Szamanizm XXI wieku Szamanizm XXI wieku
i
II Wszechrosyjski Zjazd Szamanów „Duch Niedźwiedzia”, 2019 r., Tuwa; zdjęcie: Irgit, CC BY-SA 4.0
Żywioły

Szamanizm XXI wieku

Albert Jawłowski
Czyta się 15 minut

Syberyjska duchowość, nielegalna w ZSRR i odradzająca się od czasu jego upadku, wciąż jest niechętnie widziana przez rosyjską wierchuszkę.

Sytuacji nie ułatwiają wewnętrzne spory: podczas gdy jednym szamanom duchy podpowiadają, by iść z duchem czasów, to drugim – żeby iść na Moskwę.

Późnym latem 2021 r. w Kyzyle odbył się III Wszechrosyjski Zjazd Szamanów. Do stolicy autonomicznej Republiki Tuwy zjechało kilkudziesięciu delegatów z całej Syberii. Działacze organizacji szamanistycznych przez kilka lat bezskutecznie dobijali się do władz centralnych w Moskwie, by te formalnie uznały szamanizm za jedną z „tradycyjnych religii” Rosji. Głowiono się więc, co jeszcze można zrobić, by obok prawosławnego patriarchy Moskwy i Wszechrusi, naczelnych muftych, naczelnego rabina Rosji i buddyjskiego Pandito Chambo Lamy na Kremlu ze wszystkimi honorami zaczęto przyjmować również lidera rosyjskich szamanistów.

Zjazd szamanów przebiegał w dość nerwowej atmosferze. Przez ostatnie lata zrobiono wiele, by zjednoczyć rosyjskie organizacje szamanistyczne, ale wciąż nie udawało się stworzyć jednej, niepodzielnej struktury reprezentującej interesy wszystkich regionów. Co gorsza, nie cichły echa pewnego głośnego skandalu, który od dwóch lat przyciągał uwagę opinii publicznej nie tylko w Rosji, lecz także daleko poza jej granicami.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Na posiedzeniu plenarnym głos zabrał miejscowy tuwiński szaman Kara-ooł Dopczun-ooł Tiuliuszewicz tytułujący się Najwyższym Szamanem Rosji. Doświadczony działacz zirytowanym tonem zaczął uskarżać się na tupet Cerkwi i stawianie krzyży wszędzie tam, gdzie jej się spodoba – nawet w świętych miejscach szamańskich. Dostało się też rosyjskiej sandze buddyjskiej, która buduje klasztory na terenach zamieszkanych w większości przez szamanistów. Wreszcie Tiuliuszewicz przeszedł do najgorętszego tematu: „Szanowni koledzy, jak dobrze wiecie, psychicznie niezrównoważony bezdomny z Jakucji ogłosił się szamanem i rozpoczął marsz na Moskwę. W niezliczonych doniesieniach mediów nie było ani słowa o tym, że ten człowiek nie jest prawdziwym szamanem, tylko zwykłym samozwańcem! Pojawienie się kolejnych opozycyjnych pseudoszamanów to tylko kwestia czasu. Tymczasem władza nie chce widzieć różnicy między takimi Gabyszewami a przedstawicielami tradycyjnych szamańskich organizacji. Skutki mogą być opłakane, o czym władza już niedługo się przekona” (cyt. za agencja RIA Novosti).

Szaman idzie na Moskwę

Aleksandr Gabyszew w ciągu ostatnich dwóch, trzech lat stał się bodaj najbardziej rozpoznawalnym przedstawicielem rdzennych narodów Syberii. Urodził się w połowie lat 60. ubiegłego wieku. Jak sam twierdzi, przez rok studiował geologię. Potem trafił do wojska, a po powrocie do cywila ukończył studia historyczne na uniwersytecie w Jakucku. Pod wpływem żony przyjął chrzest w obrządku prawosławnym. Po jej śmierci przeżył załamanie i popadł w depresję. Kiedy doszedł do siebie, wyjechał z miasta, przeszedł na weganizm i samotnie zamieszkał w leśnym szałasie. Tam po raz pierwszy miały objawić mu się duchy opiekuńcze.

Po powrocie do Jakucka imał się różnych zajęć. Pracował m.in. jako spawacz i dozorca. Około 2009 r. miał nastąpić kolejny przełomowy moment w jego życiu – znów usłyszał wezwanie duchów. Jak twierdzi, mimo chrztu dawna wiara przodków zawsze była dla niego bardzo ważna. Tyle że w przeszłości starał się łączyć idee szamanistyczne z chrześcijaństwem. Teraz stał się kimś zupełnie innym – szamanem wojownikiem.

