Bogactwo istnienia
i
„Autoportret z manatem”, Sunaura Taylor; zdjęcie dzięki uprzejmości artystki (wszelkie prawa zastrzeżone)
Marzenia o lepszym świecie

Bogactwo istnienia

Sunaura Taylor
Czyta się 16 minut

Każde życie ma pełnię i sens, za to zupełnie pozbawiony sensu jest podział na lepszych i gorszych. Odmawianie zwierzętom i osobom z niepełnosprawnością pełnej godności i wartości zubaża także nas samych.

Badacze niepełnosprawności i aktywistki wzywają do znalezienia nowych sposobów wartościowania życia – takich, których nie będą wyznaczały określone zdolności fizyczne i intelektualne. Teoria niepełnosprawności zakłada, że to nie inteligencja, racjonalność, zręczność, fizyczna niezależność czy dwunoż­ność nadają nam godność i wartość. Wiele osób zajmujących się niepełnosprawnością uważa, że powinno się przyjąć, iż życie jest warte przeżycia bez względu na to, czy ma się zespół Downa, porażenie mózgowe, głęboką niepełnosprawność intelektualną, tetraplegię, autyzm czy artrogrypozę jak ja.

Nie jest to banalna deklaracja dumy ani domaganie się uznania świętości ludzkiego życia; chodzi raczej o to, że widzimy, ilu rzeczy, które osoby z niepełnosprawnością mają do zaoferowania społeczeństwu, kultura inwestująca w określone formy cielesności i sposoby działania nie docenia, ile z nich uważa za szkodliwe.

Uzasadnienia dominacji człowieka nad zwierzętami niemal zawsze opierają się na zestawieniu cech i zdolności ludzi i zwierząt. My, ludzie, jesteśmy gatunkiem obdarzonym językiem i rozumem, odczuwamy złożone emocje, mamy dwie nogi i przeciwstawne kciuki. Zwierzętom tego wszystkiego brakuje, dlatego nie obejmuje ich nasza moralna odpowiedzialność – możemy nad nimi panować i je wykorzystywać. Tylko czy deprecjonowanie zwierząt ze względu na brak lub posiadanie określonych zdolności nie jest ableizmem [ableizm to uprzedzenie wobec osób z niepełnosprawnościami, mogące prowadzić do rozmaitych form dyskryminacji – przyp. red.]?

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Wspomniane wyżej argumenty zależą od założeń dotyczących pełnosprawnego ludzkiego ucieleśnienia i neurotypowej inteligencji. Określenie „neurotypowy”, które pochodzi ze środowiska osób ze spektrum autyzmu i neuroróżnorodnych, odnosi się do jednostek lub cech postrzeganych jako poznawczo normatywne i typowe dla danego gatunku. Autystyczny badacz i rzecznik praw zwierząt Daniel Salomon pisze: „Neurotypizm przyznaje pierwszeństwo procesom poznawczym charakterystycznym dla osób z neurotypową (nieautystyczną) strukturą mózgu, traktując – czasami nie wprost – inne formy poznania, naturalne na przykład dla autystów czy zwierząt pozaludzkich, jako gorsze”.

Neurotypizm jest postacią ableizmu i przyjęcie tej koncepcji pomoże nam zrozumieć uprzedzenia, które kierują nami, gdy oceniamy zwierzęta. Fakt, że jednym z najpowszechniejszych argumentów wspierających nieprzerwany wyzysk nieludzi jest przekonanie, że zwierzęta nie są zdolne do setek procesów poznawczych zachodzących w mózgu człowieka, pokazuje, do jakiego stopnia gatunkizm wykorzystuje ableistyczną logikę. Założenie, że zwierzęta nie wykazują oznak inteligencji takich jak ludzie, sprawia, że uważa się je po prostu za głupie. Często przywoływanym dowodem ich niższości ma być brak rozlicznych zdolności traktowany jako usprawiedliwienie dla ich wykorzystywania. Jak tłumaczy badacz niepełnosprawności Harold Braswell: „To samo pojęcie sprawnej jednostki, które marginalizuje osoby z niepełnosprawnością, przyczynia się do lekceważenia zwierząt”.

