Mały reportaż – 2/2023
i
zdjęcie: Erol Ahmed/Unsplash
Rozmaitości

Mały reportaż – 2/2023

Tomasz Wiśniewski
Czyta się 1 minutę

W południowo-wschodniej Azji leży kraj doskonale uporządkowany. Jego miasta są zbudowane symetrycznie. Budynki mieszkalne, gospodarcze i przemysłowe to identyczne bloki w formie sześcianów. Przyrodę – na ile to było możliwe – również „zgeometryzowano”. Lasy się tu przycina, chwasty usuwa, łąki kosi, a wzgórza i doliny wyrównuje.

Gdy tylko udało mi się przekroczyć granicę tego kraju, dostrzeg­łem, że jego obywatele i obywatelki chodzą w takich samych uniformach. Każdy mijany przeze mnie mężczyzna był łysy. Ale najbardziej zdziwiło mnie to, że kobiety też były ogolone. Pomyślałem, że te podobieństwa wizualne są rezultatem zjawiska nazywanego przez antropologów „mimetycznym pożądaniem” – wynikają z pragnienia naśladowania, które doprowadziło do takiego ujednolicenia społeczeństwa. Myliłem się jednak.

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Okazało się, że była to regulacja odgórna. Realizowany program polityczny tego państwa zakładał, że wszyscy muszą wyglądać tak samo. Brak różnic miał pełnić funkcję profilaktyczną, zapobiegać konfliktom i frustracjom wynikającym z zawiści. Ponoć jeśli ktoś urodził się ze zbyt rzucającymi się w oczy cechami fizycznymi, korzystano z medycyny estetycznej (na koszt państwa).

Dzięki tym wysiłkom zniwelowano wszelkie różnice społeczne i zapewniono powszechny spokój oraz porządek. Nikt nie był bogaty, nikt nie był biedny; nikt nie był piękny, nikt nie był brzydki. Ale czy tej zewnętrznej harmonii towarzyszyła harmonia wewnętrzna? Nie jestem pewien. Rozmawiając z tymi ludźmi, miałem wrażenie, że komunikuję się z bezdusznymi robotami. Niewykluczone jednak, że było ono skutkiem moich zaburzeń i chaosu świata, który przywiozłem ze sobą.

Czytaj również:

China
i
ilustracja: Marek Raczkowski
Doznania

China

Mateusz Kołczinger

Opowiadanie o pisaniu opowiadania, którego autorem na pewno nie jest chatbot.

Może nie powinienem się do tego przyznawać? Skoro jednak już zacząłem pisać, to i skończę. Było więc tak. Redakcja grzecznie, ale coraz bardziej stanowczo domagała się, bym przysłał obiecane opowiadanie. Termin już dawno minął. Ja jednak nadal nie miałem dobrego pomysłu, a short story bez pomysłu nie ma racji bytu. Wertowałem notes, w którym zapisuję czasem koncepty, licząc na to, że któryś z nich otworzy w mojej głowie jakieś drzwiczki albo poruszy w sercu jakąś strunę. Nic mnie jednak nie zainspirowało. Po prostu blokada twórcza i tyle. Ale w trakcie tych jałowych prób coś sobie przypomniałem. Otóż w ostatnich dniach wiele się mówi o sztucznej inteligencji – o tym, że już nie tylko w grach planszowych, lecz także w twórczości plastycznej i literackiej dorównała ludziom. Można przy tym zaprogramować ją tak, by malowała czy też pisała w manierze dowolnego artysty. Czy nie jest to dla mnie szansa? Dotarłem szybko do strony internetowej, przez którą taki utalentowany robot przyjmował zamówienia, i poprosiłem o krótkie opowiadanie w moim stylu. Było tam okienko, do którego należało wpisać początek utworu, a sztuczna inteligencja miała za zadanie go rozwinąć. Nic błys­kotliwego nie przychodziło mi do głowy, więc pokrótce przedstawiłem całą sytuację, czyli wstukałem dokładnie to, co można przeczytać w tym tekście aż do kropki kończącej niniejsze zdanie – wszystko, co nastąpi po tej kropce, będzie już wymys­łem sztucznej inteligencji. Erupcja kreatywności – tylko tak mogę nazwać wyniki, które otrzymałem. Sztuczna inteligencja zaimponowała mi zarówno wyobraźnią, jak i sprawnością, z jaką naśladowała mój sposób pisania. Stworzyła nie jedno opowiadanie, ale kilka. O identycznych początkach, lecz różnych zakończeniach. Wydrukowałem wszystkie utwory i rozłożyłem na biurku, chcąc wybrać wersję, którą wyślę do redakcji. Kiedy tak na nie patrzyłem, zauważyłem między nimi pewne ukryte podobieństwo: oto we wszystkich opowiadaniach pierwsze litery akapitów układały się w sensowne słowa. Co więcej, za każdym razem były to te same wyrazy: MADE IN CHINA. Interesujące, ale też niepokojące. O co chodzi? Dlaczego CHINA? Postanowiłem się dowiedzieć i przez tę samą stronę internetową wysłałem zaraz e-mail, w którym opisałem problem. Zaznaczyłem w nim, że bardzo szanuję chińską kulturę, jednak słowa utworzone przez inicjały są po prostu dziwaczne, nie mówiąc już o tym, że przecież ja nigdy nie stosuję tego rodzaju środków wyrazu – a zamówione opowiadania miały być pisane moim stylem. Natychmiast przyszła odpowiedź. Sztuczna inteligencja (bo to ona odpisywała na zapytania) wyjaśniła mi, że choć potrafi sprawnie korzystać z różnych wzorców i stylów, jest przecież także autonomiczną twórczynią (tak właśnie napisała: twórczynią), którą nie da się do końca pokierować i której poczynań nie sposób przewidzieć ani w pełni wyjaśnić. Czasem po prostu coś robi i już. Chciała przy okazji zaznaczyć, że firma, która ją stworzyła, nie korzysta ani z chińskich usług programistycznych, ani z serwerów ulokowanych w Chinach. Owszem, pracuje częściowo na sprzęcie chińskiej produkcji, ale tego przecież we współczes­nym świecie nie unikniemy. Historycznie bowiem w takim jesteś­my punkcie – wymądrzała się sztuczna inteligencja. I jeszcze na sam koniec dodała, że jeśli uważam, iż tekst jest za mało w moim stylu, przysługuje mi pełne prawo do przeredagowania go, o ile oczywiście zdobędę się na ten heroiczny wysiłek. Nie wiem, może jestem przewrażliwiony, jednak w tej ostatniej uwadze wyczułem pewną złośliwość. Postanowiłem być ponad to i usiadłem do pracy: wybrałem jedno z opowiadań i zacząłem się zastanawiać, jak najlepiej je poprawić. Ani literki jednak nie przestawiłem, bo w tej właśnie chwili z redakcji przyszedł poważny e-mail informujący, że jest to już naprawdę ostatni moment, bym oddał wreszcie opowiadanie. Co było począć? Wysłałem tekst zupełnie niezmieniony, z kuriozalnym napisem MADE IN CHINA ciągnącym się od góry do dołu. Myślałem, że redaktorzy odeślą mi go do poprawienia, tak się jednak nie stało. Zaakceptowali, a nawet chwalili, że ciekawe.

Czytaj dalej