Kim był – nie wiadomo. Bezimienny, pokorny asceta przemierzał Rosję w poszukiwaniu siebie (i Boga). Jego rozważania stanowią świadectwo XIX-wiecznego wschodniego mistycyzmu, którego wpływy są widoczne do dziś również w zachodniej kulturze.
Nieczęsto się zdarza, by bohaterem książki, która weszła do kanonu światowej literatury, był człowiek tak szczery i prostoduszny, a jednocześnie budzący fascynację czytelnika. Prosta okazuje się też narracyjna sprężyna, już na pierwszej stronie uruchamiająca całą historię. Ot, pewnej niedzieli główna postać zachodzi do cerkwi, gdzie akurat czytany jest List do Tesaloniczan, i słyszy zdanie: „nieustannie się módlcie!” (1 Tes 5,17).
„Słowa te przeniknęły mnie do głębi – wyznaje bohater. – Zacząłem się zastanawiać, jak można modlić się nieustannie, gdy każdy – by utrzymać się przy życiu – musi zajmować się także innymi sprawami”.
Cała reszta opowieści to próba odpowiedzi na podstawowe pytanie, czyli co to znaczy „modlić się nieustannie”? Do zadania tego mężczyzna podchodzi z niezwykłą pokorą i konsekwencją. Odpowiedzi będzie szukał podczas pieszych wędrówek przez Rosję, od Syberii po wybrzeże Morza Czarnego, a odnajdzie ją częściowo w cerkwiach, u różnych nauczycieli, ale też u zwykłych ludzi. Słowem: u wszystkich, od których może się czegoś nauczyć (na tym również polega jego podziwu godna pokora i otwartość na drugiego człowieka). Jednak kluczową rolę w tych duchowych poszukiwaniach odegra pewna niepozorna książka.
Tajemniczy wędrowiec
O samym bohaterze wiemy niewiele. Pochodzi z guberni orłowskiej, a zatem z zachodniej części Rosji (miasto Orzeł leży około 350 km na południe od Moskwy). Od dzieciństwa cierpi na całkowity niedowład lewej ręki, przez co w dorosłym życiu z trudem znajdował pracę. Wraz z żoną padł w pewnym momencie ofiarą zemsty i stracił oszczędności. Po śmierci ukochanej sprzedał dom, ubrania zaś rozdał biednym i – jak mówi – poszedł tam, gdzie go oczy poniosły. Jest połowa XIX w., carska Rosja, zapewne tuż przed zniesieniem pańszczyzny.
Bohater podróżuje pieszo – początkowo od cerkwi do cerkwi, odwiedzając monastery. Najczęściej wędruje lasami i polnymi drogami, unikając głównych traktów. We wsiach dostaje od ludzi trochę sucharów i garść soli oraz wody do kubka, po czym „znowu idzie jakieś sto wiorst” (czyli ponad 100 km). Nocuje tam, gdzie go przyjmą, ale nie gardzi też noclegiem w lesie albo w stogu siana, czasem uda mu się na dłużej znaleźć jakąś ziemiankę. Za cały dobytek – oprócz torby na suchary – ma dwie książki: Biblię i Dobrotolubije. Tę ostatnią polecił mu na krótko przed śmiercią starzec, przez chwilę będący duchowym nauczycielem naszego bohatera.
Książka w książce
Egzemplarz Dobrotolubije to poniekąd równorzędny bohater tej historii. Dla pielgrzyma ta kupiona za dwa ruble, „stara i wyświechtana” lektura staje się faktycznym i jedynym przewodnikiem duchowym. Jest ona przedmiotem nieustannych studiów (czytana w lasach, szałasach, lepiankach) oraz źródłem inspiracji. To – jak mówi pielgrzym – „pierwszy i ostatni skarb mojego życia”. Cóż to więc za księga?
