Inny wymiar Inny wymiar
i
rysunek: Joanna Grochocka
Wiedza i niewiedza

Inny wymiar

Philip Ball
Czyta się 12 minut

Co można wyjaśnić, odwołując się do istnienia niewidzialnych światów? Na przykład wszystko. Tak przynajmniej sądzono przez lata.

William Barrett był zafascynowany płomieniami. Gdy w latach 60. XIX w. pracował w Royal Institution w Londynie jako asystent wybitnego naukowca Johna Tyndalla, zauważył, że reagują one na wysokie dźwięki – pod ich wpływem stają się spłaszczone i przybierają sierpowaty kształt niczym „wrażliwa, niespokojna osoba, która nerwowo wzdryga się przy najmniejszym odgłosie”. Barrett był pewien, że w tym „niewidzialnym połączeniu” płomieni i dźwięków pośredniczy coś niematerialnego i nieuchwytnego, kojarzącego się „raczej ze sztuczką iluzjonisty niż z uniwersyteckim wykładem”.

W końcu doszedł do wniosku, że niektórzy ludzie – podobnie jak wrażliwe płomienie – są szczególnie podatni na niewidoczne wibracje, na „siły, których nie wyczuwają nasze zmysły”. I że mogą oni odbierać wiadomości od nadprzyrodzonych bytów, znajdujących się pomiędzy światem fizycznym a duchowym – to zjawisko miało tłumaczyć telepatię.

Taki wniosek w ustach naukowca brzmi co najmniej dziwnie i zaskakująco. Wszystko to działo się jednak pod koniec XIX stulecia, gdy fizyka zaczynała coraz bardziej koncentrować się na niewidzialnych zjawiskach, takich jak pola magnetyczne, ludzie dziwili się odkryciom „emanacji”, w tym promieniom X i zjawisku radioaktywności, a wynalezienie radia dowiodło, że niewidzialna telekomunikacja jest możliwa. Niełatwo było odróżnić to, co prawdopodobne, od tego, co fantastyczne. Część badaczy przewidywała nowy mariaż nauki i religii, który miał doprowadzić do przedstawienia teoretycznego dowodu wiary, np. w nieśmiertelność duszy. Pojawiły się też głosy, że nasz wszechświat nie jest jedyny, a w innych wymiarach czy „duchowych” sferach mogą rozciągać się nieznane światy. Potencjalnym pomostem między tymi światami miał być eter – subtelne i wszechobecne medium uznawane przez fizyków za nośnik fal świetlnych.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Powszechnie uważa się dziś, że u schyłku XIX w. naukowcy sądzili, iż fizyka jest już dziedziną kompletną. Tymczasem było przeciwnie: w tamtym momencie niemal wszystko wydawało się możliwe.

Siły parapsychiczne

Barrett nie był mało znaczącą postacią: w 1899 r. został przyjęty do Royal Society, a w 1912 r. otrzymał tytuł szlachecki. W 1881 r., już jako profesor fizyki w Royal College of Science w Dublinie, opublikował w czasopiśmie „Nature” swoje ustalenia dotyczące przekazywania myśli. Artykuł wzbudził kontrowersje, co skłoniło jego autora do powołania grupy podobnie myślących naukowców mającej podjąć „badania nad zjawiskami para­psychicznymi”. Rok później Barrett poznał Edmunda Dawsona Rogersa, wiceprezesa Centralnego Stowarzyszenia Spirytystów, i wspólnie stworzyli Towarzystwo Badań Parapsychicznych.

Pierwszym prezesem Towarzystwa został sceptycznie nastawiony do spirytyzmu profesor filozofii moralnej w Cambridge Henry Sidgwick, a wśród kolejnych znaleźli się William James, Lord Rayleigh oraz późniejszy premier Wielkiej Brytanii Arthur Balfour. Brytyjskie Towarzystwo Badań Parapsychicznych istnieje do dziś, a jego dorobek to przedziwna mieszanka naukowych badań historycznych w dziedzinie zjawisk nadprzyrodzonych oraz kuriozalnych, nie­jasnych raportów, spekulacji i teorii pozostających na obrzeżach nauki.