Jak dowiedziałem się od znajomych z Jakucka, do 2019 r. Gabyszew nie był tam postacią zupełnie anonimową. Nadawał koloryt niszowemu, miejskiemu folklorowi. Pojawiał się w różnych miejscach, gdzie raz podawał się za mędrca pustelnika, a innym razem za trenera tradycyjnych zapasów. Od czasu do czasu kręciło się wokół niego kilku miastowych poszukujących oryginalnych duchowych doświadczeń. Najczęściej jednak działał w osamotnieniu i nie przyciągał szczególnej uwagi.

Wszystko zmieniło się w marcu 2019 r. Właśnie wtedy Gabyszew ogłosił, że rozpoczyna pochód do Moskwy, by wypędzić „złego ducha, który zagnieździł się we Władimirze Putinie”. Początkowo potraktowano to jako ciekawostkę. Późną wiosną Gabyszew dotarł jednak – przez tajgę i pustkowia – na południe Syberii. Pierwszym sporym miastem, do którego trafił, była Czyta. W stolicy Kraju Zabajkalskiego wystąpił na opozycyjnej pikiecie. Przemawiając na niewielkiej scenie, obiecał wypędzenie złych duchów z Kremla i kilkakrotnie oznajmił, że najwyższa władza w Rosji powinna trafić w ręce ludu.

Opuszczając Czytę, był już medialną ikoną ludowego buntu przeciw niesprawied­liwości i nadużyciom kremlowskiej kamaryli. Największe serwisy informacyjne donosiły o tym, gdzie w tej chwili jest, co mówi, co je, jak śpi i regeneruje organizm. Otoczony grupką wyznawców pomaszerował w kierunku buriackiego Ułan Ude. W Buriacji drogę zagrodzili mu działacze organizacji szamanistycznej „Tengeri”. Szamani patrioci – jak sami się określili – wezwali Gabyszewa do powrotu i oznajmili mu, że nie uważają go za prawdziwego szamana. Przewodniczący „Tengeri”, Bair Cyrendorżijew, jeden z aspirujących do przewodzenia rosyjskim szamanom, publicznie nazwał go szarlatanem.

Mimo wszystko Gabyszew nie odpuścił i maszerował dalej na zachód. Niedaleko Irkucka, na federalnej autostradzie „Bajkał”, zatrzymał go jednak specjalny oddział OMON i przetransportował do Jakucka. W ten sposób samozwańczy szaman po raz pierwszy trafił do kliniki psychiatrycznej, a miejscowa prokuratura wszczęła przeciw niemu postępowanie w związku z podejrzeniem o wzbudzanie ekstremizmu politycznego. Problemy z prokuraturą i dwa miesiące spędzone na oddziale psychiatrycznym niczego go nie nauczyły.

Po wyjściu ze szpitala Gabyszew zapowiedział kolejny marsz na Moskwę. Tym razem zatrzymano go znacznie szybciej. W trakcie aresztowania usiłował się bronić. Został pobity i uznany za niepoczytalnego. Po czym znowu trafił na oddział psychiatryczny. Ostatecznie w lipcu 2021 r. sąd w Jakucku skierował go na bezterminowe leczenie psychiatryczne na oddziale zamkniętym. Gabyszewa okrzyknięto pierwszą po upadku ZSRR polityczną ofiarą represyjnej psychiatrii.

Normy zachowań wynikają ze specyfiki kultury. Stan, który z punktu widzenia zachodniej psychiatrii możemy uznać za chorobę, w odmiennym porządku kulturowym nie musi być tak traktowany. Trudno obiektywnie stwierdzić, czy Gabyszew faktycznie jest szamanem, czy nie. Znaczenie ma również treść wizji, których doświadcza przyszły szaman. Zwłaszcza to, czy pojawia się w nich wątek podróży między trzema światami: niebiańskim, pośrednim, czyli ziemskim, i zaświatem, najczęściej podziemnym. Szamani zazwyczaj pochodzą z rodzin, w których już wcześ­­niej – dwa, trzy pokolenia wstecz – rodzili się ludzie „wezwani przez duchy”.

