silne, że pozory twardości ustępowały miejsca łzom lub wyrazowi strachu na naszych twarzach, szybko i niezbyt subtelnie przypominano nam, że nie są one rozwiązaniem problemów, a tylko je pogłębiają” – wspomina.

Opisując stan, w którym znajdowała się w okresie dorastania, naukowczyni korzysta z koncepcji „nadmiernego funkcjonowania” autorstwa Harriet Lerner. To zachowanie, w które wpisują się nadgorliwość, ponadprzeciętna odpowiedzialność i chęć bycia użytecznym. Osoby nadmiernie funkcjonujące znakomicie radzą sobie z zadaniami, ale nie są w stanie sygnalizować, kiedy same potrzebują wsparcia. Cierpią w samotności, jednocześnie cały czas kierują energię ku innym. Nigdy nie pokazują słabości ani nawet nie przyznają się do niej same przed sobą, nie umieją też wytłumaczyć swoich autodestrukcyjnych zachowań.

Blokada uczuć to mechanizm psychologiczny, który pozwala przetrwać trudne dzieciństwo czy inny głęboki kryzys w życiu. Bywa pożyteczną taktyką, ale na krótką metę. Gorzej, jeśli już po wyjściu z kryzysowej sytuacji nadal nie pozwolimy sobie na wrażliwość – dokładnie tak jak było w przypadku Brown. Wspomina, że w dorosłym życiu zakładała kolejne zbroje, byleby nie odsłonić miękkiego podbrzusza: używki i perfekcjonizm, ucieczka od odpowiedzialności na przemian z odpowiedzialnością nadmierną.

Przytaczanie historii z życia wziętych, czyli – jak to określa badaczka – „danych z duszą”, to dla niej zarówno sposób na przykucie uwagi publiczności, jak i metoda edukacyjna. Opowieści uświadamiają nam, że dane doświadczenie nie jest wyłącznie naszym udziałem. Z kolei owa świadomość wspólnoty doświadczeń może okazać się kojącym lekiem na wstyd.

Połączenie

Opisując swoje dorastanie, Brown mówi o poczuciu dojmującej samotności: „Zdołałam sobie wmówić, że na całym świecie tylko moi rodzice mają kłopoty małżeńskie, więc straszliwie się z tego powodu wstydziłam. Znałam ich sekret, widziałam, jak się kłócą. Wiedziałam, że nic mnie nie łączy z tymi wszystkimi kolegami i koleżankami, którzy mają rewelacyjnych rodziców jak z telewizyjnego serialu. Z powodu tej tajemnicy wstydziłam się jeszcze bardziej”.

Wstyd żywi się sekretami – na poparcie tej tezy Brown przywołuje w książce Z wielką odwagą pionierskie badania psychologa społecznego prof. Jamesa W. Pennebakera, przeprowadzone w pierwszej dekadzie XXI w. z udziałem osób, które doświadczyły przemocy seksualnej. Okazało się, że odczuwany przez nie wstyd i ciężar tajemnicy jeszcze zwiększały przeżywaną traumę. Jeśli ofiary molestowania zdobywały się na odwagę i decydowały się opowiedzieć komuś o swoich przejściach, ich zdrowie się poprawiało (mierzono subiektywne samopoczucie, ale też m.in. poziom hormonów stresu). Już opowiedzenie samemu sobie traumy, niezamykanie się na własne cierpienie, pomaga (Pennebaker na podstawie swoich badań opracował metodę terapii opartej na zapisywaniu emocji – jego książka wyjaśniająca, w jaki sposób tzw. pisanie ekspresywne łagodzi cierpienie psychiczne, jest jedną z klasycznych pozycji na studiach psychologicznych, także w Polsce).

Według teksaskiej badaczki w oswajaniu lęku przed odrzuceniem działają nawet zupełnie proste metody: na spotkaniach ze studentami zachęca m.in., by wspólnie z nią zaśpiewali głośno jakąś piosenkę. Czasem już tyle wystarczy, aby członkowie danej grupy trochę bardziej się ośmielili i nawiązali więź – bo to przecież o nią tu chodzi.

Mimo że Brené Brown jest dzisiaj nazywana ekspertką od wstydu i wrażliwości (słusznie), to jednak najbardziej zajmuje ją to, co chciała zbadać ponad 20 lat temu – poczucie przynależności. „Pracując jako badaczka społeczna, uświadamiasz sobie, że połączenie jest tym, dzięki czemu tutaj wszyscy jesteśmy. To ono nadaje naszemu życiu cel i znaczenie. Wszystko odnosi się właśnie do niego”. Wrażliwość jest jedynie środkiem do jego osiągnięcia.

