Twarz, która patrzy na mnie z lustra, prezentuje się dobrze. Ten uśmiech! Ten kołnierzyk! Aż miło popatrzeć. Ale co to za skaza na lustrze? Nie widziałem jej wcześniej. Pewnie jakiś paproszek, wystarczy go zetrzeć.
Stanowczym ruchem ścieram paproszek. A raczej próbuję, bo jak się okazuje, żadnego paproszka tam nie ma. Żadnego. Coś mimo wszystko ścieram – farbę. Jak mogłem nie zauważyć tego wcześniej? Mój uśmiech jest tylko namalowany na lustrze!
Namalowany, podobnie jak reszta twarzy. Wszystko to farba. Nie ma odwrotu, muszę ją zetrzeć do końca. Starłem uśmiech. Ścieram nos. Ścieram policzki, oczy, uszy, włosy, nawet kołnierzyk.
Gotowe. Starłem farbę z lustra. I co jest pod spodem? Lustro.
Nareszcie mogę przyjrzeć się sobie. Najwyraźniej jestem jaszczurką. Mam błyszczącą skórę. Mam oczy, którym nic nie umknie. Jednak najlepszy jest mój język: zwinny, sprężysty, giętki i rozdwojony. Dużo radości daje taki język.
Dotykam językiem lustra. I co? Farba znowu odłazi. Zlizuję ją i wychodzi na jaw coś bardzo dziwnego: nie jestem jaszczurką! Spod farby wygląda moja poprzednia, ludzka twarz.
– Witam ponownie – mówi twarz.
– Wspaniale jest żyć – odpowiadam.
Trwamy przez chwilę w cichej zadumie.
– No dobrze, trzeba już iść do pracy – mówi w końcu twarz.
A więc idę. Jest chłodno, błoto i gwiżdżę sobie.