Zgodnie z tradycją takie osoby powinny przejść przez obrzędy inicjacyjne, którym przewodzą doświadczeni i cieszący się autorytetem szamani. W praktyce to oni decydowali, który z adeptów naprawdę posiadł wgląd w inne, niedostępne powszechnie wymiary rzeczywistości i jest w stanie komunikować się z nimi, a kto jest hochsztaplerem albo niezrównoważonym dziwakiem. Nie istniały jednak sformalizowane procedury czy instytucje, które dysponowały całkowitym monopolem przesądzania o tym, kto może być szamanem, a kto nie.

Tak czy inaczej, rozprawa z Gabyszewem wywołała liczne komentarze na temat stanu świadomości Putina i jego świty. Sporo uwagi poświęcono przy okazji popularnej w moskiewskim światku mieszance filozofii wschodniej, astrologii, numerologii, jogi, wiary w energie natury i kosmosu, magii szamanów czy mocy ekstrasensów. Pogłoski oraz teorie dotyczące ezoterycznych fiksacji rosyjskich elit to osobny temat. Z pewnością wiele z nich to wyssane z palca bujdy, jednak bezpardonowa pacyfikacja samozwańczego szamana Gabyszewa faktycznie wszczęła dyskusję. W mediach nie brakowało sarkastycznych komentarzy, że wszechmocny Putin zląkł się nadnaturalnej mocy samotnego człowieka idącego po niego z przepastnych głębin Syberii.

Inkarnacja wodza

Na szczytach władzy za cichego akolitę praktyk szamanistycznych uchodzi minister obrony Siergiej Szojgu. Zaufany totumfacki Putina, często wymieniany jako jeden z jego potencjalnych następców, urodził się w tuwińskim miasteczku Czadan, w rejonie znanym z synkretycznych tradycji szamanistyczno-buddyjskich. Jego ojciec, Kużuget Sieree-ogły [syn Siereego – przyp. red.], przez większość życia pracował jako prowincjonalny dziennikarz i lokalny aparatczyk partyjny. Mówi się jednak, że był także szamanem. W ZSRR szamanizm praktykowano w ukryciu. Szamanów prześladowano, skazywano za znachorstwo, zamykano w szpitalach psychiatrycznych, zazwyczaj z diagnozą schizofrenii. Minister obrony nie komentuje publicznie informacji na temat swojego ojca.

W rodzinnej Tuwie Szojgu jest szczególnie popularną postacią. Jego portrety pojawiają się na blokach mieszkalnych i muralach. Niedawno tuwińscy krajanie ogłosili go inkarnacją Subedeja-bagaatura, jednego z najskuteczniejszych dowódców wojskowych imperium mongolskiego. Subedej wsławił się m.in. zwycięstwem w bitwie nad rzeką Kałką, która zapoczątkowała upadek państwa kijowskiego. Sławny wódz – podobnie jak aktualny minister obrony Federacji Rosyjskiej – urodził się na Syberii, nad brzegami górnego Jeniseju, czyli mniej więcej w Kotlinie Tuwińskiej. Nie będziemy jednak w tej chwili skupiać się na fantastycznych opowieściach o nadnaturalnych mocach Siergieja Szojgu, które miał posiąść w poprzednich życiach. Załóżmy, że uznanie go za wcielenie walecznego Subedeja jest tradycyjnym regionalnym sposobem okazania szacunku wybitnemu ziomkowi.

Sławny syn świętej tuwińskiej ziemi nie zapomniał o swoich korzeniach. Pogłoski o ojcu szamanie, święte szczyty i monumentalne krajobrazy Sajanu Zachodniego stały się elementem jego medialnego wizerunku. Od kilku lat regularnie zaprasza do Tuwy Władimira Putina, a w ślad za nim fotografów i ekipy telewizyjne. W powtarzającym się medialnym spektaklu rosyjska widownia może oglądać dwóch mocnych facetów przemierzających strome górskie ścieżki, łowiących ryby w krystalicznie czystych rzekach, kładących się spać w blasku ognia i wstających rześkim świtem. Jest tu również miejsce na metafizykę pierwotnych mocy natury, suflowaną przez autorów propagandowych reportaży z surwiwalowych eskapad Putina i jego wiernego druha Szojgu.