Dobrotolubije czy Filokalia – jak brzmi tytuł greckiego oryginału – stanowi z pewnością jedno z najbardziej niezwykłych świadectw wschodniochrześcijańskiej duchowości. Jego geneza wiąże się z tradycją monastyczną kultywowaną przez wiele stuleci w klasztorach na Świętej Górze Athos w północnej Grecji, ale korzenie sięgają znacznie głębiej.
Wydany po raz pierwszy w 1782 r. w Wenecji i zredagowany przez jednego z mnichów ze Świętej Góry Athos zbiór Filokalia zawiera wiele tekstów i nauk największych mistrzów duchowych od IV do XV w., których rękopisy zachowały się w tamtejszych klasztorach. Były wśród nich pisma ojców pustyni z Egiptu i Syrii (jak Antoni Wielki), ascetów związanych z klasztorami na półwyspie Synaj i w Konstantynopolu, a także późniejsze zapiski mnichów związanych już z monasterami na Świętej Górze Athos – wszystkie poświęcone praktyce modlitwy wewnętrznej czy, jak dziś byśmy powiedzieli, kontemplacji.
Na podstawie pięciotomowego wydania greckiego bardzo szybko, bo już w 1793 r. powstała wersja rosyjska, a raczej staro-cerkiewno-słowiańska. Z nią właśnie, w przekładzie Paisjusza Wieliczkowskiego, nie rozstaje się nasz bohater.
Mistrzowie uważności
Jak twierdzi tłumacz polskiego wydania Filokalii, ks. prof. Józef Naumowicz, cały zbiór – ułożony chronologicznie – „był dobrany pod jasno określonym kątem, jak na to wskazywał pełniejszy tytuł: Filokalia ojców neptyckich. Uwzględniał on przede wszystkim te pisma, które pokazywały, jak w modlitwie osiągnąć stan duchowej uważności (gr. nepsis), pomagającej skupić się na obecności Boga w sercu”.
Właśnie tę uważność wraz z technikami kontemplacji przez całe stulecia praktykowali mnisi w niedostępnych klasztorach na Świętej Górze Athos. Jedną z kluczowych postaci tego ruchu, zwanego hezychazmem (od gr. hesychia – spokój), okazał się XIV-wieczny mnich Grzegorz Palamas. Głównym elementem techniki kontemplacyjnej zalecanej przez Palamasa i hezychastów było powtarzanie w duchu krótkiej modlitwy, którą należało odmawiać w pozycji siedzącej, z głową skierowaną ku brzuchowi, wraz z odpowiednią sekwencją oddechów. Według hezychastów praktyka ta pozwalała człowiekowi obcować ze światłością bożą, boską energią. Podkreślali oni w ten sposób realną duchową łączność człowieka z Bogiem.
Ta supozycja okazała się kontrowersyjna i w połowie XIV w. hezychazm stał się przedmiotem poważnego sporu w łonie Kościołów wschodnich. W jego efekcie hezychaści – których przeciwnicy, nawiązując do sposobu modlitwy, określali mianem omphaloskopoi (gr. wpatrzeni w pępek), a nawet omphalopsychoi (ludzie o duszach w pępku) – zostali niemal uznani za heretyków. Ostatecznie spór zakończył się na korzyść hezychastów i jest to chyba jeden z nielicznych przypadków zwycięstwa nurtu jawnie mistycznego w dziejach instytucjonalnego Kościoła.
Wołanie serca
Przedmiotem największej troski i wzmożonych zabiegów pielgrzyma jest posiąść wiedzę i opanować umiejętność, którą autorzy Dobrotolubije określają mianem modlitwy nieustającej lub modlitwy Jezusowej (a jeszcze inaczej: modlitwy serca). I choć na modlitwę taką składa się raptem kilka słów (a dokładnie: „Panie Jezu Chryste, zmiłuj się nade mną”), myliłby się ten, kto by sądził, że jest to jedynie powtarzanie utartej formułki.
