Niemiecki filozof zastanawia się nad znaczeniem oraz istotą autonomii psychicznej i przedstawia ambitny plan przebudowania cywilizacji. Czy neuronauka do spółki z medytacją mogą uratować świat?
Wyobraź sobie, że stoisz na dziobie żaglówki i obserwujesz stado delfinów skaczących z prawej i lewej strony. Podczas pokonywania długich dystansów skoki pozwalają tym ssakom oszczędzać energię – w powietrzu tarcie jest mniejsze niż w wodzie. Zdaje się, że to skuteczny sposób na szybkie poruszanie się i oddychanie jednocześnie. Zazwyczaj zwierzęta wykonują długie, balistyczne skoki na przemian z nurkowaniem tuż pod powierzchnią wody, które trwa mniej więcej dwa razy dłużej niż sam skok – spektakularny, szybki, rozpruwający taflę oceanu pokaz.
Akrobacje waleni są soczystą metaforą tego, co się dzieje, kiedy myślimy. To, co zwykliśmy nazywać „świadomymi myślami”, jest w ludzkim umyśle czymś podobnym do delfinów wyskakujących na chwilę z oceanu naszej nieświadomości, zanim zanurzą się ponownie. Ów „delfini model poznania” pomaga nam zrozumieć granice świadomości. Na przykład okna czasu, które otwierają się przy tych skokach ku świadomości (jak również późniejsze „podwodne” przetwarzanie), są bardzo różne. I podobnie jak wtedy, gdy delfiny wyskakują ponad powierzchnię wody, myśli często przekraczają granicę między świadomym a nieświadomym przetwarzaniem, w dodatku w obu kierunkach. Czasami są tak blisko powierzchni, że mogą w połowie przebywać w wodzie, a w połowie poza nią; tak samo, jak można nauczyć się dostrzegać je tuż przed skokiem, można nauczyć się rozpoznawać subtelne, półświadome wzorce, zanim pojawią się w postaci pełnowymiarowych myśli i uczuć. Delfinów bywa też więcej niż jeden: najprawdopodobniej między naszymi myślami toczy się nieustanny wyścig, ciągła wewnętrzna rywalizacja o skupienie uwagi i o to, co ostatecznie przejmuje kontrolę nad naszym zachowaniem.
Rzecz w tym, że treści umysłowe dostępne przez introspekcję nie są niczym innym jak chwilowymi przebłyskami automatycznego przetwarzania poznawczego, które przez większość czasu mieli się pod falami naszej świadomości. Rodzi to dziwne pytanie: kim jest owo „my”, które stoi na dziobie i obserwuje przemykające wokół myśli – delfiny? Filozofowie umysłu często wpadają w pułapkę założenia, że zorientowana na cel, racjonalna myśl jest wzorcowym przypadkiem świadomego poznania. Ale skoro my tylko częściowo jesteśmy świadomi tego, co dzieje się w naszych umysłach, to czy na pewno możemy w pełni panować nad myślami, nie mówiąc już o ich wywoływaniu? Czy w ogóle da się odróżnić czynności umysłowe – które możemy wybierać i którymi możemy kierować – od szerszej kategorii zdarzeń psychicznych, które po prostu nam się przytrafiają? W jakim sensie jesteśmy autentycznymi podmiotami psychicznymi, zdolnymi do swobodnego działania, a w jakim zderzamy się z siłami znajdującymi się poza naszą kontrolą?
Jednym z najbardziej ekscytujących ostatnio obszarów dociekań w neurobiologii i psychologii eksperymentalnej jest błądzenie myślami [ang. mind wandering] – spontaniczne lub niezwiązane z wykonywanymi czynnościami wycieczki umysłu. Wyniki badań nad tym fenomenem niosą radykalne konsekwencje dla polityki, edukacji i moralności. Jeśli weźmiemy pod uwagę odkrycia empiryczne, dojdziemy do zaskakującego wniosku o głębokim znaczeniu filozoficznym: kontrola poznawcza jest wyjątkiem, a jej brak regułą. Zazwyczaj zakładamy, że jakaś fundamentalna jaźń jest inicjatorem lub przyczyną naszych działań. To jednak wszechobecny mit. W rzeczywistości przypominamy coś w tym rodzaju tylko przez około jedną trzecią świadomego życia. Nauka o błądzeniu myślami wskazuje, że rzadko jesteśmy bytami autonomicznymi.
