
„Mimo że pod koniec czerwca PayPal zablokował zbiórkę funduszy, skrajnie prawicowe organizacje z różnych krajów Europy zdołały wynająć 40-metrową łódź i wyruszyć na Morze Śródziemne, by stawić czoło >inwazji imigrantów<. […] Łódź […] ma zabrać na pokład aktywistów, którzy wyruszą na patrolowanie wód wokół Libii, by wyłapywać uciekinierów z Afryki i Azji. W ramach projektu >Obrońmy Europę< identytaryści zamierzają oddawać uchodźców w ręce Libijczyków” – czytam w tekście Bartosza Hlebowicza w „Gazecie Wyborczej” (z 13 lipca 2017 r.).
Z Warszawy, w której siedzę z gazetą w ręku, do Katanii, skąd mają ruszyć młodzi aktywiści, nazywający siebie identarystami, w linii prostej jest 1703 km. Gdybym wsiadła do samochodu, miałabym do pokonania po europejskich drogach z północy na południe 2 569 km – dowiaduję się z Google’a. Podróż zajęłaby 26 godzin.
To dużo czy mało? Daleko czy blisko? Jeszcze kilkadziesiąt lat temu pokonanie tej drogi byłoby zdecydowanie bardziej czasochłonne. Dzisiaj w każdej chwili mogę się skontaktować z kimś przebywającym w Katanii, sprawdzić, jaka jest tam pogoda (w tej chwili słonecznie i gorąco, 35 stopni Celsjusza), dowiedzieć się, co się dzieje w porcie, i czy nie ma korków w mieście (akurat nie ma, serwis Traffico a Catania wszystkie większe drogi pokazuje w optymistycznie zielonych kolorach). A przecież bliskość komunikacyjna to tylko jeden z najłatwiejszych do zauważenia przejawów tego, jak wiele jawnych i niejawnych powiązań istnieje między rozmaitymi miejscami, zdarzeniami, a przede wszystkim ludźmi we współczesnym świecie.
Zostaję teraz z informacją o tej łodzi i regularnymi ostrzeżeniami Amnesty International o nieludzkim traktowaniu osób przebywających w libijskich obozach dla migrantów. I świadomością, że wiele ekonomicznych i politycznych nitek wiąże moje bezpieczne życie i cierpienie tych ludzi. Nie pojadę rzucić się przez morze, żeby zatrzymać identytarystów. Spotkam się jutro ze znajomą Syryjką, która prawie od roku próbuje ułożyć sobie życie w Warszawie. Ale czuję, że powinnam umówić się też ze znajomymi, którzy na tę łódź identytarystów chętnie by się złożyli. Żebyśmy na początek mogli sobie powiedzieć, czego się boimy.