Przez kilka nocy śnił mi się ten sam sen, w którym powracały liczby 13 i 25 oraz 52 i 31. Wreszcie mnie oświeciło: chwyciłem mapę. Okazało się, że to współrzędne geograficzne Berlina. Wsiadłem do pociągu i wyruszyłem, by zbadać sprawę.
Zaraz gdy wyszedłem przed dworzec, podszedł do mnie człowiek w mundurze i powiedział:
„Długo na pana czekaliśmy”.
Był uprzejmy, dlatego pozwoliłem zawiązać sobie opaskę na oczach i zaprowadzić się do samochodu zaparkowanego nieopodal. Następnie jechaliśmy jakiś czas, a ja zasnąłem, wyczerpany podróżą.
Przebudziłem się na ławce w nieznanej mi miejscowości, pozostawiono mnie z kieszeniami wypchanymi przyzwoitym prowiantem i plikiem euro. Uważnie się rozglądałem, studiując okolicę. Uderzyło mnie, że na ulicach wszyscy nieustannie opowiadali sobie dowcipy, czemu towarzyszyła pewna teatralność ruchów. Niemal nie potrafiłem dostrzec ani jednego mężczyzny, który by nie ryczał ze śmiechu, podtrzymywany przez kolegę. Tamtejsze przedstawicielki płci pięknej nieustannie szeptały coś między sobą i chichotały.
Szybko zrozumiałem, że musi to być jakaś osobliwa sekta protestancka.
Dowiedziałem się w punkcie informacji turystycznej – a jakże! – że chodzi tubylcom o przywrócenie nastroju rajskiej doskonałości, i to za pomocą pewnej regulacji prawnej. Otóż w miejscowości tej istniał zakaz wypowiadania słów, jeśli mówiącemu lub mówiącej nie wydają się zabawne (pod groźbą poważnych sankcji). Przepisy nie dopuszczają nawet ironii. Nikt nie zna tam matematyki czy algebry (niewyobrażalne jest bowiem ujęcie, powiedzmy, twierdzenia Pitagorasa w formie żartu).
„Nasza mowa w niewielkim stopniu służy do komunikacji, a z naszych zachowań nie wynika nic praktycznego – wyjaśniała jedna z tamtejszych teolożek. – My po prostu odgrywamy wielką komedię świata”.
Muszę przyznać, że byłem zaintrygowany tym, co widziałem.
Rozmyślając o osobliwościach świata, udałem się z powrotem na wspomnianą wcześniej ławkę i zapadłem w drzemkę. Przebudziła mnie ochrona berlińskiego dworca z prośbą o wylegitymowanie się. Pech chciał, że nie miałem przy sobie żadnych dokumentów. Reszta jest milczeniem.