Badania dotyczące błądzenia myślami sugerują, że musimy pozbyć się naiwnych, czarno-białych rozróżnień, takich jak „wolna wola” kontra „determinizm”, „świadomy” kontra „nieświadomy” oraz to, co filozofowie nazywają procesami „osobowymi” kontra procesy „podosobowe” (z grubsza w tych pierwszych chodzi o rozumowanie i przekonania, w drugich – o funkcje biologiczne lub fizjologiczne). Jak to próbowaliśmy zilustrować historyjką o delfinach, istoty ludzkie nie są kartezjańskim ego zdolnym do całkowitego samostanowienia. Nie jesteśmy też prymitywnymi, robotycznymi maszynami. Zamiast tego, jak się zdaje, nasze świadome życie wewnętrzne polega na zarządzaniu spontanicznie pojawiającymi się stanami psychicznymi. Większość tego, co wypełnia naszą świadomość, dzieje się automatycznie, tak jak bicie serca czy reakcja autoimmunologiczna, ale wciąż w większym lub mniejszym stopniu można tym kierować.
Pojawia się zatem interesujące pytanie: w jaki sposób myśli i działania „wypływają” i jaki jest mechanizm, za pomocą którego wyłapujemy je i przyswajamy? Powinniśmy zbadać, jak nasz organizm zamienia różne wydarzenia podosobowe w myśli lub stany, które wydają się należeć do „nas” w całości, i jak możemy nauczyć się skuteczniej oraz wydajniej je kontrolować. Ta zdolność tworzy coś, co nazywam „autonomią psychiczną” – i uważam, że ludzi należy wspierać w jej kultywowaniu.
Małpa wśród gałęzi
Umysł błądzi częściej, niż większości z nas się wydaje, kilkaset razy dziennie, do 50% naszego życia na jawie. Za te mentalne peregrynacje płacimy wysoką cenę: badania naukowe wykazały, że spontanicznie błądzący umysł ma negatywny wpływ na rozumienie tekstu i sukcesy w szkole, a także na uczenie się, skupienie, pamięć roboczą, zdolności matematyczne i umiejętność bezpiecznego prowadzenia samochodu. Sen na jawie może też nas unieszczęśliwiać. Ktoś, kto traci kontakt z teraźniejszością i wielokrotnie przenosi się w przyszłość lub przeszłość, czuje się gorzej niż ten, kto potrafi skupić uwagę na tym, co dzieje się tu i teraz. Istnieje również wiele typów bezsenności, odurzenia, lekkiego znieczulenia czy chorób (np. wywołane gorączką sny czy wpędzające w depresję ruminacje), za sprawą których grzęźniemy w bezradności i półmroku, nękani nieustannie powracającymi myślami.
Nie wszystkie formy umysłowej nieobecności są jednak takie same. Mamy dowody na to, że spontaniczne myśli odgrywają ważną rolę w wychodzeniu ze złych doświadczeń, planowaniu autobiograficznym, twórczym rozwiązywaniu problemów, myśleniu ukierunkowanym na cel, a być może nawet w głębszych formach autorefleksji. W rzeczywistości błądzenie myślami może być często procesem emocjonalnej samoregulacji. Przedstawiłem koncepcję, zgodnie z którą obejmuje ono półautomatyczne żonglowanie przewidywanymi perspektywami dotyczącymi tego, co się dalej z nami stanie – lub przełączanie się między nimi. Błądzący umysł jest jak małpa skacząca z gałęzi na gałąź po wewnętrznym krajobrazie emocjonalnym. Ucieka od nieprzyjemnych wrażeń i uczuć, próbując osiągnąć stan, w którym będzie czuła się lepiej. Jeśli chwila, w której obecnie się znajdujemy, jawi się jako nieatrakcyjna lub nudna, wtedy oczywiście przyjemniej jest planować kolejne wakacje lub odpływać w romantyczną fantazję.
Najwyraźniej musimy nieco precyzyjniej sformułować koncepcję błądzenia myślami. Popatrzmy na to, co dzieje się pod względem neurologicznym podczas tych epizodów. Liczne badania empiryczne pokazują, że obszary naszego mózgu odpowiedzialne za błądzenie myśli w dużym stopniu pokrywają się z tzw. siecią stanu spoczynkowego (DMN – default mode network). To rozległa sieć w naszym mózgu, która zwykle uaktywnia się w okresach odpoczynku, kiedy kierujemy uwagę do wewnątrz. DMN angażuje się np. podczas snów na jawie, nieproszonych wspomnień lub myślenia o swojej przyszłości. Jednak gdy tylko trzeba wykonać konkretne zadanie, ta część mózgu zostaje dezaktywowana i natychmiast koncentrujemy się na rozwiązaniu aktualnego problemu.
