Przeważnie jesteśmy tak pochłonięci biegiem w codziennym kieracie, że chcemy tylko spokoju. Czy to jest życie? Czy tylko na tyle nas stać? Przecież ludzie to niezwykłe istoty: dlaczego żyjemy poniżej swojego ludzkiego potencjału? Zasadniczą rolę odgrywają trzy czynniki: złość, pragnienie, ignorancja, a praktyka Zen polega na docieraniu do pierwotnej przyczyny cierpienia – druga część wywiadu z Mistrzynią Zen, Aleksandrą Porter.
Pierwszą część rozmowy mogą Państwo przeczytać tutaj.
Jak „trzymać mocne centrum”
Niepostrzeżenie zaczęłyśmy mówić o złości – czyli o trzeciej z tych trucizn, o których wspomniałaś na początku. Łatwo przyznać, że odczuwamy złość w stosunku do obcych ludzi, (bo ktoś nas potrącił, zajął miejsce w tramwaju, zajechał drogę). Trudniej pogodzić się z tym, że czujemy złość także w stosunku do najbliższych.
Tak, mamy w sobie dużo złości. Co najgorsze, często odreagujemy ją w zupełnie chaotyczny sposób. W mojej rodzinie czasem wyglądało to tak: mój mąż, kiedy był zły, wrzeszczał na starszego syna. Starszy odreagowywał wrzeszcząc na młodszego, a młodszy kopał psa. Pies nic już z tym nie robił, widocznie zwierzęta nie muszą wyładowywać swojej złości na innych (śmiech). Również złość jest często wywołana przez wąskie patrzenie, brak szerszej perspektywy. Wszystko, co się dzieje, odnosimy do siebie. Mam w tym miejscu kolejną anegdotę związaną z samochodem. Tym razem to ja niechcący wymusiłam pierwszeństwo – na rondzie. Zaraz potem był przejazd kolejowy i trzeba było się za trzymać. Mężczyzna, któremu zajechałam drogę wyskoczył z samochodu i zaczął krzyczeć – kompletnie nieadekwatnie do sytuacji. Było dla mnie jasne, że ta złość nie ma nic wspólnego ze mną. To niemożliwe, żeby on złościł się na mnie. Więc wyszłam z samochodu, stanęłam przed nim, złożyłam ręce i powiedziałam: „bardzo pana przepraszam, wjechałam przed pana wyłącznie z gapiostwa, naprawdę nie miałam żadnych złych intencji”. Facet po prostu zgłupiał. Zatrzymał się, jakby dostał obuchem w głowę. A następnie powiedział: „Ach, nic nie szkodzi, przecież nic takiego się nie stało…” „A, to w porządku” – odpowiedziałam i na wszelki wypadek szybko wsiadłam z powrotem do samochodu (śmiech).
To było zdumiewające doświadczenie: ewidentnie ten człowiek miał bardzo zły dzień i po prostu wyładował się na mnie. To się często zdarza. Życie jest trudne, stale pojawiają się konflikty, wszyscy czujemy złość. Trzeba próbować nie wyładowywać jej na innych ludziach. To również jest przedmiotem praktyki Zen. My mówimy: „trzymać mocne centrum”. Trzeba mieć mocne centrum, mocny umysł, żeby w takiej, albo dużo trudniejszej chwili, zachować równowagę, nie iść za ciosem, nie pobiec jak pies za kością. Umiejętność powstrzymania się przed agresywną reakcją na agresję nie jest w tym wypadku oznaką słabości – wręcz przeciwnie, jest oznaką wewnętrznej siły.
Nie miałaś prawa się bronić?
Wrzeszcząc z kolei na niego? I jaki to by miało sens?
Ale czy takie panowanie nad złością nie oznacza wyparcia?
Nie. Złość trzeba przetrawić. A nawet nie złość: zanim złość się nagromadzi trzeba mieć znaleźć sposób na pracę z frustracjami, stresem, konfliktami, problemami, brakiem spełnienia. Istnieją różne sposoby. Dla osób praktykujących Buddyzm Zen, takim sposobem jest medytacja. Czasem ludzie wybierają pracę terapeutyczną – i to jest w porządku, terapia czasem daje dobre rezultaty, choć z drugiej strony, niekończące się analizowanie problemów też do niczego nie prowadzi.
Ale są też sytuacje, kiedy ktoś nas krzywdzi. Czy wtedy mamy prawo do złości?
Nie chodzi o prawo lub jego brak. Złość się pojawia, to naturalne. Po prostu w niczym nie pomaga. Trzeba spróbować jasno zobaczyć tę sytuację, czyli, znów, spojrzeć w siebie.
Zwycięstwo nad demonami
Te trzy trucizny – ignorancja, pragnienie, złość – są przyczynami cierpienia. Czy jeśli się z nich wyleczymy, będziemy szczęśliwi?
Z perspektywy Zen gonienie za osobistym szczęściem jest raczej bezsensowne: im bardziej je gonimy, tym bardziej ono ucieka. Ale ludzie praktykujący medytację stosunkowo szybko orientują się, że troszczenie się o innych, przynosi prostą, nieskomplikowaną radość.
Reasumując: praktyka Zen pomaga przerwać to błędne koło, kiedy to my robimy krzywą twarz do świata, a świat odpowiada tym samym. I można się zastanawiać, co było pierwsze, jako czy kura, ale zamiast zastanawiać się co było pierwsze lepiej powiedzieć stop…
Tak. W naszej szkole mówimy o czterech krokach: „zobacz to, zmierz się z tym, pracuj z tym, puść to.” („See it, face it, deal with it, let it go”).
