Poznajcie Hiroo Onodę (1922–2014). Onoda był żołnierzem armii japońskiej, walczył w drugiej wojnie światowej. Zasłynął tym, że nie poddał się po 1945 r., ale pozostał w ukryciu na filipińskiej wyspie Lubang, prowadząc swoją skromną partyzantkę aż do 1974 r. Czyli przez trzy dekady. Na świecie nastał nowy porządek, Amerykanie wylądowali na Księżycu, a on wciąż z nimi walczył w tropikalnej dżungli.
Onoda był jednym z tzw. Japanese holdouts, czyli żołnierzy, którzy walczyli jeszcze długo po kapitulacji Japonii. Walczyli, bo… właśnie, bo co? Na wojnie jak to na wojnie – wszystko się może zdarzyć. Siły amerykańskie, odbijające wyspę po wyspie, mogły odciąć niektórych japońskich żołnierzy od ich głównych sił, mogła zawieść łączność, niektórzy mogli też odmówić poddania się, powołując się na wierność przysiędze, albo po prostu nie umieli przyjąć do wiadomości, że wojna się skończyła. Onoda przeżył tak 30 lat. Ale czy jego postawę można uznać za stoicką?