Barrett podejrzewał, że niektóre zjawiska paranormalne można wyjaśnić jako działania niewidzialnych, niematerialnych istot – nie dusz czy duchów, ale naturalnych, żywych stworzeń. W książce On the Threshold of the Unseen [Na progu niewidzialnego] napisał: „Nie ma nic niecodziennego w założeniu, że w świetlistym eterze (albo w jakimś innym niewidzialnym materialnym medium) istnieje jakaś forma życia”. Wyobrażał sobie takie istoty jako „podobne do ludzi, ale nie prawdziwie ludzkie, formy inteligencji – mogą to być dobre lub złe daimony czy elementale, jak je niektórzy nazywają”. Tylko gdzie w takim razie one się znajdowały?

Jedną z odpowiedzi zaproponował Edmund Edward Fournier d’Albe, irlandzki fizyk, który (podobnie jak Barrett) wykładał w Dublinie, a od 1910 r. na Uniwersytecie w Birmingham. Interesował się on zjawiskami elektromagnetycznymi, eksperymentował z radiem i rodzącą się wtedy technologią telewizyjną. Jednocześnie wierzył w niewidzialne byty oraz inne światy, a także w to, iż wkrótce będzie można nawiązać z nimi kontakt.

W pracy Two New Worlds [Dwa nowe światy] Fournier d’Albe stwierdził, że niedawne odkrycia dotyczące radioaktywności i budowy atomu wskazują na istnienie duchowego wszechświata, i to spójnego z naszym. Należy zatem uznać wszechświat materialny za nieskończoną serię światów wewnątrz światów – miałyby się one różnić „wyłącznie wielkością cząstek elementarnych, z których się składają”. Fizyk omówił dwa z nich: „podświat” atomów i elektronów oraz kosmicznych rozmiarów „nadświat” – oba pełne życia i celowości, tak jak nasz.

Irlandczyk rozwinął te poglądy w pracy New Light on Immortality [Nowe spojrzenie na nieśmiertelność] – rozważał w niej pojęcie ludzkiej duszy w świetle odkrycia budowy atomu. Pytał: kto jest bardziej uprawniony, by wypowiadać się o nieśmiertelności niż fizyk, który najlepiej rozumie energię i materię? Podejrzewał, że to, co nazywamy duszą, może być prawdziwą substancją, mniej trwałą niż para wodna, złożoną z cząstek zwanych „psychomerami”, obdarzonych pewną inteligencją i zdolnością do wspólnego działania poprzez kontakt telepatyczny.

Chociaż Fournier d’Albe twierdził, że udało mu się wydedukować coś na temat natury psychomerów, to tak naprawdę tylko zgadywał. „Oszacował”, że w pojedynczej ludzkiej duszy znajduje się ich dziesięć bilionów. Następnie „wyliczył”, że dusza ma masę około 50 mg, i stwierdził, że gdyby skondensować materię duszy jednego człowieka w ciele o wysokości zaledwie 15 cm, miałaby ona taką samą gęstość jak powietrze i unosiłaby się w nim swobodnie. Tak skoncentrowane psychomery miały być niemal widoczne i przypominać błędne ogniki. „I oto wszystkie wróżki, chochliki, sylfy i gnomy uciekają przed rozbłyskającym światłem nauki – triumfalnie oznajmił Fournier d’Albe. – Nauka nawet nie tyle je wypędza, ile po prostu wyjaśnia”.

Kiedy więc dusza opuszcza śmiertelne ciało, jej „ziemskie wspomnienia […] budzą się i stają się dominujące”. A zatem może ona wówczas znowu przyjąć swoją zapamiętaną ziemską formę: „najpierw jest delikatna mgła, potem chmura, wysoki słup mglistego oparu, z którego wyłania się kompletna forma, ukształtowana i odziana tak, by pasować do przyjętej postaci, by przez chwilę chodzić po ziemi tak jak wcześniej”. Inaczej zatem mówiąc, dusza staje się wówczas tym, co tradycyjnie nazywamy duchem.