Najpierw trzeba zauważyć to błędne koło. Uświadomić sobie swój udział w tworzeniu cierpienia. Każdy z nas tworzy jakiś obraz samych siebie – bo zazwyczaj nie jesteśmy z siebie zadowoleni. Można oszukać świat, ale trudniej oszukać samego siebie. W pewnym momencie trzeba spojrzeć sobie w twarz. Nie da się przed niczym uciec. Nie można uciec od samego siebie. W medytacji ostatnim krokiem jest puszczenie. W pewnym momencie przeszkoda, czyli przywiązanie do „ja”, „mnie”, „moje”, rozpuszcza się i znika. Lęk przestaje być przeszkodą, złość przestaje być przeszkodą. To jest zwycięstwo nad naszymi demonami.
I to jest wolność…
Tak, to właśnie jest wolność. Kiedy nie jest się niewolnikiem swojego lęku, swojej złości, frustracji, pragnienia. Kiedy te rzeczy nie panują nad nami, a nawet możemy ich użyć. To jest wolność. Oczywiście nadal mamy emocje – one są jeszcze żywsze. Stajemy się jeszcze wrażliwsi. Ale już nie jesteśmy bezradni. To daje głęboki spokój wewnętrzny, wiarę w siebie. To jest moc.
Ale nie zdobędziemy tej mocy przez weekend? (śmiech).
Nie. Praktyka Zen wymaga cierpliwości i wytrwałości. Cierpliwość jest jedną z sześciu Paramit („doskonałości”) należących do głównego nauczania Buddy. Pierwsze trzy to szczodrość, etyka i właśnie cierpliwość. Pozostałe trzy są ściśle związane z medytacją: wysiłek (energia), medytacja i mądrość (pradżnia). Dzięki Paramitom przechodzi się z brzegu ułudy na brzeg urzeczywistnienia. Każda ważna praca wymaga cierpliwości. A Zen jest wielką pracą życia i śmierci.
Medytujemy codziennie, to jak z grą na instrumencie. Nigel Kennedy, światowej sławy skrzypek, powiedział kiedyś cudowną rzecz: „jeśli nie ćwiczę 1 dzień, ja sam to czuję. Jeśli nie ćwiczę 3 dni, moja rodzina to czuje. Jeśli nie ćwiczę przez tydzień, cały świat to czuje.” Tak samo jest z medytacją. Umysł jest najbardziej subtelnym z instrumentów. Praca z umysłem wymaga cierpliwości, a nawet uporu. Nauczyciel, który założył naszą szkołę mówił: próbuj, próbuj, próbuj, bez przerwy, przez 10 tysięcy lat.
Ludzkie automaty
Ludzie czasem wyobrażają sobie, że praktyka Zen polega na oderwaniu się od świata, że prowadzi do braku działania i pławienia się w jakiejś Nirwanie, że to jakaś przyjemna lewitacja.
Raz jeszcze powtórzę: praktyka Zen to ciężka praca z umysłem. Wpuszczanie światła, budowanie klarowności, rozpraszanie mgły. W stanie kompletnego zagubienia i zniewolenia nie da się skutecznie działać. Zen to kontakt z samym sobą, bezpośredni, prawdziwy, czasem wręcz surowy. A poprzez siebie – to kontakt ze wszystkim. Zen jest dokładną odwrotnością unikania. Jest konfrontacją. Najpierw z samym sobą.
Puszczanie przywiązań rzeczywiście prowadzi do uczucia lekkości. Ale przez 40 lat nigdy nie udało mi się lewitować (śmiech). Natomiast nadal odkrywam sobie głęboko ukryte pokłady lęku. Także jest to długi proces i nie da się go przyspieszyć, tak jak nie da się przyspieszyć wzrostu rośliny.
Jak wiesz, to nie jest łatwa praca. Czasem siedzimy przez wiele godzin w milczeniu, czujemy zmęczenie, chcielibyśmy uciec. Ale robimy to po coś. Nie po to, rzecz jasna, żeby osiągnąć Nirwanę, tylko po to, żeby naprawdę żyć, żyć ludzkim życiem zamiast powtarzać utarte schematy jak automat. Ludzie ciągle uciekają przed sobą, szukają jakichś dróg na skróty, oszukują się. Ale nie da się przed niczym uciec. W końcu spotkamy się ze sobą i ze swoimi demonami. Życie jest ciągłym ruchem, a jeśli się gdzieś zatrzymamy, trzymając się kurczowo samych siebie, to po prostu blokujemy ten przepływ. Rzeka musi płynąć.
Aleksandra Porter/ fot.Paul Brymer
Aleksandra Porter:
Praktykuje medytację Zen od 1978 roku, kiedy spotkała koreańskiego Mistrza Zen Seung Sahna Sunima. Od 30 lat mieszka w ośrodku zen w Falenicy, w którym pełniła funkcję opatki przez ponad 20 lat. W 1992 roku dostała przekaz „Inka” (pozwolenie na samodzielne nauczanie), a w 2006 roku została mistrzem zen. Od 25 lat naucza medytacji zen w kraju, całej Europie, a także w ośrodkach Kwan Um w Stanach Zjednoczonych, Izraelu i Korei. Wcześniej tańczyła w Balecie Form Nowoczesnych i pracowała jako tancerka w krakowskiej operetce. Jak sama wspomina, taniec bardzo jej pomógł w wyćwiczeniu dyscypliny.
Zachęcamy do lektury trzeciej części rozmowy.