Mimo wszystko?
i
Hiro Onoda i Noro Suzuki na wyspie Lubang, luty 1974/ Creative Commons
Pogoda ducha

Mimo wszystko?

Piotr Stankiewicz
Czyta się 2 minuty

Poznajcie Hiroo Onodę (1922–2014). Onoda był żołnierzem armii japońskiej, walczył w drugiej wojnie światowej. Zasłynął tym, że nie poddał się po 1945 r., ale pozostał w ukryciu na filipińskiej wyspie Lubang, prowadząc swoją skromną partyzantkę aż do 1974 r. Czyli przez trzy dekady. Na świecie nastał nowy porządek, Amerykanie wylądowali na Księżycu, a on wciąż z nimi walczył w tropikalnej dżungli.

Onoda był jednym z tzw. Japanese holdouts, czyli żołnierzy, którzy walczyli jeszcze długo po kapitulacji Japonii. Walczyli, bo… właśnie, bo co? Na wojnie jak to na wojnie – wszystko się może zdarzyć. Siły amerykańskie, odbijające wyspę po wyspie, mogły odciąć niektórych japońskich żołnierzy od ich głównych sił, mogła zawieść łączność, niektórzy mogli też odmówić poddania się, powołując się na wierność przysiędze, albo po prostu nie umieli przyjąć do wiadomości, że wojna się skończyła. Onoda przeżył tak 30 lat. Ale czy jego postawę można uznać za stoicką?

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Uparte trwanie na posterunku, bezwarunkowe oddanie sprawie i kamienna niezmienność przekonań – to wszystko jest kojarzone w popularnym wyobrażeniu ze stoicyzmem. Wiadomo, stoik to ma być ten, kto się nie poddaje przeciwnościom losu i robi swoje, mimo że wokół huczy wiatr zmian. Niestety (choć raczej właśnie stety), nie jest tak prosto. Stałość, owszem, jest cnotą, ale tylko służebną. Nigdy nie najwyższą, a nawet nie samoistną. Stałość może być wartością tylko o tyle, o ile służy czemuś sensownemu. Wyraźnie podkreślał to Epiktet. Wytrwałość w postanowieniu? Tak. Ale tylko w postanowieniu rozumnym. Czy wojowanie przez 30 lat z nieistniejącym przeciwnikiem jest rozumne? Chyba nie.

Wytrwałość to cecha ważna i kluczowa – stoicy cierpliwie nam o tym przypominają. Ale wytrwałość pozbawiona kontekstu, umocowania i zrozumienia, do czego służy, staje się narzędziem bezsensownym, przesadzonym, a nawet groźnym. Trwanie przy swoim nie może bowiem przechodzić w martyrologię, w opór dla samej idei oporu. Nasz dialog ze światem nie może się redukować do panicznego pogłębiania Okopu Świętej Trójcy, ignorowania nowych danych, zamykania się na logikę i argumenty. Nie stać nas na to, żeby nie przyjmować do wiadomości, że okoliczności i warunki gry się zmieniają, a nasza wytrwałość na posterunku osuwa się w groteskę. Zrozumienie tego jest bardzo ważne dla nas, stoików, ale chyba jeszcze ważniejsze dla nas, Polaków.

Czytaj również:

Halloween? Święto Dziękczynienia!
i
Fragment okładki magazynu "Harper's Bazaar" (1894)/ Met Museum
Pogoda ducha

Halloween? Święto Dziękczynienia!

Piotr Stankiewicz

Przetoczyła się niedawno przez Internet rytualna coroczna debata, czy jest sens obchodzić u nas Halloween i czy wydrążona dynia nie wyssie z Polaka duszy i tożsamości. Moja propozycja jest następująca: jeśli mamy jakieś jesienne święta importować zza oceanu, to wybierzmy Święto Dziękczynienia. Absurdalny pomysł? Pozwólcie się przekonać, że tylko po wierzchu.

Oczywiście to Halloween jest potencjalnie pandemiczne jako łatwy towar eksportowy, bo zatarła się stojąca za nim idea i dzisiaj ma ono wymiar raczej popkulturowy czy wręcz postpolityczny. Można je kopiować i obchodzić łatwo i przyjemnie. Natomiast Święto Dziękczynienia ze swoimi indyczymi tradycjami, ze wspomnieniami pierwszych żniw w Nowym Świecie jest świętem z definicji lokalnym, mocno wrośniętym w amerykański kontekst. Chcieć obchodzić je w Polsce wydaje się pomysłem równie karkołomnym jak przeniesienie 11 listopada na 4 lipca.

Czytaj dalej