Moim zdaniem sieć wędrujących myśli i DMN zasadniczo służą utrzymaniu sprawnego, stabilnego wewnętrznego poczucia samego siebie. Niczym automatyczny program konserwacji sieć nieustannie generuje nowe historie, lawiruje tam i z powrotem między różnymi horyzontami czasowymi, a każda mikronarracja przyczynia się do powstania złudzenia, że w rzeczywistości ciągle jesteśmy tą samą osobą. Podobnie jak nocny sen błądzenie myślami wydaje się procesem, dzięki któremu nasz mózg i ciało konsolidują pamięć długotrwałą i stabilizują określone części tego, co nazywam „modelem samego siebie”.
Powinienem w tym miejscu wyznać prawdę i powiedzieć, że nie wierzę w żaden taki byt jak jaźń. W najlepszym wypadku mamy wizję lub wewnętrzną reprezentację nas samych jako całości, w ramach której funkcjonuje wiele modułów i warstw. W najbardziej podstawowym ujęciu model samego siebie oparty jest na wewnętrznym modelu ciała, który obejmuje stany afektywne i emocjonalne, oraz na wrażeniach płynących z jego wnętrza, takich jak ruchy jelit, bicie serca, oddech, głód czy pragnienie. W innej, głębszej warstwie model odzwierciedla relacje danej osoby z innymi ludźmi, normy etyczne i kulturowe oraz poczucie własnej wartości. Aby jednak stworzyć solidne połączenie między poziomem społecznym a biologicznym, model wspiera iluzję tożsamości ponadczasowej – czyli przekonanie, że jesteśmy pełną i trwałą istotą opartą na narracji, którą mózg opowiada sobie o „naszej” przeszłości, teraźniejszości i przyszłości.
Równocześnie nie można tracić z oczu faktu, że całe to modelowanie jest po prostu wygodną sztuczką, którą nasz organizm wykorzystuje, aby zwiększyć swoje szanse na przeżycie. Należy bowiem pamiętać, że sfera zjawisk (to, jak subiektywnie doświadczamy samych siebie) jest tylko niewielką częścią sfery neurobiologicznej (rzeczywistości istoty, którą jesteśmy). W naszej głowie nie ma małego człowieczka – wypełnia ją zestaw dynamicznych samoorganizujących się procesów rozgrywających się za kulisami. Wydaje się jednak, że procesy te często funkcjonują na zasadzie samospełniających się przepowiedni; innymi słowy – mamy tożsamość, ponieważ przekonujemy siebie, że ją mamy. Ludzie wyewoluowali, aby być trochę jak stosujący metodę Stanisławskiego aktorzy, którzy muszą dokładnie wyobrazić sobie daną postać i uwierzyć w nią, żeby przekonująco odegrać ją na scenie. Ale tak jak nie ma „prawdziwej” postaci, nie ma też czegoś takiego jak „ja” i prawdopodobnie nie ma też czegoś takiego jak nieśmiertelna dusza.
Jedną z głównych funkcji modelu samego siebie jest sposób, w jaki pozwala on naszemu biologicznemu organizmowi przewidywać, a tym samym kontrolować sensoryczne konsekwencje działań. To tworzy tzw. poczucie sprawczości. Kiedy poruszamy ręką, żeby chwycić szklankę lub rzucić piłkę, musimy z wyprzedzeniem przewidzieć rodzaj skutecznych ruchów, które pomogą nam w osiągnięciu celu. Żeby wymyślić kolejne kroki i zminimalizować niemiłe niespodzianki, które mogłyby nas zabić lub nam zaszkodzić, musimy opracować dobre wyjaśnienie przyczyny tego, czego doświadczamy. Ale ponieważ prawdziwej przyczyny – nieświadomych, podosobowych procesów, takich jak odpalanie synaps – nie da się przedstawić w przestrzeni roboczej naszej świadomości, mózg mówi sobie coś innego: musi istnieć działająca jaźń, dzięki której wszystkie te myśli i czyny występują! Kiedy więc zaciskam palce na kieliszku z winem lub czuję w dłoni szorstką powierzchnię piłki tenisowej, dochodzę do wniosku, że muszę być podmiotem zdolnym do inicjowania, kontrolowania i przeżywania wszystkich tych wydarzeń. Ja-jako-podmiot jest po prostu użyteczną fikcją lub hipotezą.
