
Po co właściwie tworzyć? Co nam daje sztuka? Gdzie jest jej sens i jak z nią obcować? Czy autoekspresja, wyrażanie swojej obecności w świecie poprzez kreatywne działanie to na pewno niezbędna część „bycia człowiekiem”?
„Tworzyć znaczy wprowadzać w życie coś, czego nie było wcześniej […]. Żyć jako artysta – oto nasz sposób bycia w świecie. To szczególny sposób jego postrzegania […]. Każdy z nas istnieje jako twórczy byt w twórczym wszechświecie. Każdy z nas jest unikatowym dziełem sztuki” ‒ te słowa Ricka Rubina, słynnego producenta muzycznego, mogłyby stanowić motto tegorocznej edycji festiwalu Millennium Docs Against Gravity.
Specjalnie dla Czytelniczek i Czytelników „Przekroju” wybraliśmy kilka filmów z programu tegorocznej edycji MDAG, które pozwolą przyjrzeć się aktowi twórczemu z rozmaitych punktów widzenia i zastanowić się nad tym, gdzie warto szukać źródeł kreatywności – w sobie, w innych ludziach czy w świecie, który nas otacza.
Przed nami 22. edycja Millennium Docs Against Gravity, która odbędzie się w formule hybrydowej. Od 9 do 18 maja organizatorzy zapraszają widzów do kin. Następnie od 20 maja do 2 czerwca będzie można obejrzeć wybrane produkcje na platformie MDAG.pl.

Nagłe przebłyski głębi istnienia, reż. Mark Cousins
Oto historia wizjonerki. Zadziornej, zdeterminowanej, nierzadko spychanej na margines. Artystki, malarki, zapalonej podróżniczki. Kompozycją jej obrazów, barwą i fenomenalną techniką zachwycali się ówcześni krytycy. Inni, mówiąc o dziejach sztuki w XX wieku, nie zająknęli się ani słowem o jej dorobku. Najnowszy film Marka Cousinsa, Nagłe przebłyski głębi istnienia, to wielka walka o widzialność. Wilhelmina Barns-Graham, brytyjska abstrakcjonistka, wyprzedziła swoją epokę i wypadła przez to z ram historii.
Najważniejszy i najciekawszy w kontekście tworzonej sztuki pozostaje jej nieskrępowany, owiany tajemnicą umysł. Od najmłodszych lat dostrzegała niezwykłe sploty i powiązania w świecie. Dzisiaj wiemy, że była osobą neuroróżnorodną – synestetką, która postrzega świat na swój sposób. Cousins bierze pod lupę fenomen synestezji, przygląda się związkom pomiędzy zmysłami, jakie zachodzą wśród osób nią obdarzonych. Kandinsky i Rothko, gdy tworzyli, widzieli kolory dźwięków i na odwrót: słyszeli dźwięki kolorów. David Hockney malował do opery Maurice’a Ravela, bo ta „dyktowała” mu barwy i kształty. Barns-Graham podobnie – łączyła różne elementy świata w sposób inny, niż zwykle robią to ludzie. Inspiracją dla jej płócien było również wspomnienie wyprawy na lodowiec Grindelwald w Szwajcarii, które utkwiło głęboko w jej sercu. Sama twierdziła, że to tam nauczyła się dostrzegać wieczność i nieskończoność rzeczy.

Siedem różnych rzeźb, reż. Anna Gawlita, Tomasz Wolski
„Sztuka nie jest aktem twórczym. Sztuka jest odkryciem. Odkryciem prawdziwego spiritus movens, jakim w naszym świecie jest natura; ta jest początkiem wszystkiego. Kiedy już to pojmiemy, wtedy przychodzi do nas inspiracja. To rodzaj mistycznego doświadczenia” – powiedział kiedyś August Zamoyski, jeden z najwybitniejszych polskich rzeźbiarzy XX wieku. Jego zainteresowania były zadziwiająco szerokie, wykraczały poza rzeźbę. Zamoyski kręcił filmy amatorską kamerą Pathé-Baby ‒ używał jej jako notatnika i dziennika, zapisując codzienne impresje. To cenny dokument epoki, do którego dotarli Anna Gawlita i Tomasz Wolski.
Portret Zamoyskiego w ich wykonaniu ukazuje artystę zachłannego, którego oko nie zwalnia ani na sekundę – na ziarnistej strukturze taśmy filmowej utrwala skrawki, fragmenty rzeczywistości. 7 różnych rzeźb to kolaż pozszywany z zebranych archiwaliów, ale też chwila zadumy nad miejscem prac Zamoyskiego we współczesnej tkance miejskiej. Jedna z rzeźb od ponad pół wieku stoi na plaży w Rio de Janeiro. Ktoś się obok niej opala, ktoś inny sprzedaje arbuzy. Ktoś kładzie na niej nogę i zaczyna rozciągać się przed treningiem. Nieliczni sięgają po telefon i robią zdjęcie. Czy to Zamoyski zapomniany, czy nieśmiertelny?