W toku studiów pielgrzym zaczyna rozumieć różnicę między odmawianiem modlitwy „językiem” a recytacją wewnętrzną, „w sercu”. Ta ostatnia, powtarzana bez ustanku, ma – według nauk Dobrotolubije – wielką siłę transformacyjną, a uruchomiona „działa samoistnie”. Do jej efektów pielgrzym zalicza uczucie silnego ciepła w sercu, głęboką przyjemność, uczucie wewnętrznego spokoju, „a przy tym ogromną chęć ciągłego zajmowania się tą modlitwą”.
„Po pięciu miesiącach tych samotnych modlitewnych ćwiczeń i wspomnianych słodyczy tak przywykłem do modlitwy serca, że trwałem w niej nieustannie, aż wreszcie poczułem, że modlitwa już sama bez żadnego z mej strony pobudzania dokonuje się i dźwięczy w mym umyśle i sercu, nie tylko gdy czuwam, ale i we śnie nic jej nie przerywa, nawet na najmniejszą chwilkę, cokolwiek bym czynił. Dusza moja błogosławiła Pana, a serce rozpływało się w nieustannej radości”.
W miarę praktykowania modlitwy wzrasta też uwrażliwienie na wiele subtelnych uczuć i stanów wewnętrznych, o których wcześniej bohater nie miał pojęcia. Pojawia się np. wrażenie wewnętrznego rozdwojenia: „Gdy coś robię, a w sercu moim trwa spontaniczna modlitwa, to i wszystko lepiej mi idzie; gdy słucham czegoś uważnie albo czytam, a modlitwa wciąż nie ustaje, w tym samym czasie odczuwam i jedno, i drugie, tak jakbym się rozdwoił albo jakbym w jednym ciele miał dwie dusze. Mój Boże! Jak pełen tajemnic jest człowiek!”.
Co ciekawe, w opisach pielgrzyma doznania psychiczne często łączą się z fizycznymi (np. „Po jakichś trzech tygodniach zacząłem w sercu odczuwać ból, a potem jakieś bardzo przyjemne ciepło, radość i spokój”), co wydaje się charakterystyczne dla języka mistyków znanego z różnych tradycji religijnych („od tego słodkiego wrzenia po całym moim ciele rozchodziły się jakieś strumienie słodyczy”). Dzięki temu opisy subtelnych stanów wewnętrznych należą bez wątpienia do najbardziej wartościowych aspektów książki i gwarantują jej stałe miejsce w kanonie literatury mistycznej.
Niebezpieczna technika
Do innych, jeszcze bardziej tajemniczych efektów modlitwy wspomnianych przez pielgrzyma należą dar widzenia rzeczy odległych (co przydarza się jednemu z bohaterów, który podczas wędrówki trafnie przewiduje pożar miasteczka) oraz wgląd we własne ciało („Czasem cały wnikałem sam w siebie i wyraźnie widziałem wszystkie moje wnętrzności, dziwiąc się tak pełnej mądrości budowie człowieczego ciała”). Pielgrzym nie ma też wątpliwości, że za sprawą modlitwy człowiek zyskuje moce, które my zapewne określilibyśmy mianem paranormalnych.
Trudno więc nie odnieść wrażenia, że modlitwa praktykowana przez pielgrzyma to coś zdecydowanie więcej niż bezrefleksyjne powtarzanie religijnej formułki. To raczej niezwykle potężna duchowa technika, zakładająca świadome użycie zarówno ciała (oddech), jak i umysłu (koncentracja oraz techniki wizualizacji, tzw. widzenie serca). Wielokrotnie mówi się również, zwłaszcza w dalszych partiach Opowieści…, że sama technika może być niebezpieczna dla adepta i wymaga asysty nauczyciela duchowego. Wśród zagrożeń wymienia się samoułudę, samouwielbienie, szaleństwo umysłu, a także mylenie wizji i marzeń z rzeczywistością.