Jednocześnie Szojgu ostentacyjnie manifestuje przywiązanie do prawosławia. Odkąd został mianowany ministrem obrony, stałym elementem obchodów Narodowego Dnia Zwycięstwa jest pokłon przed Obrazem Zbawiciela Nie Ludzką Ręką Uczynionym (Spasa Nierukotwornogo) pod kremlowską Wieżą Spasską. Minister obrony, który przed laty sam skutecznie wymigał się od służby wojskowej, przed celebracją parady zwycięstwa ma w zwyczaju żegnać się pod świętym obrazem, uprzednio zdejmując czapkę. I to nie byle jaką, bo do złudzenia przypominającą tę Gieorgija Żukowa z pomnika znajdującego się nieopodal placu Czerwonego.

Minister przebierający się za sowieckiego marszałka często pokazuje się w cerkwiach. Dzięki jego staraniom w podmoskiewskim parku Patriota wzniesiono gargantuiczną świątynię sił zbrojnych w kolorze khaki. Kiedy w 2020 r. odbyło się jej uroczyste otwarcie, wielu teologów złapało się za głowę, twierdząc, że budowla bardziej kojarzy się im z postmodernistycznym chramem kultu wojny niż chrześ­cijańskim przybytkiem.

Nie wiem, na ile poważnie Szojgu traktuje tuwińskie tradycje, prawosławie albo buddyzm. Nie wiem też, czy ktokolwiek w Moskwie na serio przestraszył się Gabyszewa. Buńczuczne wypowiedzi samo­zwańczego pogromcy kremlowskich duchów, społeczne zainteresowanie, jakie wzbudził, i ostentacja, z jaką pokazywał, że nikogo się nie boi, musiały jednak mocno zaniepokoić regionalne elity na Syberii. Ktoś w stolicy mógł przecież dojść do wniosku, że zamieszanie wokół Gabyszewa świadczy o utracie kontroli przez miejscowe władze nad sytuacją w terenie. Właśnie dlatego w drodze z Ułan Ude do Irkucka zatrzymała go specjalna grupa pościgowa, którą wysłano z Jakucka.

Jeszcze większy strach musiał oblecieć syberyjskich działaczy szamanistycznych. Organizacje, które reprezentowali, w pocie czoła lobbowały uznanie szamanizmu za jedną z „tradycyjnych religii”. Taki status oznacza możliwość pozyskiwania funduszy federalnych, długoterminowych dotacji i wejście szamanistycznych aktywistów w struktury biurokratyczne, takie jak choćby Izba Społeczna decydująca o rozdzielaniu grantów państwowych. I akurat wtedy, kiedy wreszcie coś zaczęło się udawać, z trudem przełamywano regionalne i etniczne podziały, organizowano w miarę spójną strukturę centralnej organizacji szamanistycznej, wyskoczył boży szaleniec z Jakucka. I oznajmił, że duchy kazały mu pomaszerować na Moskwę.

Kij i marchewka

Zależność między duchowością a społecznym i politycznym ładem jest stara jak świat. Obecny kształt relacji między państwem a rosyjskimi konfesjami sięga co najmniej okresu panowania Katarzyny II Wielkiej. Dominującą i uprzywilejowaną religią imperium rosyjskiego pozostawało prawosławie, ale w drugiej połowie XVIII w. caryca Katarzyna wprowadziła tolerancyjny model relacji państwa z innymi wyznaniami. Bylibyśmy jednak naiwni, chcąc zobaczyć w tym działaniu jedynie pragnienie Katarzyny, by zapisać się w historii jako pierwsza prawdziwie oświecona monarchini.

Im bardziej imperium się rozrastało, tym więcej niechrześcijańskiej ludności pojawiało się w jego granicach. Przyłączanie kolejnych prowincji spowodowało, że w XVIII w. innowiercy stali się poważnym wyzwaniem dla administracji rosyjskiej. W XIX w. liczba tzw. inorodców, czyli ludzi odmiennych religijnie, kulturowo i etnicznie, stała się jednym z najważniejszych problemów wewnętrznych monarchii. W 1917 r., kiedy upadała dynastia Romanowów, wyznający prawosławie etniczni Rosjanie stanowili niespełna połowę ludności eurazjatyckiego imperium.

