Nowa hipoteza dotycząca funkcji śnienia mówi, że zawdzięczamy mu znacznie więcej niż tylko wspomaganie procesów uczenia się. A przy okazji być może wyjaśnia, dlaczego kochamy opowieści.
Jeśli przybysze z kosmosu kiedykolwiek odwiedzą Ziemię, zauważą pewną dziwną rzecz: prawie każdy człowiek w każdej części świata przez większą część doby skupia się na rzeczach, które nie dzieją się naprawdę. Przejmujemy się rozmaitymi fikcyjnymi zdarzeniami, np. fabułą seriali telewizyjnych, gier, powieści albo filmów. Dlaczego?
Kosmici rozważą zapewne różne odpowiedzi. Może ludzie są głupi i nie odróżniają prawdy od fikcji? A może z przywiązywaniem przesadnej wagi do wymyślonych wydarzeń i opowieści jest tak samo jak z objadaniem się sernikiem: ukształtowane przez ewolucję cechy gatunku ludzkiego prowadzą niekiedy do nienaturalnych konsekwencji?
Kosmici zdziwią się jeszcze bardziej, gdy dowiedzą się o spaniu i snach. Sny również nie dzieją się naprawdę. Zarazem śnienie wymaga czasu i energii, więc zapewne pełni jakąś funkcję ewolucyjną. Przybysze z innej planety zaczną się zastanawiać, czy obcowanie z fikcją nie jest dla nas aby całkiem pożyteczne.
Zostawić Freuda
Oprócz parania się neuronauką pisuję powieści, do tego wychowałem się w rodzinnej księgarni, więc fascynuje mnie ten temat. Pytanie o ewolucyjny sens śnienia frapuje nie tylko kosmitów, ale także naukowców. Jeśli uda się nam znaleźć odpowiedź, trzeba będzie się zastanowić, czy odnosi się ona również do „syntetycznych” snów, czyli opowieści.
W mojej pracy