Psychika to rzecz społeczna Psychika to rzecz społeczna
i
„Rozpacz”, Ivan Milev, 1923, źródło: Wikiart (domena publiczna)
Pogoda ducha

Psychika to rzecz społeczna

Piotr Stankiewicz
Czyta się 3 minuty

Społeczeństwo ma nam za złe, że znaleźliśmy się w sytuacji, w której samo nas postawiło, i próbuje zrzucić na nas odpowiedzialność za poradzenie sobie w tych trudnych okolicznościach. Ale zdrowie psychiczne to nie tylko nasza prywatna sprawa.

Każda rzecz ma dwa uchwyty: nasz i „nie nasz”. Za pierwszy możemy chwytać, zależy bowiem od nas; za drugi nie, ponieważ jest od nas niezależny. W ten sposób Epiktet tłumaczy jedną z głównych zasad stoickich. Ale uwaga: ten koncept możemy stosować na rozmaite sposoby. Dobrze sprawdzi się też w tym, o czym chciałem Wam dziś opowiedzieć. Otóż zdrowie psychiczne jest zarówno osobistą, intymną sprawą jednostki („naszą”), jak i sprawą najzupełniej społeczną („nie naszą”).

Społeczne jest w znaczeniu ogólnym – to przecież dyskurs polityczny, publiczny, medyczny (choć niestety również medialny) decyduje o tym, co jest w danym miejscu i czasie uznawane za chorobę. Postęp wiedzy medycznej, prawodawstwo i klasyfikacja chorób ICD mają fundamentalne znaczenie. To jest dość oczywiste: ADHD nie diagnozowano w XVIII wieku.

Zdrowie psychiczne jest także społeczne w tym sensie, że wpływa na nie świat zewnętrzny. Uwaga trywialna. Ale czy rzeczywiście?

Informacja

Z ostatniej chwili! To przedostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Każdy się pewnie zgodzi, że sprawy finansowo-zawodowe mogą się odbić na psychice, a obraz finansisty z Wall Street, który wyskakuje z okna po giełdowym krachu, intuicyjnie jest zrozumiały, nawet jeśli to tylko legenda. Inaczej przekazywanie traum przez pokolenia. Dziedziczenie traumy dopiero od niedawna wchodzi na łamy książek i portali. Przede wszystkim zaś: czy można uznać za „trywialne” coś, co neguje tak wielu?

Nie zrozummy się źle – postęp niewątpliwie zachodzi. O sprawach psychiki mówi się coraz więcej, śmielej i uczciwiej. Wciąż jednak głównie przez ten „uchwyt prywatny”, zasadniczo przemilczając kontekst społeczny. Mówiąc wprost, absurdalny argument: „Masz depresję? Idź pobiegaj!” usłyszymy znacznie częściej niż: „Masz depresję? Nie zaszkodziłaby ci podwyżka!”. Mimo że to ten drugi ma więcej sensu.

Nigdy nie zdiagnozowano u mnie depresji, więc posłużę się innym przykładem. Otóż biegnie mi 14. rok niepicia alkoholu. Z perspektywy półtorej dekady zrozumiałem, że – wbrew obiegowej opinii – największym zagrożeniem dla trzeźwości nie są bynajmniej natarczywi koledzy spod znaku „Ze mną się nie napijesz?”. Nie są nim też okresy chandry i zniechęcenia. O wiele bardziej problematyczne są toksyczne relacje, niekomfortowe sytuacje oraz niezdrowe wymagania narzucane z zewnątrz. Pokój hotelowy, w którym trwa wódczana impreza, nie jest dla mnie problemem, ale konieczność dzielenia pokoju z kimś, kto mi działa na nerwy i przed kim nie ma ucieczki, już tak. Dosłownie i w przenośni.

W dyskusji o depresji, uzależnieniach i ogólnie sprawach dotyczących psychiki wciąż zdarza nam się zapominać, że wielu z nas tkwi w pokojach, których nie lubi. Społeczeństwo ma nam za złe, że znajdujemy się w sytuacji, w której samo nas postawiło. Spycha na nas wysiłek ogarniania reakcji i emocji. Założenie jest proste: żadne bezpieczniki w postaci rozwiązań społecznych czy działań wspólnotowych nie są potrzebne, bo ludzie sami sobie jakoś poradzą. Owszem, zrobią to, bo będą musieli. Najwyżej będą się leczyć z depresji (na własny koszt, rzecz jasna) albo się napiją.

Metaforę ciasnego, nieprzyjemnego pokoju można rozwijać w nieskończoność, począwszy od warstwy dosłownej – polityka mieszkaniowa RP nie istnieje, ceny poszybowały w górę tak, że mało kogo stać na własny kąt – a na polityce światowej skończywszy. Żyjemy w długim cieniu pandemii i wojny za naszą granicą. Inflacja galopuje, pensje drepczą w miejscu, przyszłość jest bardziej niepewna niż kiedykolwiek w życiu mojego pokolenia. Do tego dochodzi jeszcze ChatGPT, który przypomina, że za chwilę wszyscy możemy okazać się zbędni, bo świat zaludnią boty optymalizujące treści czytane przez inne boty.

Żadna z tych spraw nie jest Twoją winą ani Twoją decyzją, za żadną nie jesteś odpowiedzialny. Wszystko to stało się niezależnie od Ciebie. A jeśli sobie z tym nie radzisz? Jeżeli – mówiąc kolokwialnie – wejdzie Ci to na głowę, jeżeli wpadniesz od tego wszystkiego w depresję albo zaczniesz ratować się alkoholem? To już oczywiście jest Twoja wina, Twoja odpowiedzialność i Twoja prywatna sprawa. Tak skonstruowane jest nasze społeczeństwo, niestety.

Jak to zwykle bywa i jak uczą stoicy, pierwszy krok do rozwiązania problemu to jego nazwanie. I ten jeden krok już mamy za sobą.

Czytaj również:

Słowo o depresji Słowo o depresji
i
„Saturn (Czas) i Historia”, Paolo Veronese, źródło: Wikiart (domena publiczna)
Złap oddech

Słowo o depresji

Piotr Stankiewicz

O odmiennych perspektywach poznawczych, chorobie, naturze i nauce, a także stoickim podejściu do zdrowia psychicznego pisze dr Piotr Stankiewicz.

Ostatnio przez prasę oraz Internet przetoczyła się kolejna dyskusja o depresji. Padło w niej kilka dyżurnych zarzutów i wyrażonych mniej lub bardziej wprost sugestii, że „depresja to tylko moda”, którą wymyśliła sobie dzisiejsza młodzież, i że w sumie nie wiadomo, jak „to” się leczy. Mówiąc krótko, znów się okazało, że depresja w oczach niektórych to taka psychologiczna wersja katastrofy klimatycznej czy wojny w Ukrainie – nie wiadomo, skąd się wzięła i co można z nią zrobić.

Czytaj dalej