Nadawanie innym wyznaniom statusu tzw. religii tolerowanych i wiążących się z nimi przywilejów miało więc praktyczny charakter. Wprowadzało masy nieprawosławnych poddanych do systemu państwowego. W ten właśnie sposób islam, buddyzm i judaizm stały się religiami państwowymi imperium rosyjskiego. Dwór carski, jeśli zachodziła taka konieczność, umacniał pozycję islamu i buddyzmu. Przykładowo w XVIII w. imperium wsparło konfesję buddyjską na Zabajkalu, chcąc w ten sposób zaskarbić sobie lojalność buriackich lamów i ograniczyć wpływ imperium Qing w azjatyckich prowincjach Rosji. Żeby z kolei ukrócić oddziaływanie mułłów z Chiwy i Buchary w Azji Centralnej, rząd cesarski w latach 80. XVIII w. uposażył finansowo i wysłał lojalnych duchownych tatarskich na kazachskie stepy.

W wyniku tych zmian ogromne masy rdzennej ludności Syberii przywiązanej do tradycyjnych wierzeń, które umownie nazywa się dziś szamanizmem, pozostały poza systemem państwowym. Wierzenia syberyjskie były traktowane przez państwo i Cerkiew jako prymitywny zabobon, nawracanie zaś tzw. pogan na prawosławie stało się jednym z priorytetów administracji imperium. O politycznych motywacjach rozpowszechniania prawosławia świadczy m.in. to, że do początków XIX w. organizowaniem działalności misyjnej zajmowało się głównie państwo. Tworzono w tym celu specjalne komisje i urzędy, takie jak rządowe Przedstawicielstwo ds. Nawróceń na południowym Uralu i w Azji Centralnej.

Nagminnie stosowano przy tym metodę kija i marchewki. Niechcących przyjąć chrztu represjonowano. Neofitów z kolei zwalniano z obowiązku płacenia podatków, skracano im okres służby wojskowej czy przekupywano towarami albo gotówką. Dochodziło przy tym do rozmaitych patologii i nadużyć. Nowo nawróceni częs­to biadolili, że mimo przyjęcia przez nich chrztu lokalni urzędnicy nie wypłacali im obiecanej gratyfikacji albo że wbrew umowie wciąż łupią ich wysokimi podatkami. Z kolei urzędnicy carscy donosili o nieszczerych nawróceniach i utyskiwali na wyrachowanie miejscowych. W raportach wspominali o kombinatorach krążących z miejsca na miejsce, wielokrotnie chrzczących się i pobierających za to gratyfikację. Popi natomiast skarżyli się na brak zainteresowania Słowem Bożym wśród miejscowych i kultywowanie przez neofitów „pogańskich obrzędów”. Zdarzało się nawet, że ochrzczeni po jakimś czasie wyganiali przysłanych przez Cerkiew kapłanów i nie zgadzali się na przyjęcie nowych.

Rdzenni mieszkańcy Syberii byli rozproszeni, a ich kultury – wbrew pozorom i temu, co byli w stanie dostrzec urzędnicy – różnorodne. Rosjanie nie rozumieli ich wierzeń i światopoglądów. Często nie potrafili odnaleźć jednej grupy, która zarazem byłaby skłonna współpracować i cieszyła się powszechnym autorytetem. Szamani nie nadawali się do tego. Nie tworzyli hierarchicznej struktury kapłańskiej, którą można by było wykorzystać jako narzędzie administrowania. Konkretny szaman zazwyczaj był powiązany z określonym rodem, stosunkowo niewielkim terytorium czy – w najlepszym razie – grupą plemienną. Ich obecność umacniała podziały klanowo-rodowe.

Szamani zazwyczaj działali w pojedynkę. Fakt, że uchodzili za ludzi mających kontakt z innymi wymiarami rzeczywistości, często skazywał ich na specyficzny typ wykluczenia. Byli uważani za ludzi pożytecznych w określonych sytuacjach, budzili szacunek, ale zarazem lęk i niepokój. Na co dzień żyli raczej na marginesie swoich społeczności.

Niewidoczni

Kiedy Związek Radziecki chylił się ku upadkowi, z ideowego krajobrazu Rosji zionęła pustka. Jedną z reakcji na to było tzw. odrodzenie narodowe na Syberii. W latach 90. zaczęły pojawiać się rozmai­te organizacje polityczne, kulturalne i religijne dążące do wypełnienia porzuconego pola symbolicznego. Tak zwany szamanizm – pojęcie samo w sobie dyskusyjne i zdaniem wielu badaczy będące produktem europejskiego, encyklopedycznego przymusu porządkowania i klasyfikowania rzeczywistości – został przyjęty przez część potomków rdzennej ludności Syberii jako narzędzie służące odtworzeniu odrębności kulturowej.

