Dobrochna III – niegodna imienia
Słowiańska księżna znana z tego, że wbrew swojemu imieniu była bardzo złą osobą. Zgładziła ona (podając truciznę, wynajmując płatnych zbirów, rzucając kamieniami z okna baszty) 17 kontrkandydatów do tronu
Słowiańska księżna znana z tego, że wbrew swojemu imieniu była bardzo złą osobą. Zgładziła ona (podając truciznę, wynajmując płatnych zbirów, rzucając kamieniami z okna baszty) 17 kontrkandydatów do tronu
Od ludowych opowieści grozy po manifest narodowy, czyli jak polski szlachcic Jan Barszczewski napisał klasykę literatury białoruskiej, która ma w sobie coś i z opowiadań Gogola, i z Frankensteina Mary Shelley.
Za siedmioma górami, za siedmioma lasami, gdzieś na dalekich północno-wschodnich rubieżach polskiego imaginarium była sobie szczęśliwa kraina. To tam pośród gęstych lasów, na brzegu ogromnego „na kształt odnogi morskiej” jeziora stoi dom, a może dworek, w którego oknie każdej zimowej nocy pali się świeczka. Staje się ona jakby latarnią morską dla zbłąkanych wędrowców – jadących konno lub sunących na saniach po skutej lodem tafli jeziora, które zimą zamienia się w szeroki gościniec bez żadnych punktów orientacyjnych i drogowskazów. W takich chwilach, pośród śnieżnej zadymki, majaczący w oknie płomyczek staje się jedynym ratunkiem dla zimowych rozbitków, a dom – bezpieczną przystanią. Na tych, którym uda się dotrzeć w jego gościnne progi, czeka ciepła strawa, miejsce przy kominku, a nawet nocleg pod ciepłą pierzyną. Jest jednak jeden warunek, a stawia go sam gospodarz: gość musi opowiedzieć historię i dobrze, żeby była zajmująca. Chociaż na szczęście milczkom i nudziarzom nikt tu głów za karę nie ścina.