Gdy tylko usłyszałem o ludzie Quizopotlec, żyjącym w lasach południowej Akuaranii, niemal od razu zacząłem się pakować i szykować do drogi, by na własne oczy ujrzeć jego zwyczaje. W mitologii tej wspólnoty rzeczywistość nieustannie się przeobraża: istnieje tylko Mutatyoquatl, czyli Wielka Zmiana. Przedstawiciele Quizopotlec każdego dnia mają nowe imiona, a pary małżeńskie wymieniają się między sobą, ciągle są – by tak rzec – przetasowywane. W pewnych miesiącach ktoś jest królem, a w innych żebrakiem. Nawet jednostki pomiaru czasu nie są stałe: dzień potrafi tam trwać tydzień albo dwa tygodnie, z kolei miesiąc – dwa dni. Społeczności te zaczynają budować wsie, ale ich nie kończą. Niekiedy hodują zwierzęta, lecz tylko po to, by je wypuścić. Są dni, gdy jedzą wyłącznie kukurydzę, jak również takie, w których żywią się samymi grzybami; bywa też, że nie jedzą nic i po prostu leżą. Ktokolwiek, kto chciałby określić ich system pokrewieństwa, gospodarkę, prawa czy religię, skazany będzie na niepowodzenie, a może i szaleństwo.
Są okresy, w których ludzie z Quizopotlec – zupełnie jak my – witają się i rozpoznają po twarzach; czasem z kolei w ogóle na siebie nie patrzą, uważając to za absurdalny zwyczaj; badają dłonie, długość palców, zachwycają się nimi albo nie.
Gdy byłem u nich po raz pierwszy, przyjęto mnie bardzo gościnnie. Mieszkańcy nie podnosili wzroku znad moich stóp i właściwie to z nimi się witali, dlatego by okazać im szacunek, stawałem na palcach. Ale w środku nocy nie było już tak serdecznie: obudzono mnie i przywiązano do drzewa. Wkrótce jednak zostałem uwolniony i przez pół godziny byłem wodzem. Potem trafiłem na łąkę – razem z krowami prowadzono mnie na łańcuchu.
Przez chwilę wydawało mi się, że nawet wtedy, gdy zmuszali mnie do odgrywania tych nieprzyjemnych ról, Quizopotlec chcieli mnie nauczyć czegoś ważnego o istocie życia. Błędnie zakładałem, że to jest w ogóle możliwe. W ich wizji świata nie było bowiem miejsca na coś takiego. Gdy żegnałem się z nimi, kapłan uroczyście wręczył mi kartkę z magicznym zaklęciem zapisanym w języku nahuatl. Po powrocie do domu przetłumaczyłem je: „Jesteś tarczą dla każdej głowy, jesteś grobem wszelkiej nadziei”.