Francuska Agence de Presse przysłała nam niezwykle ciekawy artykuł Charles’a Nouaille’a, który poniżej (na odpowiedzialność autora) w streszczeniu drukujemy.
Geografowie, biologowie, geologowie, psychiatrzy i… detektywi mają do rozwiązania pasjonujący problem jakim są niewątpliwie samobójstwa wielorybów. Zaczęło się od tego, że we wrześniu ub. roku na wybrzeżu Florydy grupa złożona z 44 dorodnych wielorybów popełniła najbardziej prawidłowe samobójstwo, wypływając z morza i kładąc się na nadbrzeżnym piasku. Nie był to jednak pierwszy wypadek tego rodzaju. Podobne wypadki miały już miejsce w roku 1927 na wybrzeżach Szkocji i w roku 1938 na wybrzeżach Południowej Afryki, gdzie liczba „samobójców” osiągnęła rekordową cyfrę 300 sztuk.
W związku z tą całą tajemniczą historią rozpoczęto mozolne dociekania naukowe w celu wykrycia przyczyny wielorybich „aktów rozpaczy”. W ciałach „nieboszczyków” nie znaleziono najmniejszych śladów jakiejkolwiek choroby, mózgi „denatów” były jak najbardziej w porządku, a hipoteza o zbiorowym szaleństwie upadła, ponieważ zwierzęta umierały w absolutnym spokoju. Ostatecznie jedynym jakim takim wytłumaczeniem zagadki pozostała hipoteza „obciążenia dziedzicznego”. Przypuszcza się (ponieważ szkielet płetwy wielorybiej jest niesłychanie podobny do ludzkiej ręki), że wieloryby były kiedyś ssakami ziemnymi i stąd icb wypływanie na ląd, gdzie oczywiście wskutek nieodpowiednich warunków giną w przeciągu pół godziny. Hipoteza ta jest o tyle prawdopodobna, że jednocześnie istnieje pewien gatunek gryzoni, żyjących w Ameryce Południowej, o których wiadomo niewątpliwie, że były kiedyś zwierzętami morskimi. „Obciążenie dziedziczne” odzywa się dość często w tych niewielkich stworzeniach i wtedy całymi tysiącami rzucają się one do wody, ponosząc samobójczą śmierć. Jak widać między tymi dwoma rodzajami zbiorowego samobójstwa zachodzą duże podobieństwa.
D. Kr.
Tekst pochodzi z numeru 215/1949 r. (pisownia oryginalna), a możecie Państwo przeczytać go w naszym cyfrowym archiwum.