Podczas rekonstrukcji zdewastowanej przez ZSRR tradycji częściowo wytworzono rzeczywistość, która wcześniej nigdy nie istniała. Na przełomie XX i XXI w. pojawiły się ustrukturyzowane organizacje szamanistyczne. O szamanizmie zaczęto mówić jako o religii (kolejne stricte europejskie pojęcie). Tu i ówdzie zabrano się nawet do budowania świątyń. Z czasem nowi szamaniści zapragnęli uznania na poziomie politycznym i instytucjonalnym.

Próba wejścia w tzw. struktury państwowe to nie jest jedyny przejaw poddania się duchowi czasów. Chakaski delegat na III Wszechrosyjski Zjazd Szamanów, niejaki Aleksander Kotożekow, w swoim wystąpieniu poświęcił sporo uwagi trendom ekologicznym. Wszyscy widzą, że ludzkość bezmyślnie niszczy przyrodę, nie szanuje Ziemi, a przecież to właśnie szamani – głosił Kotożekow – powinni stanąć na czele globalnej walki o ratowanie planety przed katastrofą. Ekologia może być szansą na to, by ktoś wreszcie potraktował szamanów poważnie.

Wielu praktykujących szamanów dość sceptycznie odnosi się do takich pomysłów. Coś, co można nazwać szamanizmem narodowym albo globalnym, traktują z podejrzliwością – jako nieautentyczne albo bardzo oportunistyczne. Jak można unifikować to, co z definicji jest różnorodne? Szamani są przywiązani do określonych grup i terenów. Tradycje różnią się nie tylko między regionami – Jakucją, Buriacją, Tuwą, Ałtajem, Chakasją oraz wieloma innymi. Każda lokalna wspólnota posiadała swoją, odmienną tożsamość. Tradycje jednej doliny różnią się od tradycji sąsiedniej.

Łatwo uznać delegatów Wszechrosyjskiego Zjazdu Szamanów za oportunistów, których działalność w gruncie rzeczy jest zaprzeczeniem wielowiekowej tradycji. Część członków organizacji szamanistycznych nie widzi jednak innego wyjścia niż dostosowanie się do współczesnych rea­liów politycznych. W przeciwnym razie, jak się obawiają, nigdy nie wydostaną się ze skansenu etnoatrakcji, a w najlepszym wypadku pozostanie im odgrywanie roli współczesnych „szlachetnych dzikich”, których świat ogląda po to, by nasycać się błogą przyjemnością obcowania z prostymi prawdami głoszonymi przez ludzi mających dostęp do głębin dziewiczej natury.

Uzyskanie statusu prawnego i tytułu „religii tradycyjnej” to nie tylko przywileje i pieniądze – choć te, jak wiadomo, nie śmierdzą. Gra toczy się również o oficjalne uznanie pełnowartościowości społeczności przez wieki marginalizowanych i wykorzenianych kulturowo. Sytuacja, w której znaleźli się członkowie organizacji szamanistycznych, jest więc mało zabawna. To absurdalna gonitwa za podmiotowością w świecie, którego reguły zostały ustalone przez innych, zgodnie z odmiennym, narzuconym rozumieniem świata.

Czytaj również:

Szamani polscy Szamani polscy
i
ilustracja: Igor Kubik
Rozmaitości

Szamani polscy

Wszystko Będzie Dobrze

Szaman z piosenki Justyny Steczkowskiej – niewiele o nim wiadomo. Ma usta gorące jak rozżarzone węgle oraz przypomina w czymś diabła, a może nawet jest samym diabłem. Jak śpiewa pani Justyna: „Jak kapłanka diabła/chcę u stóp szamana spać”, co wskazuje również na to, że rzeczony szaman posiada stopy. Poza tym to zręczny uwodziciel i sprawny kochanek. Może warto też dodać, że piosenka kończy się „szamańskim” zawodzeniem pani Justyny, choć nie wiadomo, czy udaje ona wtedy odgłosy opisywanego szamana, czy to tylko improwizowana wokaliza.

***

Profesor Wilczur, tytułowy bohater powieści Dołęgi-Mostowicza i filmu Hoffmana Znachor – choć Wilczur działał jako znachor, to tak naprawdę był chirurgiem, a więc kimś, kto w oczach prostego ludu mógł uchodzić za szamana.

Czytaj dalej