Na poziomie mózgu proces ten jest naprawdę niesamowitą sprawą i szczególnym osiągnięciem ewolucji. Ale jeśli na wynikające z tego świadome doświadczenie spojrzymy z zewnątrz i uwzględnimy całą osobę, mininarrację mózgu również uznamy za wypaczenie – jest trochę zadufana, nieco wyniosła, a ostatecznie urojona. Sprawczość na poziomie myśli jest tak naprawdę zjawiskiem „powierzchniowym”, wywołanym tym, że „podwodne”, nieświadome prekursory przyczynowe są nam po prostu nieznane. Nawet jeśli czasami osiągamy coś, co przypomina racjonalny ideał, prawdopodobnie dochodzi do tego tylko sporadycznie, a pojęcie kontrolowanego, wymagającego wysiłku myślenia jest być może bardzo złym modelem świadomego myślenia w ogóle. Nasza celowa aktywność umysłowa to zwykle nieproszona, niezamierzona forma zachowania. Jednakże w jakiś sposób turystka na dziobie żaglówki zaczyna postrzegać siebie jako wszechmocną czarodziejkę, która sprawia, że delfiny pojawiają się znikąd i skaczą na jej polecenie.
Iluzje kontroli
Jaźń może i nie jest kartezjańskim podmiotem, sprawcą myśli lub działania, ale organizm jako taki może mieć inne sposoby kształtowania swojego życia psychicznego. Nie umiemy przyzywać znikąd delfinów, ale być może potrafimy wybrać, w którą stronę patrzeć.
Oznaczałoby to m.in.: zdolność do narzucania reguł własnemu życiu umysłowemu, aktywną kontrolę skupienia uwagi, jednoznaczny wybór psychicznych celów, kierowanie przepływem myśli zgodnie z rozumem i logiką oraz, co najważniejsze, celowe kończenie trwającego procesu myślowego. Zdolność do takich działań to coś, co nazwałem „autonomią psychiczną” pozwalającą osiągnąć nam różne stopnie wewnętrznej samokontroli.
Każdy rozumie, czym jest autonomia naszych działań w sferze zewnętrznej, np. gdy kontrolujemy ruchy oraz impulsy ciała („poćwiczę jutro” albo „nie zjem tego ciastka”). Z subiektywnego doświadczenia wynika jednak, że istnieją nie tylko działania fizyczne, lecz także psychiczne. Mogą one obejmować aktywne skoncentrowanie się na oddechu podczas medytacji, celowe zwrócenie uwagi na twarz osoby znajdującej się naprzeciwko, próbę przywołania obrazów z pamięci, logiczne myślenie albo liczenie w myślach.
Zauważcie, że celowe zaniechanie działania jest tu tak samo ważne jak działanie. Cechą definiującą autonomię zarówno w sferze wewnętrznej, jak i zewnętrznej jest kontrola weta, czyli moc powstrzymywania, zawieszania lub kończenia trwających działań. Ktoś, kto cierpi na logoreę i nie potrafi powstrzymać płynącego potoku słów, nie będzie wreszcie w stanie w ogóle porozumiewać się z innymi ludźmi (stan nieobcy filozofom). Podobnie ci, którzy nie mogą zespolić się z wewnętrzną ciszą, ostatecznie stracą kontakt ze sobą i umiejętność klarownego myślenia. Jeśli usiądziecie z zamiarem napisania trudnego eseju lub znalezienia odpowiedzi na zawiłe pytanie, będziecie musieli umieć powstrzymać się od myślenia o obiedzie, odtwarzania w głowie ostatniej rozmowy z matką lub zastanawiania się, co będzie dziś w wiadomościach. Każdy, kto potrafi przerwać lub zawiesić takie pokusy, w dłuższej perspektywie jest w stanie skupić się na tym, co chce osiągnąć, kosztem innych dręczących żądań lub pragnień, które wpływają na świadomość. Ale jeśli stracicie na chwilę zdolność koncentracji, kontrolę nad waszym procesem myślowym przejmie natychmiast mały wewnętrzny demon krzyczący: „Zajmij się mną!” lub „Myśl o mnie!”, a wasze myśli zaczną błądzić.
Szczególne znaczenie ma tutaj specyficzny komponent modelu samego siebie. Można go nazwać „modelem istoty poznającej” [ang. epistemic-agent model] – to jest to, co daje mi poczucie, że „jestem jaźnią, która ma wiedzę; wiem, że wiem”. To prawdziwy zaczątek naszej perspektywy pierwszoosobowej. Tworzą go przewidywania dotyczące tego, co organizm może i co będzie wiedzieć w przyszłości, i pomaga nam stale ulepszać obraz rzeczywistości. Pomyślcie, jak to jest, gdy dostajecie nową pracę: szybko dostrzegacie, że musicie przyswoić nieznane dotąd umiejętności oraz wiedzę, i rozpoczynacie wypełnianie luk. Tak działa model istoty poznającej. To właśnie on pozwala nam wybrać cele wiedzy, aktywnie skupić uwagę na określonych problemach i pomysłach oraz zdecydować, co chcemy zrozumieć lepiej. I przede wszystkim – daje specyficzny rodzaj samowiedzy, która leży u podstaw autonomii psychicznej: skuteczne ćwiczenie jakiejś umiejętności oznacza nie tylko możliwość jej wykorzystania, lecz także wiedzę, że ją posiadacie.
