Wszyscy pamiętamy film Luisa Buñuela pt. Anioł zagłady o grupie osób, które z niezrozumiałego powodu nie są w stanie wyjść z domu, w którym ucztowały. Być może wielki reżyser wpadł na pomysł tej historii, gdy usłyszał o francuskiej miejscowości Longjumeau opisywanej przez Léona Bloya. Unikatowa cecha miasteczka polega ponoć na tym, że nigdy nie można go opuścić. Niektórzy mieszkańcy pogodzili się z tym, inni poświęcają cały swój czas na rozliczne próby ucieczki. Lecz za każdym razem w wyniku jakichś zaskakujących okoliczności – zapomnienia lub zgubienia dokumentu, pomylenia peronu, przebitej opony – nigdy się to nie udaje.
Kiedy tylko usłyszałem o tym mieście, postanowiłem się tam udać. Trwałość tego rodzaju przesądów zawsze wydawała mi się niezwykle zabawna. Niewiele musiałem przekonywać redakcję, że reportaż z Longjumeau powinien zainteresować czytelników. Bezmyślna ekscytacja sprawiła, że nie zrozumiałem w porę kilku pełnych politowania spojrzeń.
Prędko okazało się, że samo miasto nie różni się niczym wyjątkowym od podobnych miast w tym rejonie Francji, a mieszkańcy nie pamiętają już w ogóle o wspomnianej legendzie. Choć dwoiłem się i troiłem, nie potrafiłem napisać ciekawego reportażu.
Mój prawdziwy problem polega jednak na czymś innym – na tym, że ja sam rzeczywiście nie mogę stąd wyjechać. Kupiłem już kilka biletów pociągowych, ale za każdym razem, gdy chcę je wydrukować, w drukarce brakuje tuszu albo pada oprogramowanie w komputerze. Bilet elektroniczny nie wchodzi w rachubę, bo już dawno temu telefon wpadł mi do kieliszka z winem. Próbowałem jechać autostopem, jednak zostałem potrącony. Starałem się na piechotę przekroczyć bramę miasta, ale ilekroć przez nią przeszedłem, perspektywa ulegała gwałtownemu odwróceniu i prędko orientowałem się, że właśnie do miasta wszedłem. Bardzo się roztyłem; kilku złośliwców twierdzi, że to nie żadne fatum, lecz uzależnienie od francuskiego sera sprawia, że nie wyjeżdżam.
Na szczęście mają tutaj wi-fi i mogę kontynuować pracę zdalnie. Boje się jak ognia tylko jednej myśli: że jako reporter – czyli ktoś, czyj fach opiera się na sztuce przemieszczania – jestem skończony. Bardzo też tęsknię za moją Joanną.