Ableizm wspiera antropocentryczny światopogląd, począwszy od wiary w to, że człowiek został stworzony na obraz Boga, aż po przeświadczenie, że stoi on na najwyższym szczeblu ewolucji. Ludzkie zdolności uchodzą za bezsprzecznie lepsze od zwierzęcych. Zgodnie z tym myśleniem sposób, w jaki się poruszamy, myślimy i żyjemy, jest nie tylko bardziej wyrafinowany od zwierzęcego, ale w istocie nadaje nam wartość. Wiara w niższość stanu zwierzęcego pozwala nam bez moralnych oporów wykorzystywać zwierzęta, a ludzi, którzy się z nimi kojarzą (m.in. kobiety, osoby niebiałe, ­queer, biedne, z niepełnosprawnością), postrzegać jako mniej rozwiniętych, niewartościowych, a niekiedy nawet jako mniej (lub całkowicie nie) ludzkich. Pewne zdolności i umiejętności mają zasadnicze znaczenie dla definicji człowieczeństwa – uważa się, że wytyczają granicę między tym, co ludzkie, a resztą zwierzęcego świata. W ten sposób ableizm nadaje kształt temu, kogo i co uznajemy za ludzkie w przeciwieństwie do zwierzęcego.

Uznanie dla inności

Kwestionując ableizm, badaczki niepełnosprawności i ak­tywiści starają się dostrzegać podobieństwo i doceniać różnice. Osoby z niepełnosprawnością walczą o uznanie ich równości i podobieństwa, jednocześnie wskazując, że w różnicach i ograniczeniach kryje się wartość. Aktywiści i aktywistki nie twierdzą, że niepełnosprawne jednostki są wartościowe pomimo niepełnosprawności, tylko raczej, że wartość tkwi w samej różnicy związanej z ucieleśnieniem, poznaniem i doświadczeniem, którą niepełnosprawność obejmuje. Niepełnosprawność może zawierać elementy braku i niezdolności, ale poza tym rozwija nowe sposoby poznawania, bycia i doświadczania. I właśnie między innymi to uznanie dla inności, rozmaitości sposobów działania i bycia sprawia, że kultura niepełnosprawności ma zasadnicze znaczenie dla dyskusji na temat praw zwierząt – ponieważ zwierzęta są dużo bardziej do nas podobne, niż chcielibyśmy przyznać, a zarazem ogromnie się od nas różnią. Jak pisze etolog Marc Bekoff: „Różnice między gatunkami powinny być raczej akceptowane i doceniane niż wykorzystywane do usprawiedliwienia ludzkiej dominacji” – filozofia uderzająco podobna do tej, która przyświeca upolitycznionym społecznościom osób z niepełnosprawnościami. Ableizm zakorzeniony w dyskursie obrońców praw zwierząt wyraźnie widać też w popularnym haśle „Voice for Voiceless”. Wielu aktywistów i aktywistek identyfikuje się z wezwaniem, by być „głosem tych, co go nie mają”. […] ­Biblijne wezwanie, aby być „głosem tych, co bez głosu”, zaczęto powszechnie odnosić do zwierząt po tym, jak amerykańska poetka Ella Wheeler Wilcox opublikowała w 1910 roku wiersz The Voice of Voiceless. Frazę tę można spotkać w wielu współczesnych tekstach i kampaniach obrońców praw zwierząt.

Fraza „głos tych, co bez głosu”, przyznając głos grupie, która nie jest w stanie sama się bronić czy występować we włas­nym imieniu, wskazuje na kryjący się w wierszu Wilcox pogląd, że pozbawieni głosu są fizycznie niezdolni, by mówić za siebie lub dać sobie radę sami. Zarzut ten wysuwano przy wielu okazjach. Do krytyczek takiego ujęcia należy między innymi indyjska pisarka i działaczka polityczna Arundhati Roy, która w przejmujących słowach stwierdziła: „Tak naprawdę nie ma czegoś takiego jak »ci, co nie mają głosu«. Są tylko tacy, których celowo się ucisza lub woli nie słyszeć”.