Teraz możemy zobaczyć, czym tak naprawdę jest błądzenie myślami: przejściowym brakiem psychicznej autonomii poprzez utratę modelu istoty poznającej. Sen na jawie wam się przydarza – jest to wasz stan, ale nie macie nad nim kontroli. Nie jest to coś, co robicie, ale coś, w czym się zatracacie.
Posiadanie wysokiego stopnia autonomii psychicznej nie oznacza, że musicie od razu ten stan przerywać. Jeśli jesteście np. głęboko zrelaksowani na łonie natury lub siedzicie spokojnie podczas medytacji, możecie być w stanie odpocząć w chwili obecnej, mając czysty i wyciszony umysł, wiedząc jednocześnie, że zawsze możecie zawiesić nadchodzącą myśl lub wstać i w dowolnym momencie odejść. Dopóki posiadacie zdolność samokontroli i jesteście tego świadomi, wasz model istoty poznającej pozostaje nienaruszony, a wy nie będziecie musieli podejmować żadnego wysiłku.
Tak jak możecie doświadczyć autonomii podczas medytacji, tak też zdarza się to (choć rzadko) podczas snu. Śnienie można postrzegać jako rodzaj świadomej myśli, ale – w przeciwieństwie do stanu jawy – zwykle nie mamy kontroli nad myślami ani uwagą. Sny wydają się swego rodzaju nieograniczonym sposobem modelowania świata. Czasami jednak można odzyskać psychiczną autonomię podczas tzw. świadomego snu. Kiedy stajecie się przytomni we śnie, pojawia się stabilna „wiedząca jaźń”. Myślę, że to, co jest wówczas dodawane, to właśnie model istoty poznającej – ten sam, który tracimy, gdy tracimy autonomię psychiczną w ciągu dnia.
Ale prawdziwe pytanie brzmi: czy ludzie są w ogóle zdolni do „świadomego przebudzenia”? Skąd tak naprawdę wiecie, że teraz nie śpicie?
Oto jeden z najbardziej niepokojących pomysłów, na jaki trafiłem w literaturze naukowej dotyczącej problematyki błądzenia myślami. W tzw. iluzjach kontroli ludzie mogą mieć halucynacje na temat swojego znaczenia w przypadkowych wydarzeniach, w których nie odgrywają żadnej roli przyczynowej. Uważają na przykład, że jeśli sami wybiorą los na loterii, to mają większą szansę na wygraną, niż gdyby ktoś inny wybrał go za nich. Albo rzucają mocniej kośćmi, aby uzyskać wyższą liczbę. Albo jeśli poprawnie „przewidzieli” wynik rzutu monetą na początku serii, myślą, że mogą wyćwiczyć tę umiejętność, a rozproszenie uwagi pogorszy ich skuteczność.
Teraz wyobraźcie sobie, że podczas medytacji zauważacie, iż nastąpił u was moment nieuwagi. Chwilę później odzyskujecie metaświadomość tego, co robi wasz umysł, i wracacie do oddychania. Jednak co, jeśli wasza krótka (być może nawet odrobinę zwycięska) myśl: „Ach, to było to, mój umysł błądził!” sama w sobie jest iluzją kontroli? Prawdopodobnie to nie ty jesteś tym, kto to zauważył. Raczej to model samego siebie osoby medytującej szybko odtworzył nieoczekiwane wewnętrzne doświadczenie „powrotu” jako osiągnięcie jaźni, nagły wgląd przez nią samą spowodowany. Ale nigdy nie było jaźni, która cokolwiek zauważyła.
Być może więc autonomia psychiczna jest po prostu bardzo wyrafinowaną sztuczką, iluzją, którą model samego siebie przed nami roztacza. Możliwe, że nie odgrywa ona większej roli przyczynowej w naszych procesach myślowych. A skoro tak, to sama idea autonomicznego działania psychicznego wydawałaby się zwykłą romantyczną fantazją i musielibyśmy ją całkowicie wyeliminować. Nawet kontrola poznawcza na wysokim poziomie może być kolejną postacią psychicznego lunatykowania. Nazywam tę możliwość „radykalnym neurobuddyzmem”.
