Ten interesant przyszedł do wydziału śledczego chyba tylko po to, żeby komisarza Maciejewskiego zdenerwować. Jednakże miał trzy podbródki i brylantową szpilkę w krawacie, więc należało potraktować go uprzejmie, niestety*.
– Z zawodu jestem bogatym przemysłowcem – przedstawił się – a ponieważ od niedawna mam młodą, romantyczną żonę, w imię zgodnego pożycia musiałem zostać mecenasem poetów.
– Bardzo mi przykro – powiedział grzecznie Maciejewski.
– A jak mnie jest przykro! – Potentat zapalił cygaro tak wielkie i grube, że robotnik paliłby je przez miesiąc. – Ja im kładę forsę na stół, a oni chcą mnie wykołować. Nie, niech pan nie myśli, że któryś odważył się uwieść moją małżonkę! Dyskretnie pilnuje jej były oficer policji, wyższy nawet od pana. Chodzi o to, że ogłosiłem konkurs poetycki na jesienny wiersz o Lublinie. Dziesięć tysięcy złotych, ale pod warunkiem że taki poeta przyjedzie tu osobiście jak malarz na plener i napisze coś jesiennego z natury.
– Dlaczego o naszym mieście? – zapytał komisarz. Znacznie bardziej zaciekawiła go suma nagrody, lecz poruszać tej sprawy nie wypadało.
– Bo ohydnie tu u was – oznajmił bezpretensjonalnie milioner. – Tylko wybitnie utalentowany poeta da radę coś wysmażyć. Dwóch przyjechało, rzeczywiście. Wiem, bo mam opłaconych ludzi na kolei. Natomiast wierszy dostałem trzy, a pan tu zna wszystkie bruki i najlepiej oceni, który jest fałszywy.
– Może lepszy byłby jakiś krytyk literacki? – Maciejewski spróbował się wyłgać.
– Krytykom literackim w dzisiejszych czasach nie można już ufać. Za sto złotych napiszą, co pan sobie życzy. – Bogaty przemysłowiec zaśmiał się, miażdżąc drogie cygaro w popielniczce. – Niech pan czyta i zaraz daje ekspertyzę!
towarzysz wrzesień na bruk charknął, machorkowego wypluł z pyska
i poszedł w miasto z wiatrem w cug – i bez zakąski poszła czysta
obaj nad ranem wyszli z knajpy i zapalili po egipskim
a dym się poniósł ponad rzeką – i zapachniało chłodem bliskim
za magistratem w owocowym ścisku
jesień rozparła się na targowisku
na jabłkach opuści, wiśni nie doważy
a późne słoneczko jeszcze latem praży
osienną obleśnią smętarz się osmętnił
rozmiękle otrupił ociekłą powrześnią
otynkówkę wzbulił – gładziaka rozpępnił
i wilgoctwem śmiercił śmierci śmierć pośmiertną
– Wszystkie wiersze są od rzeczy – ocenił rozumnie Maciejewski, lecz mecenas tylko machnął ręką.
– Bo to poezja, to jakie mają być?! No więc?
– Ten – wskazał w poetyckim natchnieniu komisarz. – To było prostsze, niż pan myśli, jesienią bowiem……………….†
* Por. podinsp. P.P. Jan Schuch, Jakim powinien być policjant, Warszawa 1929.
† Uzupełnij mową wiązaną.
…nie ma wiśni.