Sen o harmonii Sen o harmonii
Promienne zdrowie

Sen o harmonii

Piotr Stankiewicz
Czyta się 3 minuty

Był taki aktor Zdzisław Karczewski (1903–1970). Dziś już trochę zapomniany, ale kiedyś znany choćby z Ogniomistrza Kalenia i Johna vel Jaśka Pawlaka w Samych swoich. Ciekawa rzecz jest taka, że był on nie tylko aktorem, ale też… sportowcem. I to nie byle jakim: w latach 20. został mistrzem Polski w lekkiej atletyce, a nawet srebrnym medalistą Akademickich Mistrzostw Świata. Był też Marian Łącz (1921–1984), słynny z tego, że przez wiele lat łączył karierę aktora z karierą piłkarza, ba, reprezentanta Polski. Krążył między stadionem a teatrem i obrastał w legendy miejskie, takie jak ta, że pewnego razu wyszedł na scenę w getrach i korkach, bo zapomniał się przebrać.

Ładne te historie. Ale tak z ręką na sercu: co właściwie nam się w nich podoba? Służę odpowiedzią: pogodna harmonia, łagodna nadzieja, że da się w życiu połączyć wartości tak zupełnie różne. Sukcesy w sporcie i w aktorstwie osiągane w jednym i tym samym życiu, sukcesy, na które starcza czasu, przestrzeni i krzepy. To przecież nic innego, jak marzenie o życiu harmonijnym, w którym można łączyć pierwiastki z żywiołów tak różnych, jak to tylko możliwe. Przede wszystkim zaś to marzenie o tym, by sukcesu nie okupywać zaniedbaniem całej reszty, bolesnymi wyrzeczeniami, od których trzeszczy rodzina i leży odłogiem wszystko inne, wyrzeczeniami, które są zrzeczeniem się części samego siebie. Jest to marzenie piękne, a nierealne, i dlatego właśnie najlepiej realizuje się w ciepłym, nieziszczalnym sentymencie wobec biogramów takich, jak przypomniane powyżej.

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

A życie biegnie przecież inaczej. Musimy w nim podejmować decyzje, które z naszych możliwych żyć – zawodowych, prywatnych i intelektualnych – porzucamy po to, by dać rozkwitnąć innym. Nie ma się co oszukiwać, te wybory są często tragiczne, a odnoszone sukcesy są wynikiem wojen na wyniszczenie toczonych przeciwko samemu sobie. Sukces na jednym polu przychodzi na ogół kosztem kosmicznych poświęceń na innych, osiągnięcia i owoce na jednej działce musimy opłacać rabunkową gospodarką na innych. Biogramy Karczewskiego i Łącza oferują nam miłą i złudną przypowieść o tym, że tak być nie musi. Ale musi, przynajmniej w świecie dzisiejszym.

Bo oczywiście nie jest przypadkiem, że Karczewski i Łącz zmarli już kilkadziesiąt lat temu. Jest w tym trochę prawdy, że żyli oni w czasach, które były mniej wyspecjalizowane, mniej zażarte, w czasach, które pozostawiały więcej luzu, elastyczności i swobody zajmowania się tym, co sercu miłe. Ciśnienie było mniejsze, można było łączyć rzeczy dzisiaj już słabo wyobrażalne. Obecnie już o to znacznie trudniej, bo jeśli nawet coś dopuści natura człowieka, tego ekonom zabroni. Trudno sobie wyobrazić Macieja Stuhra i Roberta Lewandowskiego zlanych w jedno. Niemniej warto pamiętać, że to nie jest wina naszych czasów, neoliberałów, Sorosów czy postkomunistów. To jest uniwersalny parametr ludzkiej egzystencji, w którym poświęcenie i wyrzeczenie nie są – niestety czy stety – wyjątkiem, ale normą. Sytuacje, w których nie jesteśmy do nich zmuszani, to wyjątek czy, jak w przypadku wspomnianych biogramów, sentymentalna retrospektywa.

Czytaj również:

Ile ode mnie zależy Ile ode mnie zależy
i
„Śmierć Sokratesa”, 1777-1787, Jacques-Louis David; źródło: zbiory MET
Promienne zdrowie

Ile ode mnie zależy

Katarzyna Sroczyńska

„Z wszystkich rzeczy jedne są od nas zależne, drugie zaś niezależne. Zależne są od nas: sądy, popędy, pragnienia, odrazy i jednym słowem — to wszystko, co jest naszym dziełem. Niezależne natomiast są od nas: ciało, mienie, sława, godności i jednym słowem — to wszystko, co nie jest naszym dziełem. I dlatego te rzeczy, które od nas zależą, z natury są wolne i nie podlegają żadnym zakazom ani przeszkodom, te natomiast, które od nas nie zależą, nie przedstawiają żadnej wartości, spełniają służebną rolę i stanowią cudzą własność”.

Czytam te słowa – początek Encheirydionu, nauk Epikteta spisanych przez jego ucznia Flawiusza Arriana – i przypominam sobie, jaki bunt budziły we mnie i innych uczestnikach warsztatów poświęconych Epiktetowi podczas pierwszej lektury. Czy rzeczywiście mam wpływ na swoje emocje i popędy? Czy nie jest tak, że smutek, wściekłość, gniew, radość, lęk, irytacja przychodzą do mnie same, nie wiedzieć skąd? Że to reakcja mojego organizmu na to, co się wydarza?

Czytaj dalej