Te szalone spekulacje nie zostały poparte żadnymi dowodami naukowymi. Ale czy irlandzki fizyk rzeczywiście odbiegał od przyjętej praktyki naukowej – czy nie redukował złożonego, zagadkowego zjawiska do minimalnego zbioru racjonalizujących je twierdzeń? Poza tym przywoływany przez niego niewidzialny świat mógł stanowić pocieszenie wobec coraz bardziej jałowego obrazu rzeczywistości, na który zdawał się nalegać ówczesny stan badań. Sam Fournier d’Albe pisał, że z historii naturalnej bezwzględnie wyrzucono teologię: „Skoro widzialny świat stał się dla niej zamknięty, schroniła się w świecie niewidzialnym, gdzie może swobodnie wygłaszać dowolne deklaracje. Ten inny świat pozostaje »domem«, ku któremu zwraca się serce strudzone światem widzialnym – światem czystym, jasnym i higienicznym, lecz pustym i pozbawionym nadziei, a wręcz niesprawied­liwym i okrutnym”.

Teologiczna termodynamika

Koncepcja niematerialnej, a jednak gęsto zamieszkanej sfery istnienia rozwijała się w wyniku nowych odkryć dokonanych pod koniec XIX w., zwłaszcza dzięki tajemniczemu promieniowaniu X, które po raz pierwszy zostało opisane w 1895 r. (już dwa lata później odwołał się do niego H.G. Wells w Niewidzialnym człowieku). Chociaż dziś te spekulacje mogą wydawać się niezwykle skomplikowanym sposobem na to, by „wyjaśnić” podejrzane wydarzenia – o których zgodnie mówili uczestnicy seansów spirytystycznych i mistycy, np. teozofowie – trzeba pamiętać, że dla wiary chrześcijańskiej takie zjawiska nie były niczym nowym. Nawet jeśli niektórzy badacze, tacy jak Tyndall czy Thomas Henry Huxley, zaczęli je kwestionować, przez większość ludzi były uznawane za coś oczywistego. Mimo postępu nauki niektórzy naukowcy też czuli potrzebę, by zostawić miejsce dla Boga, duszy i życia pozagrobowego. Żaden teleskop czy mikroskop nie był w stanie zlokalizować tych zjawisk – musiały pozostać niewidzialne.

Książka The Unseen Universe [Niewidzialny wszechświat] autorstwa wybitnych szkockich fizyków Balfoura Stewarta i Petera Guthriego Taita stanowi być może najbardziej znaczącą i dogłębną próbę rzetelnego naukowego opisu niewidzialnych duchowych światów w kontekście chrześcijaństwa. Mimo że sam Stewart został prezesem Towarzystwa Badań Parapsychicznych w latach 80. XIX w., obaj badacze sceptycznie podchodzili do spirytyzmu, widząc w nim tylko dowód ludzkiej podatności na sugestię. W 1871 r. Tait ostro krytykował spirytystów podczas zebrania The Royal Society, stawiając ich w jednym szeregu z tymi, którzy „szukają kwadratury koła i perpetuum mobile oraz wierzą, że Ziemia jest płaska”. Tymczasem i on, i Stewart chcieli zrozumieć, jak „niewidzialny porządek rzeczy”, którego zdawała się wymagać Biblia – w tym istnienie nieśmiertelnych dusz – może być zgodny z prawami fizyki. Zamierzali także odeprzeć zarzuty Tyndalla wobec religii – ten w 1874 r. przemawiał przed The Royal Society w Belfaście i przekonywał, że religii nie wolno „wkraczać w sferę wiedzy, nad którą nie ma żadnej władzy”. Stewart i Tait uważali inaczej – sądzili, że nauka i religia są w pełni kompatybilne. Jednak ich perspektywa chrześcijaństwa, przedstawiona w The Unseen Universe, była uderzająco materialistyczna: autorzy wpisali się w długą tradycję zarówno zwolenników, jak i przeciwników religii uznających ją za zbiór przekonań dotyczących świata fizycznego, które można albo zracjonalizować, albo obalić.