Jak tłumaczy Brown, prawdziwe zaangażowanie zawsze wiąże się z wystawieniem się na ciosy. Kiedy pozwalasz sobie na nadzieję, musisz liczyć się z tym, że spot­ka cię rozczarowanie. Gdy decydujesz się na bliskość, przyjmujesz ją z dobrodziejstwem inwentarza: strachem, niepewnoś­cią, poczuciem niezrozumienia. Nigdy nie doświadczysz obezwładniającej radości, jeśli będziesz blokować emocje ze strachu przed cierpieniem. Uczucia rządzą się zasadą: wszystko albo nic. „Nie możemy ich sobie wybierać. Nie można powiedzieć: tu jest smutek i wstyd – ja tego nie chcę. Ilu z was kogoś kocha? Czy jesteście całkowicie pewni, że osoba, którą kochacie, nigdy nie odejdzie, nie zachoruje, nie umrze? Ilu z was traciło najbliższą osobę? Jesteśmy biologicznie zaprogramowani, żeby kochać i tworzyć bliskie więzi, tymczasem na świecie jest coraz więcej ludzi, którzy wolą z tego zrezygnować. Nie chcą podjąć ryzyka, wolą nie poczuć miłości, byle tylko nie doświadczyć cierpienia” – przekonuje badaczka.

Ujawnianie swoich emocji, dopuszczanie ich do głosu nigdy nie było łatwe, lecz wydaje się, że w świecie, w którym nie sprzedaje się w sklepach „brzydkich” warzyw, a ludzka niedoskonałość nie jest już normą, ale ułomnością, stało się ono jeszcze trudniejsze niż kiedyś. Zdaniem Brené Brown zmieni to wyłącznie głośne, odważne mówienie o wspólnocie doświadczeń: każdy czasem cierpi, czegoś gorąco pragnie, każdemu czasem mocniej zabije serce ze strachu. „Chcę rozmowy o tym, jak ważne jest odsłonięcie się i pozwolenie, aby ktoś nas dostrzegł” – mówi. I jest przekonana, że powszechne zaakceptowanie własnej wrażliwości mogłoby wstrząs­nąć światem.

Czytaj również:

Wspólnota mitów
i
zdjęcie: Kenrick Mills/Unsplash
Wiedza i niewiedza

Wspólnota mitów

Yuval Noah Harari

Idea może spajać silniej niż więzy krwi i wspólna historia. I nie chodzi tylko o religię ani narodowość, moc jednoczenia ludzi mają też wegetarianizm czy uwielbienie dla artysty.

Spokrewnione z nami szympansy na ogół żyją w niewielkich gromadach składających się z kilkudziesięciu osobników. Zawiązują między sobą zażyłe przyjaźnie, ramię w ramię polują oraz walczą z pawianami, gepardami i wrogimi szympansami. Ich struktura społeczna wykazuje tendencję do hierarchiczności. Osobnik dominujący, zazwyczaj płci męskiej, określany jest mianem „samca alfa”. Pozostałe samce i samice okazują mu posłuszeństwo, pochylając przed nim głowy i wydając chrząknięcia, całkiem podobnie do poddanych kłaniających się w pas przed obliczem króla. Samiec alfa stara się utrzymywać w swojej gromadzie harmonię społeczną. Gdy dwóch osobników wdaje się w konflikt, ten interweniuje i powstrzymuje przemoc. Z drugiej strony, potrafi też monopolizować najbardziej wartościowe pokarmy i uniemożliwiać innym, niżej stojącym samcom odbywanie stosunków płciowych z samicami. Gdy dwóch samców rywalizuje o pozycję osobnika alfa, na ogół zawiązują w swoich grupach rozległe koalicje zwolenników, zarówno płci męskiej, jak i żeńskiej. Więzi łączące członków koalicji opierają się na codziennych zażyłych kontaktach – przytulaniu, dotykaniu, całowaniu, iskaniu i wzajemnej pomocy. Samiec alfa z reguły zdobywa swoją pozycję nie dzięki temu, że jest silniejszy fizycznie, ale dlatego, że stoi na czele dużej liczebnie i stabilnej koalicji. Rozmiar grup, jakie w taki sposób można formować i utrzymywać, jest ściśle ograniczony. Aby funkcjonować, wszyscy członkowie grupy muszą pozostawać ze sobą w poufałych stosunkach. Dwa szympansy, które przedtem się nie spotkały, nigdy ramię w ramię nie walczyły i wzajemnie się nie iskały, nie będą wiedzieć, czy mogą sobie ufać, czy warto sobie pomagać i który z nich stoi wyżej w hierarchii. Wraz ze wzrostem liczebności gromady porządek społeczny ulega destabilizacji, co niechybnie kończy się rozłamem i odłączeniem się od stada nowej grupy.

Czytaj dalej