Nosiciele czaszek Nosiciele czaszek
i
ilustracja: Joanna Grochocka
Rozmaitości

Nosiciele czaszek

Tomasz Wiśniewski
Czyta się 2 minuty

Często w historii światowej mistyki pojawia się zalecenie, że aby się wyzwolić, poznać świętość, posiąść moc, ujrzeć Boga, należy wyjść poza ograniczające ramy przeciwieństw, takich jak dobre i złe, czyste i nieczyste.

Być może najbardziej konsekwentni w tym przekonaniu byli kapalikowie (skt. kāpālika – „noszący czaszkę”) – sekta indyjska, o której najwcześniejsze informacje pochodzą z pierwszych wieków naszej ery.

Żadne święte teksty grupy nie zachowały się do naszych czasów. Jedynie relacje podróżników, głównie arabskich i chińskich, oraz literatura krytycznie nastawionych indyjskich kapłanów pozwalają nam zrekonstruować ekscentryczny świat tej sekty.

Kapalika obsypywał ciało popiołem skremowanych zmarłych, miał poplątane włosy, okrywał lędźwie skórą dzikich zwierząt, ale czasem był nagi. Spał na ziemi, żebrał i wierzył w jednego boga Sziwę, który w jednym z mitów odciął głowę innemu bogu – Brahmie.

Informacja

Z ostatniej chwili! To przedostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Dlatego kapalika, naśladując swojego boga, mógł polować na kapłana bramińskiego, a konkretnie na jego głowę; następnie z tak uzyskanej czaszki tworzył misę do spożywania posiłków. Nawet jeśli czaszka nie pochodziła z ciała bramina, jakąś czaszkę zawsze przy sobie posiadał. Jego dieta nie znała żadnych ograniczeń, w czym przejawiało się absolutne przekroczenie granic tego, co czyste i nieczyste: kapalikowie bowiem niekiedy żywili się na cmentarzach – ciałami zmarłych. A jakby tego było mało, ostentacyjnie zjadali również kał. Miało to umożliwiać uzyskanie siddhi, czyli cudownych mocy magicznych, o jakich zwykli ludzie nie mają pojęcia.

Obok nieodłącznej ludzkiej czaszki innym przedmiotem wyróżniającym kapalika była khatwanga – magiczny kostur; fakt ten uprawomocnia przypuszczenie o jakimś spokrewnieniu tej sekty z tantryzmem.

Oczywiście tabu seksualne również było przez kapalików naruszane poprzez orgiastyczne libacje (alkohol naturalnie pito z czaszek). Zarzucano im składanie ofiar z ludzi i kanibalizm.

Powtórzmy jednak, że była to grupa religijna posiadająca swoje rytuały, techniki medytacyjne, kładąca nacisk na jakiś rodzaj jogi. Tyle że jeśli kapalikowie medytowali, to – zgodnie z logiką przekraczania wszelkich znanych porządków – również na cmentarzach, np. siedząc na czyichś zwłokach.

Z końcem XIX w. znacznie spadła ich liczebność, a może nawet wyginęli. Przetrwała do dziś spokrewniona z nimi grupa aghorów. 

ilustracja: Joanna Grochocka

ilustracja: Joanna Grochocka

Czytaj również:

Prolegomena do rozpaczy Prolegomena do rozpaczy
Rozmaitości

Prolegomena do rozpaczy

Tomasz Wiśniewski

W sierpniu tego roku w bostońskim ogrodzie zoologicznym zaobserwowano osobliwe, bezprecedensowe i właściwie szokujące zjawisko: samica boa dusiciela złożyła 18 jaj, choć przez całe życie nie miała kontaktu z żadnym samcem. Zjawisko to stawia pytania o przyszły los nie tylko samców boa, lecz także o przyszłość wszelkich samców, czyli o przyszłość wszelkich gatunków, słowem – o przyszłość życia na tej planecie.

Najnowsza książka Jeana Gaudego, cenionego pisarza i eseisty, stawia te pytanie i nieudolnie stara się znaleźć na nie odpowiedź. Wyraźnie czuć, że rzecz wyszła spod męskiego pióra – zaniepokojonego niejasnością roli swojego istnienia w kosmicznym porządku. Trzeba przyznać, że czytelnika książki Gaudego z pewnością poruszą wątki autobiograficzne: Francuz przez pierwsze cztery rozdziały wylicza swoje podboje miłosne, które zawsze zdawały mu się czymś oczywistym i sensownym, ale takimi już nie są. Kolejny rozdział w całości poświęcił wielkości francuskiej literatury erotycznej, która być może niebawem stanie się bezprzedmiotowa. Dwunasty rozdział to uczony traktat o naturze człowieczeństwa, przegląd teorii od Arystotelesa do Freuda dotyczących niejako ontycznego prymatu męskiego przyrodzenia. Jean Gaude nie jest w stanie pogodzić bezmiaru męskiej działalności z tym, co wydarzyło się w bostońskim ogrodzie zoologicznym; omawiane stronice to jak gdyby ekspresja szoku psychologicznego, w jaki popadł pisarz erudyta.

Czytaj dalej