Ocean psychicznych afordancji
Dla tych, którzy chcą zmierzyć się z faktami, błądzenie myślami stwarza szereg nowych problemów normatywnych. Podważa ono szeroko rozpowszechnione podstawowe założenia ekonomii i filozofii politycznej, niezwykle istotne dla etyki stosowanej oraz polityki. Zmiany klimatyczne, drapieżny kapitalizm i fundamentalizm religijny to tak naprawdę tylko „powierzchowne” zjawiska – prowadzące do nich ludzkie działania są bowiem zdeterminowane głęboką strukturą naszych umysłów oraz funkcjonalną architekturą kulturowo osadzonych mózgów. Prawdziwym wyzwaniem nie jest sama zmiana klimatu – autentycznymi problemami, z którymi ludzkość musi się zmierzyć, są wbudowane cechy naszych umysłów, takie jak: systematyczne racjonalizowanie i deficyty empatii, samooszukiwanie się i skrajna podatność na zranienie wewnętrznych mechanizmów tworzących psychiczną autonomię.
Ten proces uczenia się o sobie jest dla wielu z nas nieatrakcyjny emocjonalnie. Zmusza bowiem do konfrontacji z wielowiekowymi metodami systemowego samooszukiwania się, często reprezentowanymi przez pewne przejawy zorganizowanej religii. Istotnie, jednym z interesujących aspektów autonomii psychicznej jest nasza ogólna nieumiejętność zauważenia tego, kiedy jej brakuje. Wydaje się, że istnieje szeroko rozpowszechniona forma „introspektywnego zaniedbania” związana z utratą poznawczej samokontroli charakteryzującej nasze życie wewnętrzne. Samo zjawisko błądzenia myślami jest również wyraźnie związane z zaprzeczaniem i konfabulacją. Introspektywne doświadczenie oraz relacje werbalne z własnego życia wewnętrznego prawdopodobnie są zniekształcone przez nadmierną pewność siebie co do stopnia, w jakim dana osoba faktycznie ma nad sobą kontrolę, a także przez iluzję wyższości i introspekcji (w której fałszywie zakładamy istnienie bezpośredniego wglądu w pochodzenie naszych stanów psychicznych, traktując jednocześnie introspekcje innych jako niepewne).
W jaki zatem sposób możemy systematycznie zwiększać własną autonomię psychiczną? I jaka jest rola instytucji politycznych we wspieraniu nas w tym procesie?
Wgląd medytacyjny jest w stanie wnieść znaczący wkład w niezależność psychiczną. Praktyka uważności może prowadzić do przejrzystego i wyciszonego umysłu, który w ogóle nie jest zaprzątnięty myślami, oraz do prawdziwie świadomego doświadczenia autonomii psychicznej jako takiej, pojawiającej się bez faktycznego sprawowania kontroli. U długo praktykujących wynika to prawdopodobnie z kultywowania pewnego rodzaju wewnętrznego niedziałania, które obejmuje postrzeganie, delikatne odpuszczanie i odpoczynek w stanie pozbawionej wyboru świadomości.
Ale na początku medytacja wyraźnie wymaga podejmowania decyzji – jednostki dopiero rozwijają metaświadomość wraz ze świadomością ich zdolności do kontrolowania uwagi. Można to rozumieć jako systematyczne „próbowanie doświadczeń”. Naukowiec w laboratorium może zbadać częstotliwość błądzenia myślami, prosząc badanego o naciśnięcie brzęczyka za każdym razem, gdy umysł odpływa. W medytacji to wasza świadomość jest brzęczykiem: w laboratorium własnej głowy sondujecie swój umysł, próbując jak najwcześniej wykryć następnego delfina i złapać się na błądzeniu myślami. Pierwotnie proces aktywnego odłączania się od każdej pojawiającej się myśli raz za razem, tysiące razy, stworzy krótkie iluzje kontroli, o czym mówiłem wyżej.
Czy autonomia psychiczna wymaga solidnej idei własnego „ja”, jak chciałaby większość zachodnich filozofów? Wiele tradycji Wschodu by z tym dyskutowało, najwyższy poziom psychicznej autonomii postrzegając często jako formę bezosobowego świadka lub – zgodnie ze słowami urodzonego w Indiach filozofa Jiddu Krishnamurtiego – „obserwowania bez obserwatora”. (Chociaż nawet ta czysta forma globalnej metaświadomości wciąż zawiera ukrytą wiedzę, że organizm może reagować w razie potrzeby). Wydaje się, że istnieje droga pośrednia: autonomii psychicznej jako takiej można faktycznie doświadczyć w sposób pozapodmiotowy – jako zwykłej zdolności. Pojęcie „autonomii psychicznej” mogłoby być zatem głębokim punktem zespolenia, w którym filozofie Wschodu i Zachodu odkrywają wspólny szkielet pojęciowy.
