Gramy o wysoką stawkę, o prawdziwie Nieuważny Umysł, który nigdy nie jest tu i teraz.
Wielu adeptów ma zupełnie mylne pojęcie o tym, czym w istocie jest Nieuważność. Sądzą, że wystarczy potykać się o chaotycznie rozrzucone po mieszkaniu sprzęty i przedmioty tak długo, aż rozbiją sobie głowę, następnie wrzucić do Internetu selfie wykonane w przyszpitalnej przychodni i czekać na komentarze w stylu: „Och, jaki jesteś nieuważny”. Takie podejście jest błędne. Ludzie ci wcale nie są nieuważni. Niektórzy z nich to zwykli bałaganiarze. Pozostali to osoby podążające za modą. Gdy tylko minie boom na Nieuważność, zapewne ją porzucą i będą traktować jak jeden z tych epizodów buntowniczej młodości, których wprawdzie do CV nie wpisujemy, ale chwalimy się nimi kolegom z pracy podczas przerwy na papierosa, by zyskać opinię kogoś nietuzinkowego, kto już niejedno ma za sobą.
Chcąc dojść do rzeczywistej Nieuważności, nie należy skupiać się na jej zewnętrznych oznakach, ale długotrwałym treningiem wyrobić w sobie prawdziwie Nieuważny Umysł. Nie należy też porywać się od razu na trudne elementy treningu, takie jak praca nad oddechem, lecz zacząć od czegoś prostszego – np. od jedzenia. Mało kto zdaje sobie sprawę, jakie to skuteczne narzędzie wyrabiania Nieuważności. Jeśli nauczymy się zupełnie nie zwracać uwagi na to, co jemy, otrzymamy świetny punkt wyjścia do głębszej praktyki.
Aby uczynić trening łatwiejszym, zadbajmy o wybór odpowiedniej żywności, takiej, której smak nie będzie zaprzątać uwagi. Nie może to być jedzenie smaczne, ale też nie powinno być wstrętne. Najlepiej do naszych celów nadają się potrawy, które można określić w dwóch słowach jako „niezbyt dobre”. Płyńmy śmiało, zachowując bezpieczną odległość od Scylli odrazy i Charybdy kulinarnej rozkoszy, ale trzymajmy się nieco bliżej Scylli.
Naszego „niezbyt dobrego” posiłku, wbrew intuicji, nie spożywajmy, pracując przy komputerze ani biegnąc na przystanek autobusowy w butach na obcasach. Oderwijmy się na jakiś czas od innych czynności. Usiądźmy na brzeżku krzesła, na którym już coś leży (kurtka lub siatka z zakupami). Zalegające na stole naczynia odsuńmy nieco przedramieniem. Nie patrzmy przez okno, ale na spożywany posiłek, wyławiając z niego te cechy, które się z jedzeniem nie kojarzą. Dostrzeżmy gąbczastą strukturę chleba oraz bure ślady herbaty na filiżance, przypominające obwódkę osadu w wannie. Jeśli dobrze wykonamy to ćwiczenie, po chwili wyda się nam, że bierzemy kąpiel, podczas której jemy gąbkę, popijając pozbawionym właściwości płynem z wanny. Wannę bez wysiłku podnosimy do ust, choć zarazem w niej siedzimy. Tego rodzaju nielogiczności są ważne na drodze ku Nieuważności, lecz starajmy się nimi nie ekscytować, tylko traktować jak coś bez powabu i sensu, nie kontemplujmy ich, ale gapmy się na nie, tak jak na wiatraczek kręcący się na ekranie komputera, który się zawiesił.
Ważne jest, aby podczas opisanego wyżej treningu nie wydobywać się z okowów racjonalnego myślenia, nie wzbijać do lotu na skrzydłach wyobraźni. Powinniśmy nie tyle szybować, ile raczej zachowywać się jak ktoś, pod kim załamała się kładka, po której przekraczał błotnistą rzeczułkę. Niestety, to rozróżnienie, tak wyraziście prezentujące się na papierze, okazuje się bardzo subtelne w treningowej praktyce Nieuważności. Mimo to warto wziąć je sobie do serca! Pamiętajmy, że gramy o wysoką stawkę, o prawdziwie Nieuważny Umysł, który nigdy nie jest tu i teraz. Ćwiczenia z jedzeniem są ku niemu pierwszym, chwiejnym krokiem.