Prawie każdy z pokolenia obecnych 30-latków pamięta hollywoodzki film o jamajskich bobsleistach. W Polsce ta (dość kiepska) komedia, luźno oparta na faktach, była pokazywana pod tytułem Reggae na lodzie. Jamajczycy faktycznie w Calgary zadebiutowali na zimowych igrzyskach w 1988 roku, wystawiając załogę bobsleistów. Stali się ulubieńcami kibiców, dziennikarzy, a nawet rywali. Bardziej doświadczeni sportowcy doradzali przybyszom z Karaibów, pożyczali im sprzęt, służyli dobrym słowem.
Jamajscy bobsleiści na stałe weszli do popkultury, ale nie byli pierwszymi sportowcami na zimowych igrzyskach, którzy śnieg znają głównie z opowieści,. Więcej, nie byli pierwszymi egzotycznymi bobsleistami! W 1928 roku w Chamonix w pięcioosobowym bobie wystartowali Meksykanie. I zajęli 11. miejsce, wyprzedzając drużyny Austriaków, Niemców, Szwajcarów i Polaków, którzy skończyła na 17. pozycji. W tamtych czasach Meksykanie nie mogli jednak liczyć ani na hollywoodzki film, ani na sławę i popularność. Podobnie jak alepsjcy narciarze z Filipin (1972) i z Kostaryki (1980), stanowili jedynie lokalną sensację.
W tym roku, 30 lat po reggae na lodzie, Jamajka wystawi po raz pierwszy kobiecą załogę bobslejową. Ma ona jednak mocną konkurencję – w tym roku więcej emocji i sympatii wzbudzają bobsleistki z Nigerii.
Trzy wiecznie uśmiechnięte dziewczyny będą pierwszymi w historii reprezentantami Nigerii na zimowych igrzyskach. Liczący 190 milionów ludzi kraj nie wysłał ani jednego sportowca na zimową olimpiadę, dopóki trzy byłe lekkoatletki nie uznały, że wsiądą do metalowej puszki i pomkną z prędkością 180 kilometrów na godzinę po lodowym torze. A tak właśnie jazdę bobslejem opisuje pilotka nigeryjskiej załogi Seun Adigun.
Ona ma już doświadczenie olimpijskie. W 2012 roku na letnich igrzyskach w Londynie reprezentowała Nigerię w biegu na 100 metrów przez płotki, ale nie awansowała do finału. Dwa lata wcześniej była mistrzynią Afryki. Droga z bieżni lekkoatletycznej na lodowy tor okazuje się zaskakująco krótka i wielu sportowców nią podążyło.
W bobslejach liczy się bowiem siła i szybkość. Start polega na tym, by na płaskim odcinku toru maksymalnie rozpędzić boba. Na tym etapie liczą się tylko mięśnie i praca nóg. Następnie załoga wskakuje do bobsleja, na torze większość zależy od kierowcy, czyli pilota. Od tego, jak poprowadzi mknący w dół pojazd, jaką linię obierze, czy spóźni się o milisekundę wchodząc w zakręt lub wychodząc na prostą.
Pierwszy twór bobopodobny Adigun zbudowała w garażu z resztek metalu i drewna zdobytych w sklepie budowalnym. To na nim razem z koleżankami trenowała rozpędzanie boba. Akuoma Omeoga i Ngozi Onwumere mają niemal identyczne historie, jak pilotka. Wszystkie urodziły się w Stanach Zjednoczonych, w rodzinach pochodzenia nigeryjskiego. Wszystkie do bobslejów trafiły przez lekkoatletykę.
Pieniądze na prawdziwego bobsleja i starty zbierały na platformach crowdfundingowych. A nie jest to tani sport – afrykańskie pionierki koszty szacują na 170 tysięcy dolarów, czyli prawie 600 tysięcy złotych.
Houston w Teksasie klimatem na pewno bardziej przypomina Nigerię, którą reprezentują, niż Pjongczang, gdzie kilka dni przed startem igrzysk temperatury dochodziły do minus 17 stopni. Adigun wspomina, że na pierwsze próby z prawdziwym już bobslejem pojechały do Lake Placid w stanie Nowy Jork. W „New York Timesie” opowiada, że niemal odmroziła sobie wtedy palce. Później Nigeryjki rozpoczęły zajęcia z niemiecką trenerką. Przejście od etapu „co to jest bobslej” do startu na igrzyskach zajęło im cztery lata. Imponujący wynik.