Spotkanie z Polakiem
Nic więc dziwnego, że taka modlitwa budzi opory innych osób. Bardzo charakterystyczna w tym kontekście jest reakcja Polaka, którego postać można zresztą uznać za figurę katolika w ogóle. Choć nasz rodak wykazuje zainteresowanie modlitwą serca, a nawet pewną wiedzę na ten temat, de facto nie ma wcale zamiaru jej praktykować: „Widziałem to u naszego księdza, gdy mieszkałem w Wilnie, ale nasłuchałem się, że zawiera jakieś dziwne sztuki czy sztuczki stosowane przy modlitwie, opisane przez greckich mnichów, podobne do tych z Indii czy Buchary, gdzie fanatycy siedzą i nadymają się, chcąc wywołać łaskotanie w sercu, a z głupoty uważają te naturalne odczucia za modlitwę, rzekomo zsyłaną im przez Boga”. Powiedzielibyśmy nawet, że jego stosunek do modlitwy jest wręcz typowy dla przejawów mainstreamowej religii: „Modlić się trzeba zwyczajnie, by wypełnić nasz obowiązek względem Boga: wstajesz rano, odmawiasz Ojcze nasz, jak nas uczył Chrystus, i cały dzień jesteś w porządku, a nie bez przerwy powtarzasz w kółko jedno i to samo. W ten sposób to, kto wie, możesz zmysły postradać i sercu zaszkodzić”.
Na argumenty podnoszone przez pielgrzyma Polak odpowiada w następujący sposób: „Czytasz jakieś wzniosłe rzeczy. […] [G]dzie nam, ludziom ze świata, o to zabiegać!”. Tak rozumiana religijność stoi w istocie na antypodach aktywnej, przeobrażającej praktyki pielgrzyma, dla którego modlitwa jest środkiem przemiany, czymś, co angażuje całą jego istotę i ma realny wpływ na jego stan wewnętrzny.
Spotkanie z Polakiem uwypukla więc z jednej strony różnice między chrześcijaństwem wschodnim, w ramach którego istnieje tradycja teologiczna dopuszczająca możliwość przebóstwienia człowieka, a chrześcijaństwem zachodnim, kiedy to wierny jest zdany raczej na łaskę Pana. Z drugiej strony scena z Polakiem pokazuje również bardziej uniwersalną przepaść między każdą religijnością mistyczną, aktywnie szukającą doświadczenia boskości, a religijnością, która zadowala się powtarzaniem rytuałów dla świętego spokoju.
Wartość literacka
Choć głównym tematem utworu – a także wątkiem, wokół którego krążą wszystkie niemal myśli i starania bohatera – jest modlitwa Jezusowa, to literackie walory dzieła sprawiają, że Opowieści pielgrzyma są do dziś interesującą lekturą, ciekawą nie tylko dla poszukiwaczy duchowych tajemnic. Obecność licznych, zasłyszanych przez pielgrzyma opowieści sprawia, że książka staje się po trosze lustrem, w którym przegląda się Rosja połowy XIX w.
Wędrując po całym kraju – od Irkucka na Syberii, przez Odessę, Kijów i Poczajów (to ostatnie sanktuarium znajdowało się przez długi czas w granicach Rzeczypospolitej), aż po Wyspy Sołowieckie – pielgrzym spotyka na swojej drodze ludzi należących do różnych warstw ówczesnego społeczeństwa.
Mija np. żydowskie osiedla (to znowu dawna Polska) i syberyjskie pustkowia, gdzie przez wiele dni nie znajduje żywego ducha (inna sprawa, że krajobraz nie jest w ogóle przedmiotem zainteresowania i opisu pielgrzyma skupionego na własnym wnętrzu). Poznaje staroobrzędowca (i jego gorzkie zarzuty wobec oficjalnego prawosławia), księcia, który został żebrakiem, wspomnianego Polaka (jego żonie pielgrzym w cudowny sposób uratuje życie), licznych dezerterów z carskiego wojska, Tatarów i Kozaków, a także rozmaitych rzezimieszków, skruszonych grzeszników i alkoholików, którzy próbują odpokutować swoje winy i jedyny ratunek widzą w Bogu. Nie trzeba dodawać, że nasz bohater aplikuje wszystkim tym osobom modlitwę jako uniwersalne i niezawodne panaceum.
