„Kiedy wypowiadam słowo cisza/niszczę ją” – napisała Szymborska w wierszu, który przytaczałam w poprzednim odcinku tych moich paradoksalnych poszukiwań.
Kiedy wypowiadam słowo „cisza” myślę o kilku rzeczach jednocześnie.
Po pierwsze, wyobrażam sobie po prostu ciche miejsce: przestrzeń, do której nie docierają żadne hałasy, a w szczególności – żadne cywilizowane dźwięki. Cichy pokój z widokiem. Dom z ogrodem. Chatkę w lesie. Ale nie tyko o dźwiękach, czy raczej o ich braku, myślę. Także o uwolnieniu się od bodźców: od nadmiaru informacji, wszelkich treści, pokus. Myślę o wolności od polityki i reklam, od wiadomości, na które trzeba odpowiedzieć, kontrowersji, które pilnie trzeba rozstrzygnąć, bieżących wydarzeń, co do których należy wyrobić sobie opinię – najlepiej natychmiast. Od wzbudzonego widokiem czerwonych szpilek – z noskiem zaostrzonym dokładnie tak, jak teraz trzeba – pragnienia, by je mieć.
Kiedy myślę o ciszy, myślę o wolności.
Łatwo wyobrazić sobie wszystkie te rzeczy, które mi moją wolność odbierają. Łatwo uwierzyć, że wszystko byłoby inaczej, gdyby tylko znaleźć odpowiednie miejsce, czyż nie na tym polega stara jak zachodni świat fantazja o sielance? „Rzucić to wszystko i wyjechać w Bieszczady”: czym to pragnienie różni się od apetytu na nowe szpilki? Nawiasem mówiąc, te w panterkę też są niczego sobie… („Kiedy wypowiadam słowo cisza/niszczę ją”)
Załóżmy, że znalazłam ciche miejsce (pokój z widokiem, dom z ogrodem, chatkę w lesie), co wtedy? Zewnętrzne hałasy ustają, co oczywiście nie pozostaje bez wpływu na fizyczne i psychiczne zdrowie, ale czy w środku – czymkolwiek ten mój środek jest – robi się cicho? Każdy, kto kiedykolwiek spróbował medytacji, wie, że jest dokładnie na odwrót. Charlotte Joko Beck, wybitna nauczycielka medytacji, której wykłady zebrano w kilku książkach (po polsku ukazał się m.in. Żywy zen. Nic niezwykłego) porównuje ten pierwszy moment do doświadczenia pasażerów rozpędzonego autobusu. Dopiero kiedy autobus nagle hamuje, ludzie, tracąc równowagę, lecąc na łeb na szyję, zdają sobie sprawę, że pędzili. Tak samo jest z umysłem: dopiero kiedy na moment udaje się wyciszyć dookolny zgiełk, możemy zobaczyć – i usłyszeć – co dzieje się w naszym słynnym wnętrzu. Mało kto cieszy się z tego, co widzi i słyszy w takiej chwili.
Czy każdy dźwięk jest przeciwieństwem ciszy? Czy każda myśl – emocja – każde słowo – oznaczają zmącenie spokoju? Tak pisze Jane Hirshfield:
Wszystko ma dwa końce –
koń, kawałek sznurka, rozmowa telefoniczna.
Przed życiem, powietrze.
I po nim.
Tak samo cisza nie jest ciszą, tylko granicą słyszenia.
(tłum. Agata Hołobut).
John Cage, poeta, kompozytor, eksperymentator, powtarzał wielokrotnie, że absolutna cisza nie istnieje. Znana jest anegdota o tym, co Cage usłyszał w komorze dźwiękoszczelnej – szum swojej krwi i coś jeszcze, co zinterpretował jako odgłosy układu nerwowego. Cage umieszczał ciszę na spektrum dźwięku. Tak o tym pisał: „Moim najulubieńszym doświadczeniem dźwiękowym jest doświadczenie ciszy. Doświadczenie ciszy to w dzisiejszym świecie prawie zawsze ruch uliczny”. Szum samochodów – to jest nasza cisza.
Parę tygodni temu miałam przyjemność poprowadzić „Warsztaty z milczenia” w ramach odbywającego się na warszawskim Jazdowie Festiwalu Myśli Abstrakcyjnej. Mieliśmy nie chatkę w lesie, ale domek fiński w otoczeniu pięknego, jesiennego parku – miejska wersja sielanki. Było ciepło – tak, klimat się zmienia – więc otworzyliśmy okna. Z zewnątrz dobiegały odgłosy z Trasy Łazienkowskiej – brzmienie współczesnej ciszy.
Miałam pokusę, żeby ściągnąć pomysł Cage’a, zrealizowany w słynnym utworze 4 minutes and 33 seconds of silence, i zafundować uczestnikom warsztatów bite 90 minut milczenia. Milczenie jest jednak dla istot ludzkich bardzo trudne, toteż trochę rozmawialiśmy, tak aby słowa stały się rusztowaniem dla ciszy. A kiedy nie rozmawialiśmy, milczeliśmy, słysząc Trasę Łazienkowską i cokolwiek kto miał w swojej głowie. Milczenie jest trudne, ale kiedy pokona się opór, staje się wspaniałym – i całkiem w naszej kulturze nieznanym – sposobem współistnienia.
Nie ma wątpliwości co do tego, że współczesny kapitalizm ograbia nas z ciszy, z wolności; że w miejsce bogatego spektrum ludzkich możliwości egzystencjalnych daje nam „wolność wyboru” między takim a takim produktem, usługą, stylem życia; że absolutnie wszystko zamienia w towar – nawet dziką przyrodę, nawet bunt. Ale nie dałoby się tego przeprowadzić tak skutecznie, gdybyśmy nie mieli w sobie przemożnej skłonności do popadania w niewolę. Czyż rozpoznanie tej skłonności – i przeciwstawienie się jej – nie należy do najpiękniejszych zadań ludzkiego życia?
Kiedy myślę o wolności, myślę o ciszy.