Pytania dzielą się na podstawowe i trudne, ale te zbiory czasem się przecinają. W tej części wspólnej znaleźć można choćby elementarne pytanie o stoicyzm, czyli po co on w ogóle jest. Co jest celem stoików?
Odpowiedź jest niby prosta – jest po to, żeby nauczyć nas żyć szczęśliwie. Ale gdy tylko zajrzymy głębiej, to natychmiast zobaczymy całe morze nieoczywistych szczegółów. Chodzi bowiem nie o byle jakie szczęście, ale o szczęście autonomiczne, czyli osiągane przez i dzięki samemu sobie. Trzeba wyjaśnić, jak do tego szczęścia dojść – to jest treść stoicyzmu, a zarazem wszystkich poprzednich 80 „Głosów stoika” na tych łamach. Trzeba też koniecznie podkreślić, że szczęście jest niejako produktem ubocznym dobrego życia. Jest wiele prawdy w starej formułce, że do szczęścia trzeba dążyć nie wprost. Nie chodzi bowiem o to, żeby do szczęścia dążyć, tylko żeby je osiągnąć. A fakty są takie, że raczej nie osiągniemy go, jeśli wprost się na nie skierujemy (szczęście wtedy ucieknie, jak kropla rtęci). Szczęście jest nagrodą za dobre życie, a nie łupem, po który można sięgnąć.
Ale to nie wszystko. Zaryzykowałbym miękką tezę, że „dobre życie” też jest czymś innym, niż nam się wydaje. Dobre życie prowadzi – na ogół – po zupełnie innych drogach, niż myślimy. Wyraźnie to widać z perspektywy czasu. W najnowszym numerze papierowego „Przekroju” jest mój duży artykuł o młodości, a konkretnie o wychodzeniu z niej. O przechodzeniu w to, co po młodości, w to, co trochę jest, a trochę jeszcze nie jest „wiekiem średnim”. Ów proces wchodzenia w wysoką dorosłość, czas wychodzenia na szerokie drogi życia, jest zarazem procesem, w którym się te drogi zawężają. Zawężają się, bo życie się konkretyzuje. Jeżeli zostaję prawnikiem, to nie zostaję lekarzem, a jeżeli zostaję lekarzem, to nie zostaję poetą. Z migotliwej mnogości egzotycznych ścieżek, jaką mami nas jutrzenka młodości, zawsze lądujemy na którejś konkretnej. Wiemy już, że nie będziemy wszystkim naraz. I że inne ścieżki już nigdy nie będą naszym udziałem.
Biorą się stąd rozczarowania, stąd też bierze się sentyment za mijającą młodością, który jest sentymentem za iluzją wszech wyboru. Kluczowy stoicki punkt jest oczywiście taki, żeby nauczyć się nie żałować. To jest trochę oczywiste, a trochę nie jest. Bo przecież często w głębi duszy tęsknimy do tych porzuconych ścieżek (porzuconych? Właśnie o to chodzi, że one nigdy nie były nasze!). One ciągle nam imponują, ciągle jesteśmy pod wpływem ich złudnego czaru. I to właśnie jest błąd. Sam wybór zewnętrzny to za mało. Potrzebna jest jeszcze przebudowa wewnętrzna, tak żeby przyznać przed sobą, że pewne plany, marzenia, czy sposoby myślenia odpuszczamy, żegnamy się nimi bez żalu.
I nie tylko o wybory zawodowe tu chodzi, a nawet przede wszystkim nie o nie. Jeszcze ważniejsze są nasze wybory egzystencjalne, nasza refleksja o nas samych i naszej roli w świecie. Wybór niejako tożsamościowy, kim my tak właściwie jesteśmy, w jaki sposób o sobie myślimy. Droga do dobrego życia jest kręta i niejeden balast trzeba zrzucić – trzeba umieć przestawić tę wajchę bez żalu.
To wszystko abstrakcje, więc oto przykład, maksymalnie w moim przypadku konkretny – alkohol. Jak pewnie część z Was wie, od 2010 r. jestem całkowitym abstynentem (cynk dla nerdów: od godz. 20:30, 31 stycznia), a decyzję o abstynencji uważam za jedną z najlepszych w życiu. Jest tak nie tylko z powodów „pozytywnych”, nie tylko dlatego, że abstynencja mi mnóstwo dała, ale też dlatego, że dzięki niej pożegnałem się z niejednym problemem, no i z pewną wersją siebie, ze sobą młodo-imprezowym. I rzecz jasna samo niepicie alkoholu to jest prostsza strona medalu. Skonstruować siebie na nowo, jako osobę, która nie tylko nie pije, ale też nie tęskni do klimatów wódczano-studenckich – to jest znacznie trudniejsze.
Każdy i każda z Was niech sobie tutaj podstawi własne rozterki i wybory. Dla każdego to będzie coś innego (choć akurat alkohol jest w Polsce [anty]przykładem dla wielu). Każdy z nas ciągnie za sobą przestarzałe, nieaktualne wyobrażenia. I nie tylko wyobrażenia, również zwyczaje, sposoby bycia, a nawet relacje z innymi, które nas czynią tylko gorszymi. To, co nas niszczy i ściąga w dół, trzeba umieć odrzucić. A mówiąc konkretniej, trzeba to, po pierwsze – zidentyfikować (to niełatwe), po drugie – odrzucić (to już wyraźnie trudne), po trzecie – umieć odrzucić bez żalu (to najtrudniejsze). Tylko w ten sposób osiągniemy szczęście. I owszem, osiągniemy je już jako ktoś inny, bo się po drodze zmienimy. Ale osiągniemy.