Wiele historii relacjonowanych przez pielgrzyma to prawdziwe opowieści niesamowite, pełne grozy, sennych widziadeł, duchów i wizji. Niektórych z nich, np. wątku spotkania z wilkiem, nie powstydziłby się sam baron von Münchhausen. Bywa, że ich wspólnym motywem staje się jakieś niewytłumaczalne z perspektywy nauki i rozumu zjawisko (psychologiczne lub fizyczne), które możemy w pełni pojąć dopiero za sprawą modlitwy.
Czytamy więc opowieść o chłopie, który zapałał niezrozumiałym pragnieniem rzucenia się z mostu w głąb 20-metrowego wąwozu. Człowiek ten nie spoczął dopóty, dopóki nie zaspokoił swojej żądzy i nie połamał sobie przy okazji nóg. Poznajemy historię młodego chłopaka, który nauczył się modlitwy, ale ponieważ nie mógł jej swobodnie praktykować, przebył kilka tysięcy kilometrów, by znaleźć się w domu (i tam z niewyjaśnionych powodów umrzeć). Pojawia się również wątek woźnicy, który dotarłszy do brzegu skutej lodem rzeki, rozebrał się, zaczął polewać wodą i… umarł. Staruszek kapłan, któremu pielgrzym opowiada tę historię, tłumaczy, że „wiele jest w naturze rzeczy cudownych i niezrozumiałych dla naszego umysłu. Myślę, że Bóg tak to ustanowił, by wyraźniej ukazać człowiekowi swe rządy i opatrzność w przyrodzie: poprzez nadzwyczajne i bezpośrednie zmiany jej praw w pewnych przypadkach”.
Pielgrzyma ta odpowiedź satysfakcjonuje. Współczesny czytelnik pewnie byłby raczej skłonny dostrzegać różnego rodzaju psychopatologie i skomplikowane zaburzenia o podłożu zarówno społecznym, jak i indywidualnym. Czy jednak jest przez to bliżej prawdy o nich? A tym samym czy umiałby zaproponować jakąś skuteczną terapię?
Na tropach autora
Od samego początku, a więc od pierwszego wydania Opowieści pielgrzyma w Kazaniu w 1870 r., tajemnicą pozostawało, kim jest autor tudzież bohater książki. Przez długi czas wskazywano postać chłopa Nemytowy z guberni orłowskiej, który podobno regularnie odwiedzał starca Makarego w Pustelni Optyńskiej. Inny trop podsunął badaczom dopisek odnaleziony na kartach egzemplarza należącego do teologa Pawła Florenskiego. Duchowny zanotował tam, że Opowieści pielgrzyma napisał niejaki Michaił Kozłow. Badacze podchwycili ten wątek i dziś wydaje się niemal pewne, że autorem najważniejszej, zrębowej części utworu, którą następnie zredagował Teofan Pustelnik w 1894 r., jest istotnie wspomniany Michaił Kozłow (co oczywiście nie znaczy, że tekst opisuje jego własne doświadczenia).
Jak tłumaczy we wstępie do najnowszego angielskiego wydania książki Andrew Louth, Kozłow pochodził ze staroobrzędowców, czyli odłamu prawosławia, którego wierni nie przyjęli reform liturgicznych patriarchy Nikona z połowy XVII w. i z czasem zostali uznani za heretyków. Kozłow wrócił jednak na łono Cerkwi prawosławnej, a w chwili redagowania tekstu był najprawdopodobniej archimandrytą zaangażowanym w próby pogodzenia z nią dawnych braci starowierów. Jest to o tyle istotne, o ile to właśnie starowierzy (zwani też raskolnikami) – spychani na margines społeczeństwa i prześladowani przez władze – jako pierwsi stali się wędrownymi pielgrzymami, biegunami czy inaczej strannikami, współtworząc charakterystyczny dla Rosji XVIII i XIX w. duchowy krajobraz. Jak tłumaczy Louth: „Takich wędrownych pielgrzymów, z których nie wszyscy byli starowierami, dobrze znamy z rosyjskiej literatury. Pojawiają się np. u Tołstoja, a zwłaszcza u Nikołaja Leskowa (por. opowiadanie Napiętnowany anioł). Widać ich też na wstrząsającym obrazie Wasilija Surikowa Bojarynia Morozowa”.