Dla zwiększania autonomii psychicznej równie ważne będą badania empiryczne. Wykazano m.in., że poszczególne myśli mają różne stopnie „lepkości”, ponieważ trudniej lub łatwiej jest się od nich oderwać. Ta właściwość myśli jest związana z nastrojem i zaangażowaniem. Inne niedawne eksperymenty z doświadczonymi adeptami mindfulness zaczęły rzucać nowe światło na dynamikę wzbudzania neuronów przy spontanicznym powstawaniu myśli. Trudność polega na tym, że dla większości ludzi zauważenie pojawienia się myśli jest bardzo trudne. Dla mnie pierwszy skok delfina to bezapelacyjnie moment zaskoczenia, roztargnienia i zamglenia. W najlepszym razie mogę być świadomy początku drugiego skoku. Ale zaawansowani praktycy uważności są idealnymi uczestnikami eksperymentu, ponieważ wykazują zdolność introspekcji potrzebną do zidentyfikowania dokładnego początku w czasie i mogą pomóc neuronaukowcom zmapować różne obszary mózgu, które wspierają pojawianie się spontanicznych myśli.
Jeżeli zarysowane tu idee są słuszne, to współczesna nauka o świadomości może zapewnić medytującym nowe perspektywy i niewykluczone, że głębszy wgląd w ich własną praktykę kontemplacyjną. Nawet jeśli myśli typu: „Właśnie skutecznie uwolniłem się od myśli i odzyskałem metaświadomość!” są ostatecznie tylko kolejną iluzją kontroli, to praktykujący właśnie utożsamił się z treścią szczególnie lepkiego i sprytnego nowego modelu samego siebie w mózgu.
Należy pamiętać, że neuronauka nie jest jedynym elementem układanki. Kultura także odgrywa tu swoją rolę. Ten kontekst kształtuje sposób, w jaki opisujemy wewnętrzne doświadczenia, które ostatecznie składają się z niedokładnych, ale funkcjonalnie odpowiednich reprezentacji w naszych świadomych umysłach – jak choćby świadome poczucie sprawczości moralnej (przynajmniej na płytkim poziomie introspekcji). Poczytalność i odpowiedzialność etyczna mogą być tak naprawdę wpajane w ludzki mózg z góry poprzez wczesne interakcje między dziećmi a dorosłymi.
Jeśli przyjrzeć się bliżej, sieć błądzącego umysłu, jak mniemam, nie wytwarza myśli. Nie jest też świadoma – świadoma jest cała osoba. To, co sieć ta tworzy, to coś, co określiłbym jako „afordancje poznawcze”, czyli możliwości wewnętrznego działania. W teorii psychologicznej opracowanej przez J.J. Gibsona to, co postrzegamy w naszym otoczeniu, to więcej niż obiekty, to możliwe działania: to jest coś, na czym mogłabym usiąść, to jest coś, co mógłbym włożyć do ust itd. Afordancje poznawcze są możliwymi działaniami psychicznymi i nasze zmysły ich nie postrzegają, ale są przydatne do introspekcji: to przyjemna fantazja seksualna, którą mógłbym dalej rozwijać, potencjalnie interesujący argument filozoficzny, który mogłabym rozważyć w głowie, negatywne uczucie wywołane mglistym wspomnieniem, które mógłbym zgłębić.
Afordancje poznawcze są w istocie prekursorami myśli lub protomyślami, które wołają: „Pomyśl mnie!” lub „Nie przegap mnie – więcej już takich nie będzie!”. Nasz wewnętrzny krajobraz jest pełen tych możliwości, którymi musimy stale sterować. Błądzenie myślami tworzy płynną i wysoce dynamiczną domenę zadań. Każde spontanicznie występujące zdarzenie umysłowe „niezwiązane z zadaniem” jest potencjalnym zadaniem samym w sobie, afordancją poznawczą, stanem dynamicznym, który ma potencjał do tego, aby go wybrać i przekształcić z niezamierzonego zachowania umysłowego w coś subiektywnie doświadczanego jako pełnowartościowe działanie psychiczne.
Jedną z głównych funkcji błądzenia myślami mogłoby być zatem zapewnienie nam wewnętrznego środowiska konkurujących afordancji, i odpowiadających im możliwych działań umysłowych. Ten wewnętrzny krajobraz może nawet znajdować się poniżej naszej świadomości, ale to z niego wyłania się model istoty poznającej, który – jak się może wydawać – wybiera, co chce wiedzieć, a co zignorować. Otwarte pytanie brzmi: czy to sam świadomy model odgrywa decydującą przyczynową rolę w pomaganiu organizmowi w przewidywalnej kontroli jego życia wewnętrznego? Jeśli ogólna teoria jest właściwa, wówczas autonomia psychiczna nie ma nic wspólnego z uproszczonymi ideami, takimi jak kartezjańska „wolna wola”. Prawdziwa autonomia polega raczej na różnych poziomach wrażliwości na kontekst i na elastycznej samokontroli.
