Bociany wyruszają na wakacje mniej więcej w tym samym czasie, kiedy my wracamy ze swoich.
W sierpniu, a czasem już pod koniec lipca, bociany zaczynają gromadzić się na sejmikach. Wybierają w tym celu rozległe łąki w dolinach rzek lub w sąsiedztwie bagien i mokradeł – to znaczy, jeśli jeszcze w ogóle takie znajdą.
Dawniej spotykały się tam tysiące ptaków, dzisiaj kilkaset byłoby wydarzeniem. Najpierw przylatują ci, którzy nie zdecydowali się na lęgi, lub je stracili, oraz młodzież. Zwolnieni ze swoich obowiązków rodzice przeważnie zostają na swoim dachu trochę dłużej. Mają wreszcie czas dla siebie i mogą pozwolić sobie na relaks i przyjemności, o których przy dzieciach nie było mowy.
Na sejmikach jest podobnie, tyle że w dużym towarzystwie. Boćki niespiesznie przygotowują się do podróży. Poznają się – i chociaż nie mają łatwego charakteru, wiedzą, że w jedności siła. Zajadają się gryzoniami, dżdżownicami, dużymi owadami i podobnymi przysmakami, ale nie mogą przesadzić, bo grube i ociężałe daleko nie polecą. Jeśli pogoda pozwoli, całymi godzinami szybują nad okolicą, ćwicząc skrzydła. Czasami tak wysoko, że stają się niewidoczne. I dużo, dużo śpią. Moglibyśmy powiedzieć, że wakacje już się dla nich zaczęły, gdyby nie jeden szczegół – niewyobrażalnie daleka i jeszcze bardziej niebezpieczna droga do Afryki. Któregoś dnia, jakby się ociągając i nie bez lęku, ruszają…
Pierwsze, często już w połowie sierpnia, odlatują ptaki młode. Za przewodników mają doświadczonych na trasie, bezdzietnych w tym sezonie dorosłych. Ostatnie bocianie stada możemy zobaczyć na początku września, pojedyncze ptaki jeszcze później, a wyjątkowo odważne i lubiące smak ryzyka – przez całą zimę. Chociaż takie przypadki prawdopodobnie zdarzały się już dawniej, ostatnio jest tak znacznie częściej. Coraz więcej bocianów na zimę leci tylko do południowej Europy albo na Bliski Wschód, a tamtejsze z kolei w ogóle zarzucają jakiekolwiek migracje. To już zupełnie nowe zjawisko, najpewniej związane ze zmianami klimatycznymi, które ptaki doskonale rozpoznają.
Krasula i Animal Planet
Bez względu na to, czy lecą daleko, czy blisko, większość naszych bocianów to ciągle prawdziwi światowcy. O podróżach, które odbywają, i widokach, jakie oglądają, możemy tylko pomarzyć. Ale ich wędrówki są tyleż fascynujące, co ryzykowne – szczególnie dla młodych i niedoświadczonych. Odpowiednia kondycja i dobre przygotowanie są tutaj kluczowe. Nasze ptaki, podobnie jak ich kuzyni z tej części kontynentu, lecą najczęściej szlakiem wschodnim – jednym z trzech głównych europejskich szlaków migracyjnych. Najpierw poruszają się w kierunku południowo-wschodnim – wzdłuż wschodnich krańców Karpat, nad Bałkanami i Cieśniną Bosfor docierają do Azji Mniejszej. Tutaj skręcają na południe i wzdłuż wschodnich wybrzeży Morza Śródziemnego osiągają Synaj. Dalej, trzymając się doliny Nilu, dolatują do Afryki Równikowej. Część z nich spędzi tam zimę, a pozostałe polecą aż na południowe krańce Afryki, gdzie rozpoczyna się lato, róg obfitości.
Na miejscu będą się przechadzały pośród słoni, zebr, antylop i całej tej scenografii, którą my zwykle oglądamy na kanałach National Geographic czy Animal Planet. Ale nasi sąsiedzi z podwórka, jak na obieżyświatów przystało, czują się tam równie swobodnie jak na łączce za stodołą z poczciwą krasulą lub dwiema. Zresztą na gorącej sawannie co rusz wpadają na znajomych z kraju nad Wisłą – np. jaskółki dymówki, przepiórki czy derkacze, które też spędzają zimę w Afryce. Bociany lądują na swoich afrykańskich zimowiskach od października do początku grudnia, a już w lutym, najpóźniej w marcu, ruszają w drogę powrotną.
