Wyjątkowa rozmowa z prof. Fedonem Timaiosem z Uniwersytetu Egejskiego zainspirowana jego najnowszą książką O nieśmiertelnej duszy.
Tomasz Wiśniewski: Stanowczo odrzuca Pan pogląd Edwarda B. Tylora, zgodnie z którym idea nieśmiertelności, podobnie jak religia w ogóle, wywodzi się ze snu. Według tego klasyka XIX-wiecznej antropologii „człowiek prymitywny”, widząc we śnie swoich zmarłych, miał wnioskować o życiu pośmiertnym.
Prof. Fedon Timaios: Jeśli śni nam się ktoś zmarły, możemy co najwyżej uznać, że to dusza danej osoby i tym samym uzyskujemy potwierdzenie istnienia takiej duszy, ale sam sen w żaden sposób nie dowodzi narodzin idei duszy czy życia pośmiertnego. Te idee musimy znać wcześniej niezależnie od takiego snu.
A jednak Pański dowód na istnienie duszy wiąże się ze snami.
Nie tyle ze snami, ile z samym faktem śnienia. Skoro dusza potrafi poruszać się bez ciała, to znaczy, że jest od niego niezależna.
Ktoś mógłby powiedzieć, że te miejsca, które odwiedza dusza, są tworem umysłu.
To rozróżnienie jest dla mnie bez znaczenia. Jeśli śni mi się koszmar, to jestem w miejscu, w którym nie chcę być. A więc nawet jeśli umysł sam tworzy senne przestrzenie, są one niezależne od mojej woli, zatem zewnętrzne wobec mnie. A co najistotniejsze, są czymś różnym od świata fizycznego.
Ale ktoś inny może powiedzieć, że owszem, są czymś różnym od świata fizycznego, ale wywodzą się z niego, pochodzą z materialnego mózgu.
Na dysku twardym przechowuje pan jakieś pliki. Jeśli dysk zostanie uszkodzony, pliki oczywiście przepadną. Absurdem jest jednak twierdzić, że te pliki są dyskiem twardym.
Domyślam się, że materializm jest dla Pana doktryną nie do zaakceptowania.
Skrajny materializm to doktryna wewnętrznie sprzeczna. Nawet gdy mówimy o materializmie, używamy niematerialnego pojęcia „materii”. Pojęcie „materii” to tylko obraz, dziwny twór duszy.
Jak jednak stąd przejść do argumentu na rzecz nieśmiertelności?
Dusza – jako wieczna – nie tylko nie umiera, ale również się nie rodzi. Dowodem jest fakt, że na ten świat przychodzimy z pragnieniami, skłonnościami i wiedzą, która wcale nie pochodzi z doświadczenia. W gruncie rzeczy my nie poznajemy świata, lecz jedynie go sobie przypominamy.
Historia, dzięki której doszedł Pan do swojego rozumienia świata, jest bardzo interesująca. Mógłby Pan ją streścić dla naszych czytelników?
Kiedyś padłem ofiarą oszustwa. Kobieta, której zaufałem, zakuła mnie w kajdanki i zostawiła na pastwę losu. Było to w jaskini Melissani. Długo siedziałem w ciemnościach, gdy nagle na jednej ze ścian zobaczyłem swój cień. Zrozumiałem, że sam jestem takim półprzezroczystym cieniem prawdziwego życia. Zrozumiałem – a właściwie przypomniałem sobie – iż to światło, które sprawia, że życie cieni jest możliwe, to tylko metafora głębszego światła. Od tej pory gdziekolwiek się znajduję, wiem, że doświadczam jedynie drobnej części nieskończenie większej całości.