Jako społeczeństwo zdajemy się coraz mniej polityczni. Jest to zjawisko, które powinno niepokoić (a wszelki niepokój jest dobry).
Podział musi być bowiem kategoryczny: nasi i oni. Należy także zrezygnować z takich kategorii, jak „osoba” czy „bliźni”: istnieje tylko anonimowy ktoś, kto jest po naszej stronie lub ktoś, od kogo czuć moralnym zepsuciem.
Szczególnie w okresie przedwyborczym nie powinno istnieć coś takiego jak więzi społeczne, a zwłaszcza rodzinne. Chciałoby się rzec: „Miej w nienawiści ojca swego, jeśli nie podziela twoich zapatrywań!”. Nie wyobrażajmy sobie też, że jeśli nasz partner życiowy ma inny pogląd polityczny niż my, to przymkniemy na to oko z powodu czegoś takiego jak miłość. Być może powinniśmy w nocy udusić go poduszką.
Kiedy spotkamy na ulicy małe zwierzę, np. mrówkę, trzeba je natychmiast zdeptać, bo takie stworzenie, nie posiadając głosu wyborczego, tylko wprowadza zamieszanie w świecie, w którym i tak dzieje się już zbyt wiele. Takie istnienie jest zwyczajnie zbędne.
Pamiętajmy też o poważnym ryzyku, że jeśli choć raz w ciągu dnia nie wytkniemy błędu naszemu przeciwnikowi politycznemu, to jeszcze w tej samej chwili może dość do kosmicznej katastrofy i na przykład zgaśnie Słońce.