„Zostaliśmy zmuszeni, by wierzyć, że istnieje coś więcej niż świat dostępny zmysłom – pisali Stewart i Tait – a mianowicie niewidzialny porządek rzeczy, który przetrwa i będzie wypełniony energią, kiedy wszystko inne przeminie”. Ta sfera jest tuż obok i byłaby w zasięgu ręki, gdyby tylko istniało w niej coś, czego można dotknąć. Składa się z substancji na skraju stopniowej dematerializacji, procesu obserwowanego już w świecie fizycznym na przykładzie „półmaterialnych” zjawisk, takich jak elektryczność, magnetyzm, ciepło, światło i grawitacja, uznanych za następców trzech stanów skupienia.

Stewart i Tait twierdzili, że życie to „osobliwość struktury, przekazywana […] z niewidzialnego do widzialnego”. Ten transfer zależy od interakcji między dwoma światami możliwej dzięki tęczowemu mostowi XIX-wiecznej fizyki, czyli eterowi. Komunikacja poprzez eter jest kluczowa dla teorii nieśmiertelności ludzkiej duszy sformułowanej przez Stewarta i Taita. W tym niewidzialnym świecie każdy z nas ma duchowe ciało, które zyskuje energię poprzez nasze działania oraz impulsy w świecie materialnym. „Pewne cząsteczkowe ruchy i przemieszczenia w mózgu” zostają częściowo „przekazane do duchowego czy niewidzialnego ciała, w którym są następnie przechowywane” jako rodzaj ukrytej pamięci. Ta zgromadzona energia sprawia, że ciało duchowe może „wykonywać swoje funkcje” nawet po śmierci fizycznego ciała. Żyjąc, gromadzimy zapasy nieśmiertelności.

Pojawił się jednak pewien problem. W 1850 r. niemiecki fizyk Rudolf Clausius podał pierwszą i drugą zasadę termodynamiki: prawo zachowania energii i nieodwracalność wymiany ciepła między ciałem o wysokiej temperaturze a ciałem o temperaturze niskiej. Rok później William Thomson (przyszły lord Kelvin) zauważył, że ten drugi proces nieuchronnie rozprasza energię, która niknie w przypadkowych ruchach cząsteczek i nigdy już nie może zostać odzyskana. Według Thomsona proces ten miał ostatecznie doprowadzić do powstania wszechświata o jednolitej temperaturze, z którego nie można wydobyć żadnej użytecznej pracy i w którym właściwie nic się nie dzieje. Ale czy ta „śmierć cieplna” wszechświata mogła być spójna z istnieniem nieśmiertelnych dusz?

Stewart i Tait zwrócili się zatem ku idei, którą zaproponował ich wspólny znajomy, szkocki fizyk James Clerk Maxwell. Zastanawiał się on nad konsekwencjami nieubłaganej drugiej zasady termodynamiki dla ludzkiej wolnej woli. Po raz pierwszy sformułował swoje rozwiązanie, korespondując z Taitem. W liście z 1867 r. rozważał możliwość istnienia małych, niewidzialnych bytów – później Thomson nazwał je demonami – które umiałyby oszukać drugą zasadę termodynamiki. Rozpoznawałyby one w losowej mieszaninie „gorące” atomy i oddzielały je od „zimnych”, tworząc zbiornik ciepła, który można by wykorzystać do wykonania pracy. Stewart i Tait ogłosili, że takie istoty mogłyby „przywrócić energię w obecnym wszechświecie bez wydatkowania pracy”. Nie wiadomo, czy Max­well dopuszczał myśl, że demony mogą nie być czysto hipotetyczne. Autorzy The Unseen Universe uznali je jednak za kluczowe dla życia wiecznego.

Inna rzeczywistość mogła wyjaśnić niemal każdy artykuł wiary. „Jeśli nasz pogląd na niewidzialny wszechświat zostanie przyjęty, naukowe wątpliwości dotyczące cudów całkowicie znikną – twierdzili wspomniani naukowcy. – Jeżeli Chrystus przyszedł do nas z niewidzialnego świata, z pewnością nie mógł tego zrobić (zastrzegamy to z pełną czcią) bez ustanowienia szczególnego rodzaju komunikacji między dwoma światami”.

