
W „O panu O” (wyd. Nisza, 2025), zbiorze opowiadań Łukasza Kaniewskiego, poznajemy mężczyznę zwanego panem O. I nie jest to w żadnym przypadku przypadek.
Główny bohater (jakkolwiek trudno w przypadku tej publikacji mówić o tradycyjnie rozumianej fabule i bohaterach) Pan O, o którym wiadomo mniej więcej tyle: że zawsze podpisuje się tak samo i że lubi rozmawiać ze zlewem, traci zdolność rutynowego oglądu, a otaczające go rzeczy, zwierzęta i ład rodem z kartezjańskiego porządku ujawniają swoją prawdziwie niesamowitą niesamowitość.
Skoro, jak podejrzewa pan O, mówienie wprost rani rzeczywistość, trzeba ją obchodzić dookoła – wtedy życie staje się całkiem znośną serią zdarzeń. Rybę nakrywa się w niej damskim kapeluszem, imperia wywraca źrenicą, samochodu używa do golenia, a komary upomina szeptem: memento mori.
– Więc, więc, więc – rozumował. – Więc, więc, więc.
– Toteż – wybuchał. – Toteż, toteż!
– Zatem – uspokajał się. – Dlatego.
Pan O, zamiast tłumaczyć świat, koryguje jego formę. Składa ciało w garnitur, przewraca byty, przepisuje kosmos kichnięciem. Moralność zmienia się w higienę – winy da się perfumować i palić (co pan O podejrzał u koleżanek matki). Efekt? Wszystko stoi o włos obok miejsca, do którego przywykliśmy – jak u Henriego Michaux, choć zupełnie inaczej.
W mikropowiadankach Łukasza Kaniewskiego najmniejszy gest bywa narzędziem wielkiej zmiany. Wyproszeni z przyjęcia goście wychodzą przez okno, ojcowskie „Synu! Powinieneś…” nabiera mocy właśnie dlatego, że zostaje urwane, a delfiny cieszą się reputacją parodystów i chyba same nie wiedzą, kim – w istocie – są. To proza, która nie wyjaśnia świata, tylko go reguluje: dokręca, rozluźnia, przesuwa o milimetr. I nagle mapa nie zgadza się z terytorium.
Wynika z tego najważniejsze: rzeczywistość daje się ustawić lepiej, jeśli najpierw spojrzy się na nią z boku.
Czy warto? Oczywiście – w końcu mamy tu aż 49 miniatur. Cóż, pan O lubi liczby okrągłe.
Łukasz Kaniewski, O panu O, wyd. Nisza, Warszawa 2025. Ilustrował: Mateusz Kaniewski