Nigeryjki korzystają z pięciu minut sławy. Wystąpiły w znakomitej, skądinąd, reklamie słuchawek firmy beats by dr Dre. Pojawiają się w spocie kart Visa, piszą o nich media z każdej części świata. Inspirują też innych sportowców. Jeszcze w Teksasie chęć dołączenia do zespołu zgłosiła inna urodzona w USA nigeryjska lekkoatletka – Simidele Adeagbo. Na igrzyskach kobiety rywalizują w dwuosobowych bobslejach. Drużyny są trzyosobowe, gdyż zespół potrzebuje rezerwowej. Bobsleistki zaproponowały Adeagbo, by zainteresowała się skeletonem – sportem dla ludzi o jeszcze mocniejszych nerwach. Polega on na tym, że po lodowym torze pędzi się na sankach w pozycji, którą na polskich podwórkach znają wszyscy jako „na śledzia”, czyli głową w dół.
Adeagbo w Pjongczangu będzie pierwszą Nigeryjką, Afrykanką i w ogóle czarnoskórą kobietą, która wystartuje w olimpijskich zawodach w skeletonie. Być może na torze minie się z Akwasim Frimpongiem – reprezentantem Ghany w skeletonie. Pierwszym w historii oczywiście. Frimpong w wieku 8 lat emigrował z rodzicami do Holandii. Tam zaczął trenować biegi. Był nawet mistrzem Holandii juniorów na 200 metrów, ale później doznał poważnej kontuzji. Próbował sił w bobslejach, był jednym z rozpychających w czteroosobowej załodze holenderskiej, ale w końcu zdecydował się na skeleton i reprezentowanie Ghany.
W Pjongczangu na zimowych igrzyskach zadebiutuje również Ekwador. Kraj z równika reprezentować będzie 38-letni Klaus Jungbluth, który weźmie udział w biegu narciarskim na 15 kilometrów. Pasją do biegówek zaraził się podczas studiów w Norwegii i w Czechach. Od tamtego czasu – najpierw wrócił do Ekwadoru, potem podjął studia doktoranckie w Australii – trenował niemal wyłącznie na nartorolkach. Twierdzi, że codziennie zaczyna ćwiczenia o czwartej nad ranem. Ekwador nie miał federacji narciarskiej, więc Jungbluth musiał takową założyć, by w ogóle ubiegać o olimpijską kwalifikację.
Podobnie musiał postąpić alpejczyk z Erytrei – Shannon-Ogbani Abeda. Urodził się w Kanadzie, gdzie jego rodzice uciekli przed wojną na początku lat 80. 21-latek w Pjongczangu weźmie udział w slalomie i w gigancie. – Chcę inspirować, nie tylko dzieciaki z Erytrei, ale z całego świata, z miasteczek i małych krajów. Pokazać, że każdy może wystąpić na igrzyskach – mówi Abeda.
Marzenia o zaistnieniu, pokazaniu się światu, zmierzeniu się z samym sobą, chęć przekroczenia barier kulturowych czy rasowych – motywacje są różne i jest ich mnóstwo. Są siłą napędową tych ludzi. Wielu pokonuje przeszkody, o jakich sportowcy z krajów rozwiniętych nawet nie muszą myśleć. Pjongczang 2018 będą szóstymi igrzyskami najbardziej doświadczonego egzotycznego sportowca. 36-letni saneczkarz z Indii Shivav Keshavan opowiadał, że w 2002 roku autostopem pokonał ponad 1500 kilometrów z Vancouver do Salt Lake City, gdzie odbywały się igrzyska. Po igrzyskach w Turynie w 2006 roku skończyły mu się pieniądze i na dwa lata zaprzestał jakichkolwiek treningów, ale udało mu się wrócić. Dla niego każde ukończenie zjazdu na igrzyskach znaczy tyle, ile złoty medal.