Zwierzęta wciąż komunikują nam swoje preferencje i proszą, żeby zwrócić im wolność. Mówią do nas codziennie, krzycząc z bólu, próbując uciec przed ościeniami, elektrodami, nożami i paralizatorami. Nieustannie informują nas, że chcą się wydostać z klatki, dołączyć do rodziny i uniknąć rampy ubojowej. Bez przerwy dają znać, co się z nimi dzieje, i wiele osób ma tego świadomość. Gdyby tak nie było, nie trzeba by projektować ferm hodowlanych i ubojni w sposób ograniczający im możliwość wyboru. Z rozmys­łem decydujemy się nie słyszeć, gdy homar wali w ścianki garnka z gotującą się wodą albo gdy kura, której minął okres nieśności, walczy z rękami zaciskającymi się na jej nogach i szyi. Decydujemy się nie dostrzegać ekspresji ryby spazmatycznie łapiącej oddech w ostatnich minutach życia. Stwierdzenie, że zwierzęta nie mają głosu, zdradza ableistyczne założenia na temat głosu – założenia, które w odniesieniu do zwierząt przyjmują bardzo często ludzie zarówno pełno-, jak i niepełnosprawni.

Ucieczka z domu niewoli

Na to, że zwierzęta potrafią brać czynny udział w swoim wyzwoleniu, wskazuje zdumiewająco wiele dowodów. W 2011 roku niemiecka mleczna krowa imieniem Yvonne stała się medialną sensacją, gdy uciekła z hodowli w przeczuciu nadciągającego końca. „Guardian” stwierdził, że dla „niemieckich miłośników zwierząt” stała się „kimś w rodzaju bojowniczki o wolność”, bo przez ponad trzy miesiące udawało jej się „przechytrzyć” pościg. Po tym, jak skradła wiele niemieckich serc, kupiło ją schronisko. Nigdy już nie zostanie przetworzona na mięso. Yvonne to tylko jedno z wielu dzikich i domowych stworzeń, którym udało się uniknąć rzeźni, ogrodu zoologicznego, laboratorium czy cyrku, często dzięki niezwykłym wyczynom.W książce Fear of the Animal Planet: The Hidden History of Animal Resistance (Strach przed planetą zwierząt. Tajemna historia zwierzęcego ruchu oporu) historyk Jason Hribal analizuje dziesiątki przykładów zwierząt uciekających z niewoli lub atakujących przemocowych treserów, pokazując, że zdarzeń tych nie można po prostu ignorować jako szczęśliwego zbiegu okoliczności czy dowodu na nieprzewidywalność natury. Ku zdumieniu sceptyków jego praca jest niezwykle przekonująca. Jak zauważa we wstępie dziennikarz Jeffrey St. Clair: „Przykłady bohaterstwa i odwagi zwierząt, które przedstawia Hribal, pokazują, że większość aktów gwałtownego oporu była rezultatem brutalnego traktowania i opłakanych warunków panujących w niewoli”. Przyglądając się liczbie zaplanowanych ucieczek i ataków na oprawców, Hribal tworzy historyczny zapis oporu zwierząt wobec złego traktowania. Wiele z tych działań ma niezwykle złożony charakter: małpy, nie tylko człekokształtne, wspinają się na niewyobrażalnie wysokie mury, budują mosty, a nawet katapulty, żeby pokonać duże zbiorniki wodne, uziemiają ogrodzenia pod napięciem, aby nie poraził ich prąd, otwierają zamki i nawiązują współpracę, by zrealizować skomplikowany plan, który pozwoli wywieść w pole pościg. Przyjrzyjmy się przypadkowi orangutana Fu Manchu (to rasistowskie imię, które zostało zaczerpnięte z serii powieści z lat dwudziestych XX wieku, zasługuje skąd­inąd na odrębną analizę). W 1968 roku, słynącym z ludzkich protestów, Fu Manchu trafił na pierwsze strony gazet za sprawą ucieczek z niewoli. Razem z towarzyszami z Henry Doorly Zoo w Omaha wielokrotnie udawało mu się wydostać z klatki, czym wprawił w osłupienie głównego dozorcę Jerry’ego ­Stone’a. Stone oskarżył pomocników, że zostawiali otwarte drzwiczki, i zagroził, że zwolni ich z pracy. W jaki sposób dochodziło do ucieczek, wyjaśnił Eugene Linden w artykule Can Animals Think? (Czy zwierzęta potrafią myśleć?) zamieszczonym na łamach „Time”: „Najpierw młody orangutan zsuwał się przez szyb wentylacyjny do suchej fosy. Następnie, chwyciwszy od dołu żeliwne drzwi, za pomocą siły mięśni odsuwał je na tyle, by w szczelinę móc wsunąć drucik i podważyć zasuwkę”. Pytanie, skąd Fu Manchu wiedział, jak otworzyć zasuwkę. A poza tym skąd wziął drut? Stone’owi udało się w końcu odkryć sekret orangutana, gdy zauważył błysk czegoś lśniącego w jego ustach. Okazało się, że Fu Manchu znalazł kawałek drutu i uformował go tak, że ideal­nie pasował do zagłębienia między dolnym dziąsłem a policzkiem. Orangutan otwierał zamek za pomocą niewielkiego kawałka metalu, który pomiędzy ucieczkami chował w ustach.

