Było letnie popołudnie 193… roku – tak piękne, na ile to tylko możliwe w komendzie Policji Państwowej w Lublinie. Kierownik Wydziału Śledczego komisarz Maciejewski siedział za biurkiem okropnie zawalonym papierami, a obok ślęczał nad aktami jego zastępca Kraft, lecz miejsce pracy podkomisarza stanowiło wzór praworządności i samodyscypliny. Zadzwonił oczekiwany telefon z dyżurki. Świadek w sprawie fałszowania czeków, który upierał się, że nie posiadał beżowego garnituru, właśnie miał zostać podejrzanym dzięki przeczącemu zeznaniom kwitowi z pralni. Maciejewski jednak, zagłębiwszy dłoń w chaos na swoim biurku, nagle zbladł i polecił:
– Zatrzymajcie go kwadrans! Wywiadowcy Fałniewicz i Zielny do mnie! Kraft, gdzie jest kwit?!
Maciejewski pamiętał, że miał go na biurku poprzedniego dnia, gdy pracował do późna