Sztuka szybowania
Mimo że bociany lecą na wakacje na drugi koniec świata, to one właściwie… nie latają. W każdym razie nie latają aktywnie, czyli machając skrzydłami, tak jak robią to np. dzikie gęsi czy kaczki. Bociany szybują! Wykorzystują do tego wstępujące prądy powietrza, które tworzą się w miejscach, gdzie słońce silniej nagrzewa ziemię. Szybujące ptaki doskonale rozpoznają takie windy, które wynoszą je na wysokość ponad półtora kilometra, w tempie do czterech metrów na sekundę, a w gorącej Afryce jeszcze wyżej i jeszcze szybciej. Gdy dotrą na szczyt, ześlizgują się do podstawy następnego komina termalnego i powtarzają cały manewr. Taka technika lotu jest energetycznie oszczędna i nie wymaga dużej siły. I dobrze, bo z bocianów żadne Herkulesy. Jedyne, czego szybujące ptaki potrzebują, to szerokich, łukowatych i najlepiej palcowato zakończonych skrzydeł, czyli dokładnie takich, jak u bocianów. Oczywiście muszą jeszcze się znać na prądach wstępujących, powietrznej nawigacji i kilku innych banalnych szczegółach… Warto też obserwować współpodróżnych. Dzięki temu nie musisz tracić czasu na wyszukiwanie term na własną rękę, wystarczy podążać za tłumem – bocianami (również czarnymi), pelikanami, orłami oraz innymi drapieżnikami, które lecą w tym samym stylu. W przewężeniach głównych szlaków migracyjnych, takich jak Bosfor, Izrael, Synaj czy Gibraltar, jesienią i wiosną każdego dnia można podziwiać jedne z najwspanialszych spektakli na Ziemi – koncentracje setek tysięcy ptaków, różnych gatunków szybujących hen wysoko po niebie.
Wszystko to brzmi bardzo prosto, a nawet kusząco, ale takie szybowanie z podziwianiem widoków ma też swoje ograniczenia. Warunkiem korzystania z pionowych prądów wznoszących jest ciepła, najlepiej słoneczna pogoda. W pochmurne i deszczowe dni ziemia się nie nagrzewa i prądy się nie tworzą. To dlatego boćki rozpoczynają swoją podróż, gdy dookoła jeszcze lato. W niektórych regionach, przy dobrym słońcu, kominy termalne układają się w gigantyczne aleje, a ptaki mogą być w ruchu do 10 godzin dziennie – ale i tak tylko od rana do popołudnia. Wcześniej termy się nie tworzą, a później zanikają. Nie ma ich też nad dużymi wodami, dlatego boćki wolą raczej nadłożyć drogi niż przeprawiać się przez morza. Mimo to pokonują średnio 340 km dziennie, z prędkością ponad 40 km/h, a przy bardzo dobrej pogodzie robią ponad 500 km na dzień. Niektóre przemierzają w ten sposób nawet 11–12 tys. km w jedną tylko stronę!
Każdy w swoim tempie
Teoretycznie bociany potrzebują około 23 dni, żeby dotrzeć na swoje południowoafrykańskie zimowiska. W rzeczywistości większość z nich podróżuje w tempie, które moglibyśmy nazwać turystycznym, zatrzymując się na dłużej tam, gdzie mają na to ochotę. Ruchy pewnej bocianicy z Niemiec obserwowano przez sześć lat przy pomocy nadajników satelitarnych. W tym czasie dwa razy poleciała na zimowiska w okolice równika, a cztery razy na dalekie południe Afryki. Jej najkrótsza trasa wynosiła 7598 km, a najdłuższa prawie dwa razy tyle – 13381 km. Odległości powrotne okazały się znacznie krótsze i wyniosły odpowiednio 6382 i 11147 km, co oznacza, że nasza bohaterka jeszcze przed rozpoczęciem właściwej migracji przemieszczała się w kierunku na północ. Jej najkrótsza jesienna podróż trwała 121 dni (od 25 sierpnia do 24 grudnia), a najdłuższa 169 (od 15 sierpnia do 31 stycznia). Droga powrotna odpowiednio 45 (10 marca – 25 kwietnia) oraz 115 dni (2 marca – 28 maja). Różnica w datach odlotu na zimowiska wynosiła 15 dni, a w datach powrotu – 25.