Na krajobraz tej rosyjskiej duchowości końca XIX w. składają się jeszcze wielkie rosyjskie klasztory (jak ten w Optinie) wraz z instytucją tzw. starców, czyli mistrzów duchowych. O ich oddziaływaniu i roli w życiu intelektualnym Rosji niech świadczy to, że pielgrzymowali tam najważniejsi intelektualiści epoki, jak Tołstoj czy Dostojewski. Ten ostatni zresztą wspomina o Opowieściach pielgrzyma w Braciach Karamazow.
Niestety cały ten niezwykle bogaty i wielobarwny świat rosyjskiej duchowości w dużym stopniu uległ unicestwieniu razem z rewolucją 1917 r. i komunizmem, który – jak wiadomo – skutecznie zwalczał nie tylko przejawy różnorodności, lecz także samą religijność.
Salinger i kontrkultura
Dzisiaj Opowieści pielgrzyma czytamy najczęściej w wersji z 1911 r., wzbogaconej o tzw. II część, na którą składają się trzy opowieści znalezione pośmiertnie w papierach innego starca – Ambrożego z Optiny. To ta wersja była następnie najchętniej tłumaczona na języki obce. I to właśnie jej angielski przekład czyta zapewne Franny – bohaterka opowiadań J.D. Salingera Franny (1955) i Zooey (1957), które bodaj najbardziej przyczyniły się do popularności i poniekąd kultowego statusu Opowieści pielgrzyma w kulturze zachodniej.
Nauka pielgrzyma o modlitwie odgrywa ważną rolę zwłaszcza w opowiadaniu Franny, poświęconemu najmłodszej z ekscentrycznego rodzeństwa Glassów (z Zooey dowiadujemy się, że książka ta była też ważna dla najstarszego z Glassów, genialnego Seymoura). W kluczowej scenie przechodząca kryzys psychiczny Franny referuje lekturę swojemu chłopakowi. Dziewczyna mówi wówczas: „Ale najcudowniejsze w tym wszystkim, że z początku, kiedy zaczynasz ćwiczyć się w tej modlitwie, nie trzeba koniecznie wierzyć w to, co się robi. To znaczy, nawet jeśli ta metoda wydaje ci się z początku kłopotliwa, nic nie szkodzi, rozumiesz, nikogo przez to nie obrażasz, nic podobnego. Innymi słowy, nikt od ciebie nie żąda, żebyś zaczynając, wierzył w cokolwiek. Nawet nie trzeba koniecznie myśleć o tym, co się mówi, jak pouczał stariec”.
Następnie Franny przywołuje inne, buddyjskie i hinduskie, techniki oparte na wymawianiu imienia Boga czy mantry, które „osiągają dokładnie ten sam wynik”. Tym wynikiem jest dla niej widzenie Boga: „Dokonuje się coś w sercu, ale nie w fizycznym sercu, lecz tam, gdzie według hinduizmu mieszka Atman […], poznajesz Boga, to wszystko” – tłumaczy swojemu sceptycznemu chłopakowi.
W ten sposób Opowieści pielgrzyma coraz bardziej opuszczały swój oryginalny kontekst – jako fenomen religijny w obrębie prawosławia – by znaleźć się pośród tekstów i zjawisk, które już niedługo miały odegrać niezwykle istotną rolę w zachodniej kontrkulturze.