Psychiczna autonomia nie jest zjawiskiem w rodzaju wszystko albo nic – podlega wyraźnemu stopniowaniu. Nadmierna konsumpcja mediów społecznościowych i niektóre substancje psychoaktywne niszczą ją. Jednak istnieje różnica między „odpłynięciem” (zatraceniem się w marzeniach) a „wyciszeniem” (oddaniem się interesującej fantazji podczas nudnego wykładu i włączanie się od czasu do czasu). Potrzebujemy opartego na dowodach, zróżnicowanego obrazu, który jest otwarty na przyszłe odkrycia i który być może doprowadzi nas do poglądu, że nawet najwyższy stopień psychicznej autonomii jest nadal formą niezamierzonego postępowania psychicznego – pozbawionego ostatecznej przyczyny, ale wzbogaconego o kontrolę, elastyczność i wrażliwość na kontekst.
Skupmy się!
To jasne, że naszym społeczeństwom brakuje systematycznych i zinstytucjonalizowanych sposobów zwiększania psychicznej autonomii obywateli. A może to być przecież zasób najcenniejszy ze wszystkich. W końcu w obliczu poważnych egzystencjalnych zagrożeń, jakie wiążą się z degradacją środowiska i zaawansowanym kapitalizmem, musimy zrozumieć, że czynnikiem decydującym będzie zbiorowy poziom psychicznej autonomii obywateli.
Oto konstruktywna propozycja: na początek powinniśmy dążyć do produktywnego skrzyżowania dwóch najsilniejszych aspektów ludzkiego umysłu. Pierwszym jest nasza niedawno rozwinięta zdolność do samokrytycznego, racjonalnego myślenia. Przynajmniej raz na jakiś czas człowiek otwiera się na racjonalne argumenty. Drugi to przepastna głębia naszej fenomenologicznej przestrzeni stanów. Liczba możliwych stanów świadomości u człowieka jest niewiarygodnie duża. Rzadko zdajemy sobie z tego sprawę i tak naprawdę nie zaczęliśmy jeszcze systematycznie badać, w jaki sposób moglibyśmy wykorzystać tę głębię do zwiększania autonomii i samowiedzy, najlepiej na podstawie rygorystycznych wytycznych współczesnej neuronauki. Wyjątkiem są oczywiście pewne starożytne techniki duchowe, które działają również na rzecz stabilizacji warunków neurokognitywnych koniecznych do racjonalnego i logicznego, krytycznego myślenia. Patrząc z punktu widzenia statystyki, mindfulness i błądzenie myślami są konstrukcjami przeciwstawnymi, a racjonalne, krytyczne myślenie zależy od zdolności do uważnej samokontroli.
William James w 1892 r. mówił: „Umiejętność dobrowolnego przywoływania do porządku nieustannie wędrującej uwagi jest źródłem osądu, charakteru i woli. […] Edukacja zaś, która powinna poprawiać tę zdolność, byłaby edukacją par excellence”. Wreszcie możemy lepiej zrozumieć, jaka jest prawdziwa idea medytacji: przez stulecia jej głównym celem zawsze było nieustanne zwiększanie własnej autonomii psychicznej.
Myślę, że przesycone ideologią debaty na temat wolnej woli i jaskiniowy redukcjonizm należą już do przeszłości. Droga naprzód nie polega jednak na znalezieniu właściwej teorii filozoficznej. Polega za to na rozpoczęciu procesu aktywnego wdrażania tego, co już wiemy, do praktyki społecznej i kulturowej. Autonomia psychiczna – jako koncepcja robocza – jest doskonałym kandydatem, by stać się fundamentalną wartością, która może nami kierować w edukacji, kształtowaniu polityki i etyce. Ta dwuskładnikowa propozycja nadaje nowe i głębsze znaczenie staremu Kantowskiemu ideałowi „wyjścia człowieka z zawinionej przez niego niedojrzałości”.
Wreszcie autonomia psychiczna łączy w sobie podstawowe idee filozofii Wschodu i Zachodu. Wydaje się, że istnieją dwa komplementarne sposoby rozumienia „delfinów” w naszym umyśle. Pierwszy – z punktu widzenia naprawdę pragmatycznej turystki z zacięciem naukowym, która stoi na dziobie żaglówki, i drugi – z perspektywy przepastnego nieba, które patrzy z góry i w milczeniu na turystkę oraz delfiny wyskakujące z oceanu.
Pierwotnie tekst ukazał się w serwisie Aeon.co. Artykuł został skrócony i zredagowany na potrzeby publikacji w „Przekroju”.