Niewidzialne siły i promienie doprowadziły XIX-wiecznych naukowców właś­nie do takich wniosków: do swoistej termodynamicznej teorii Boga, Chrystusa, życia po śmierci, cudów i wiecznego potępienia. Być może w obawie, że posunęli się za daleko, Stewart i Tait opublikowali swoją książkę anonimowo.

Ukryta rzeczywistość

Odkąd 150 lat temu rozpoczął się proces dematerializacji świata, fizyka nie oglądała się za siebie. Spekulacje Barretta, Fourniera d’Albe, Stewarta i Taita oraz innych (w tym tak uznanych badaczy, jak William Crookes i Oliver Lodge) sugerowały, że to, co widzimy, nie jest jedyną rzeczywistością. Podobnie twierdzą współcześ­ni fizycy rozpatrujący takie koncepcje, jak multiwersum, 11-wymiarowa teoria strun, dodatkowe wymiary (światy bran) czy kwantowa hipoteza wielu światów, w których równoległe wersje nas samych zajmują się swoimi sprawami. Dzisiejsze metafory, m.in. ukryta rzeczywistość (do której nawiązuje fizyk Brian Greene w popularnej książce Ukryta rzeczywistość z 2011 r.), brzmią przekonująco właśnie dlatego, że znamy je z historii. Czy ktokolwiek wątpi, że spirytyści z zachwytem przyjęliby „ciemną materię” i „ciemną energię” – te niewidzialne cząstki i siły, które podobno ilościowo znacznie przewyższają widzialną materię w uniwersum i popychają ją na trajektorię opierającą się grawitacji? Kiedy kosmolodzy mówią o tych koncepcjach i o „odkrywaniu tajemnic niewidzialnego wszechświata”, nieświadomie odwołują się do wieloletniej tradycji.

Historia uczy nas, że próby wypełnienia luk w rozumieniu otaczającej rzeczywistości poprzez wymyślanie niewidzialnych zjawisk są przydatne (dzięki nim w obliczu tajemnicy nauka nie utyka w martwym punkcie), ale niosą też ryzyko popełnienia błędów. Echa XIX-wiecznych wizji równoległych światów we współczesnej fizyce i kosmologii – nowe wymiary, niewidzialne inteligencje, materia jako wiązki czystej energii, zatomizowane elementy składowe o niezmiernie małym rozmiarze – powinny ostrzegać nas przed tym, że wkraczamy na terytorium, na którym tradycyjne metafory wpływają na nasz obraz świata. Te echa przypominają, iż nauka nieustannie wskrzesza stare marzenia w nowej formie. Wygląda na to, że niektóre z obecnych koncepcji „ukrytego wszechświata” z czasem staną się tak samo osobliwe i przestarzałe jak psychomery Fourniera d’Albe czy termodynamiczna nieśmiertelna dusza Stewarta i Taita. Miejmy nadzieję, że przyszłe pokolenia podejdą do tych teorii bez uprzedzeń: nie będą się z nas śmiać, ale rozpoznają studnię, z której je zaczerpnęliśmy.


Pierwotnie tekst ukazał się na łamach „The Public Domain Review”. Tytuł i lead pochodzą od redakcji „Przekroju”.

Czytaj również:

Historia kołem się toczy Historia kołem się toczy
Promienne zdrowie

Historia kołem się toczy

Radosław Krajewski

Rowery nigdy nie przestały ewoluować, my podobno też nie, a mimo to jedna rzecz pozostała niezmienna: potrzeba opowiedzenia się za konkretnym modelem i stylem jazdy. Ostre koło, holender czy single speed?

Zanim w 1883 r. fabryka w Lo­ng­bridge w okolicach brytyjskiego Birmingham przestawiła się na produkcję samochodów, wytwarzano w niej dwukołowe pojazdy napędzane energią człowieka. Polska nazwa „rower” to pozostałość po pierwszych produktach firmy Rover, powszechnie kojarzonej dziś jedynie z samochodami.

Czytaj dalej