Śródziemnomorska ruletka
W czasie wędrówki bociany (tak jak inni migranci) są narażone na kaprysy pogody, a nierzadko jej dramatyczne załamania. Muszą omijać ogniska wojen i konfliktów, którymi, tak się pechowo składa, usiana jest ich trasa. Muszą znaleźć bezpieczne miejsce na odpoczynek i solidny posiłek oraz uważać, aby w chwili słabości samemu nie paść ofiarą jakiegoś drapieżnika. Największym problemem dla bocianów są jednak ludzie, którzy masowo do nich strzelają – najczęściej dla „sportu” i zabawy! Migrujące ptaki potrzebują dużo szczęścia, aby przeżyć przelot nad Maltą, Cyprem oraz innymi krajami basenu Morza Śródziemnego, Bliskiego Wschodu czy Afryki Północnej. Ocenia się, że każdej wiosny i jesieni ginie tam co najmniej ćwierć miliarda ptaków. Wśród nich są nasze bociany, słowiki, drozdy, jaskółki, turkawki… Gatunek nie ma znaczenia!
W Polsce największym problemem są zderzenia z liniami energetycznymi (szczególnie młodych, niedoświadczonych ptaków), zatrucia i utrata przestrzeni życiowej (siedlisk). Masowe melioracje, chemizacja rolnictwa oraz gigantyczne monokultury szybko zamieniają pola i łąki w zielone pustynie. W takim krajobrazie coraz trudniej przetrwać nie tylko bocianom. Jeszcze kilkanaście lat temu byliśmy bocianim mocarstwem i z dumą mówiliśmy, że co czwarty bocian jest Polakiem. To już przeszłość. Na przestrzeni zaledwie 10 lat populacja naszych boćków zmniejszyła się o 10 tys. par – do poziomu około 42 tys. – i ciągle spada!
Masajska włócznia
Jeszcze zaledwie ponad 100 lat temu ludzie wciąż nie chcieli zaakceptować faktu, że ptaki są zdolne do samodzielnych wędrówek na wielkich dystansach, a nawet pomiędzy kontynentami. Bez map, kompasów, biur turystycznych i różnych, skomplikowanych technologii, które miały dowodzić naszej boskiej wyższości… Ale cechą ludzką jest wiedzieć lub przynajmniej wierzyć, że się wie. I tak nasi prapradziadkowie wiedzieli/wierzyli, że ptaki zapadają w sen zimowy pod ziemią, w jaskiniach lub gdzieś na dnie rzek, jezior i mórz. Inna ścieżka kazała im wierzyć, że ptaki, które znikają na czas chłodów, przechodzą sezonową inkarnację, wcielając się w inne zwierzęta albo chociażby kamienie czy grudy ziemi. Wszystko po to, aby z wiosną przeistoczyć się ponownie i powrócić jako słowiki, pliszki lub bociany. Na jakiś czas wielką karierę zrobił nawet pomysł, że jesienne wiatry wynoszą znajdujące się w stanie śpiączki ptaki na… Księżyc. Wiosną zaś przynoszą je z powrotem.
Przełom zawdzięczamy bocianom właśnie, a konkretnie jednemu nieszczęśnikowi, który w 1822 r. powrócił do swojego rodzinnego gniazda w Meklemburgii przebity włócznią… Dzielny ptak wzbudził zainteresowanie hrabiego Christiana Ludwiga von Bothmera, znawcy i pasjonata etnografii, który niewiele myśląc, zabił bociana, aby przyjrzeć się fatalnej „przesyłce” wystającej z jego ciała. Z bliska okazało się, że włócznia miała wszelkie cechy charakterystyczne dla broni plemion środkowoafrykańskich(!?), co naprowadziło hrabiego na myśl, że ptak musiał być w Afryce. Zainspirowany swoim odkryciem von Bothmer rozpoczął intensywne poszukiwania dla poparcia swojego pomysłu. Przede wszystkim nawiązał kontakty z największymi autorytetami ówczesnej Europy w dziedzinie nauk przyrodniczych. Jego hipoteza wydawała się jednak tak śmiała i nieprawdopodobna, że zamknięto ją w szufladach na kolejnych kilkadziesiąt lat…
Trudno w to uwierzyć, ale pierwsza w pełni naukowa i w miarę kompletna rozprawa o migracjach ptaków została opublikowana dopiero w 1972 r.! Dwa lata po śmierci jej autora, Reginalda Ernesta Moreau, który większość materiałów do swojego dzieła zebrał, pracując jako… księgowy w brytyjskiej Armii Królewskiej. Dzisiaj wciąż mamy więcej pytań niż odpowiedzi, a ptasie migracje pozostają jednym z najmniej poznanych fenomenów naszej rzeczywistości.