Architektura CSSR 58–59, reż. Jan Zajíček
Ilu ludzi, tyle opinii, szczególnie jeśli chodzi o architekturę. Jeden rabin powie, że architektura to sztuka, drugi ‒ że bardziej kultura, a jeszcze inny ‒ że to w zasadzie nauka. Z biegiem lat niektórzy nabrali przekonania, że architektura to religia. W dokumencie Jana Zajíčka ten spór trwa w najlepsze, a wiodą go największe nazwiska czechosłowackiej architektury ubiegłego stulecia. Nie pragną ochrony konserwatorskiej budynków z epoki, ale zachowania pamięci o nich i zapewnienia im należytego miejsca w (pop)kulturze.
Kiedy w 1918 r. kończyła się pierwsza wojna światowa, był to symboliczny koniec historii. Także architekturę trzeba było wymyślić od zera. Zajíček bywa tym okresem równie zaciekawiony, co zdumiony. Opisuje proces podejmowania decyzji o odbudowie Europy z powojennych gruzów; rzuca też istotne światło na architekturę słowacką, która ma zupełnie inny rodowód niż ta czeska, a siłą zostały ze sobą połączone. Na ekranie roi się od faktów i ciekawostek: Chruszczow odrzucił socrealizm i postawił na nowoczesność, a moskiewskie Siedem Sióstr (podobnie jak nasz Pałac Kultury i Nauki) stworzono na wzór amerykańskich drapaczy chmur w stylu Empire State Building. Zapytani, czy architektura może stać się tworem politycznym, eksperci i ekspertki zaproszeni przez Zajíčka odpowiadają: społeczeństwo może być komunistyczne, ale nie budynek. Bo dobry budynek ma odczuwalny pierwiastek duchowy, nieprzejrzystą głębię.

Ellis Park, reż. Justin Kurzel
Pierwsza, która trafiła tu pod opiekę, była Rina, małpa z rzędu naczelnych. Znaleźli ją na tyłach domu handlarza dzikimi zwierzętami. Była bita, głodzona, związana łańcuchem. Ze strachu obgryzała ręce aż do kości. Weterynarze nie mieli innego wyboru: jedynym wyjściem była amputacja. Rina nie mogła wrócić na wolność, ale znalazła schronienie i opiekunów, którzy pomogli jej odzyskać pewność siebie. Tym schronieniem jest Ellis Park ‒ sanktuarium dla potrzebujących zwierząt; miejsce odosobnione, znajdujące się w środku lasu na południu Sumatry. Zostało ono stworzone z inicjatywy Femke den Haas, Lorindy Jane i Warrena Ellisa, członka zespołu The Bad Seeds, bliskiego współpracownika Nicka Cave’a. To właśnie historia Riny sprawiła, że zapragnął zaangażować się w pomoc.
Motyw dzikiej przyrody powraca w twórczości Ellisa często. Ścieżka dźwiękowa, którą kilka lat temu skomponował do filmu dokumentalnego Duch śniegów, to list miłosny do majestatu i różnorodności natury. Podczas sesji w studiu zastanawia się: jak to możliwe, że człowiek może być tak okrutny wobec najbardziej bezbronnych istot? Bohaterem filmu Justina Kurzela targają silne emocje; co rusz dostrzega piękno świata, ale odczuwa też ogromny, dotkliwy ból, który może znaleźć ujście jedynie w pracy twórczej. Kiedy Warren wychodzi ze studia, wchodzi w rolę opiekuna, aktywisty. Ellis Park jest miejscem, w którym zwierzęta mają poczuć się jak na wolności, niczym nieograniczone; w którym mogą odzyskać wiarę w ludzi.
W ciągu roku pracownicy rezerwatu ratują setki maltretowanych dzikich stworzeń.

Kompleta, reż. Magdalena Hueckel, Tomasz Śliwiński
Swój film Kompleta Magdalena Hueckel i Tomasz Śliwiński rozpoczynają cytatem z Susan Sontag: „Choroba jest nocną stroną życia, naszym bardziej uciążliwym obywatelstwem. Od dnia narodzin każdy z nas posiada bowiem jakby dwa paszporty – przynależy zarówno do świata zdrowych, jak i chorych. I choć wszyscy wolimy przyznawać się tylko do lepszego z tych światów, prędzej czy później musimy uznać również nasz związek z tym drugim”.
Tych kilka zdań wystarczy za podsumowanie historii rodziny, w której życie zostaje wplątana śmiertelna choroba. Kolejna tomografia, kolejna kroplówka, kolejna chemia. „Trochę tak, jakby moje własne ciało mnie zdradziło” – mówi do kamery Magda, u której w ciąży zdiagnozowano agresywnego raka piersi. Hueckel i Śliwiński, artyści wizualni, wpuszczają widzów do swojego życia; obnażają się, pokazują, jak nie stracić sensu działania i wiary w jutro. Zarazem uczą jak mówić o chorowaniu, o widmie końca, o bólu. Kompleta to niezwykłe studium choroby; próba znalezienia języka, którym dałoby się opisać to doświadczenie. I przekuć je w sztukę.