Świeży wiosenny trup Świeży wiosenny trup
Rozmaitości

Świeży wiosenny trup

Marcin Wroński
Czyta się 3 minuty

Jeszcze poprzedniego dnia pan Nieżyleski był arcyniemiłym człowiekiem. Kłócił się z sąsiadami, dozorcy zaś groził nawet procesem. Teraz jednak leżał spokojnie na dywanie, nie przeszkadzając brygadzie śledczej w czynnościach urzędowych. Martwi są z natury zgodnymi i uprzejmymi ludźmi.

– Żadnych odcisków palców, panie kierowniku. – Wywiadowca Fałniewicz zmartwił komisarza Maciejewskiego. – Tylko rany i krew na lewej skroni i policzku.

A to zupełnie nie pasowało do pięknego słonecznego dnia, wybuchających pąków na drzewach i trawy tak soczyście zielonej jak tapeta w pokoju pana Nieżyleskiego. Wiosny już przed wojną były najbardziej fałszywymi porami roku.

– I każdy świadek mówi co innego. – Tajniak Zielny zmierzwił w zakłopotaniu swą świeżo wybrylantynowaną fryzurę.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Wprawdzie obaj rzetelnie spisali zeznania, lecz komisarz nie byłby głównym bohaterem naszej zagadki, gdyby nie postanowił wysłuchać wszystkich osobiście.

– O Jezu, Jezu, ja tego do końca życia nie zapomnę! – jęczała stara Grzylakowa, która sprzątała u Nieżyleskiego. Maciejewski chciał ją pocieszyć, że w jej wieku okropne wspomnienie nie potrwa zbyt długo, lecz taktownie ugryzł się w język. – Weszłam cichutko z samego rana. Drzwi były otwarte, bo zostawiał otwarte, kiedy miałam przyjść. Jeszcze ciemno było, a tu na dodatek zasłony pozaciągane, że Matko Boska! Myślę, odsłonię, no to idę do okna, aż tu nagle zawadzam nogą i jak nie krzyknę, jak nie upadnę, olaboga, bo on się poruszył! Tak mi się zdawało, ale patrzę, a on tylko leży i krew ma tu, o tu. – Dotknęła swojej prawej skroni i policzka. Potem wsypała do herbaty piątą łyżeczkę cukru, zamieszała i napiła się z lubością.

Groza sytuacji boleśnie dotknęła również panią Dłużycką, która przyszła prosić Nieżyleskiego o prolongatę pożyczki. Że nie musi jej już zwracać, nie cieszyło jej ani trochę i to było bardzo szlachetne ze strony pani Dłużyckiej.

– Powiedział, że czeka z samego rana – mówiła z bólem. – Zapukałam, ale nikt nie odpowiedział. Nie chciałam dzwonić, żeby nie pobudzić sąsiadów, bo było jeszcze zupełnie ciemno. Nacisnęłam klamkę i zdziwiłam się, że drzwi są otwarte. Weszłam do korytarza, potem do pokoju, a tam zupełny mrok, tylko ten czarny cień na podłodze. – Zachlipała. – Ta krew i ta zielona tapeta…

Więcej nie była w stanie powiedzieć bez soli trzeźwiących.

– Wiem, panie komisarzu, że powinnam od razu zatelefonować. – Doktorowa Miławska była dla odmiany stonowana i spokojna, chusteczka zaś, którą co jakiś czas dotykała kącików oczu, tylko dodawała jej uroku. – Wyrzucam sobie, że zostawiłam go tu samego, takiego zimnego, na tej lodowatej podłodze… Proszę jednak zrozumieć, że mam męża, bardzo zazdrosnego męża. Pan Nieżyleski był zawsze taki ciepły, wyrozumiały dla mnie, serdeczny, ufny. Miał dla mnie zawsze otwarte drzwi i serce… A ja?!… Uciekłam, zanim ktoś mnie zobaczy. Aczkolwiek przepłakałam całą noc, calutką, panie komisarzu!

Zajęty swoim śledztwem komisarz Maciejewski nie zauważył nawet, że na jego biurku w komendzie czyjaś ręka zrobiła wiosenne porządki i postawiła wazon z baziami.

– Ta kobieta kłamie – mruk­nął pod nosem.

– Ale która, panie kierowni­ku? – zapytali wywiadowcy.

No właśnie, która? Stara Grzylakowa? Biedna pani Dłużycka? Czy niewierna doktorowa Miławska?*

* Przy nazwisku podejrzanej proszę narysować wiosenny kwiatek i szukać potwierdzenia na stronach „Przekroju”.

 

 

ODPOWIEDŹ: Każda z kobiet podała fałszywe informacje. Grzylakowa niewłaściwie wskazała rany ofiary, lecz prawa i lewa strona mogły jej się pomylić na skutek szoku. Miławska fałszywie opisała charakter Nieżyleskiego, ale niewykluczone, że dla swojej kochanki starał się być inny. Natomiast oczywistym kłamstwem była informacja o zielonej tapecie podana przez panią Dłużycką, bo w ciemności nie widać kolorów. Poza tym jest stara zasada kryminalistyczna, że zabija zawsze dłużnik (por. F. Dostojewski, Zbrodnia i kara. Poradnik dla sędziów śledczych, Petersburg 1867).

 

 

Czytaj również:

Zimno jak w muzeum Zimno jak w muzeum
Rozmaitości

Zimno jak w muzeum

Marcin Wroński

Posterunkowy Lenz przy­szedł do muzeum po raz pierwszy i wcale mu się nie podobało. W ten grudniowy dzień w korytarzach surowego gmachu panowało nie mniejsze zimno niż na zewnątrz. Puste gabloty przypominały sklep jubilera po skoku nieuchwytnego gangu Motyki.

– No więc skradziono pewnie hurtem obrączki złote nieznakowane, bo najlepiej idą, bardzo mi przykro. – Policjant wyjął notes. – Do tego zabrali, co tam było luzem, żeby dwa razy nie chodzić. Na przetop, ale proszę się nie martwić, chyba że nieubezpieczone… Pan dyrektor na pewno ma wykaz.

Czytaj dalej