Na wolności zwierzęta często starają się jak najbardziej oddalić od miejsca, w którym były przetrzymywane, albo trzymają się w ukryciu tak jak Yvonne. Niektóre zostają schwytane w ciągu kilku godzin, inne natomiast żyją na swobodzie tygodniami lub nawet miesiącami, dopóki wiele kilometrów dalej ktoś nie zauważy ich na autostradzie albo w ogrodzie na tyłach domu.

Co jest wartością?

Być może dzięki zwinnym palcom rąk i nóg czy w ogóle kończynom małpom łatwiej jest się wydostać na wolność niż innym zwierzętom, choć istnieje wiele niezwykłych opowieści o krowach i świniach, którym udało się uciec przed śmiercią mimo braku rąk. Wiele zwierząt decyduje się zaatakować ludzi trzymających ich w niewoli i Hribal niejednokrotnie pokazuje, że począwszy od słonia, po tygrysa czy orkę, biorą one na cel treserów i dozorców, którzy się nad nimi znęcali. Janet, słonica przez wiele lat pracująca w przemyśle cyrkowym, w 1992 roku wpadła w szał w chwili, gdy na jej grzbiecie znajdowała się grupka dzieci. Hribal pisze, że Janet bez trudu mogła je zabić, wystarczyło, że strząsnęłaby je na ziemię, tymczasem ona „zatrzymała się w połowie ataku, pozwoliła, żeby ktoś zdjął dzieci, i dopiero wtedy wróciła do napastowania pracowników cyrku”. Atak furii Janet zakończył się gwałtownym waleniem ankusem o ścianę. Ankus, inaczej oścień, ma z jednej strony ostry koniec przypominający ogromny haczyk na ryby i wykorzystuje się go do dźgania lub uderzania słoni zmuszanych do występów.

Jeffrey St. Clair pisze: „Każdy przypadek stratowania brutalnego tresera z ankusem, poturbowania szydzącego gościa, utopienia sadystycznego tresera stanowi wyłom w starym porządku, który traktuje zwierzęta jak własność, źródło zysku, bezmyślne przedmioty eksploatacji i obiekty przemocy”. Ja dodałabym jeszcze: porządku, który postrzega zwierzęta jako pozbawione głosu. Kiedy rzecznicy ich praw przedstawiają zwierzęta jako niemające głosu, to nawet jeśli posługują się tym obrazem czysto metaforycznie, ich wypowiedzi i tak są wodą na młyn tych, którzy chcą widzieć w zwierzętach „bezmyślne przedmioty”. Na dłuższą metę bardziej pomocne byłoby, gdyby aktywiści traktowali zwierzęta jako podmioty własnego wyzwolenia – podmioty, które potrafią wyrażać własne prag­nienia i potrzeby – pamiętając, że opór przybiera różne formy i część z nich może być trudna do rozpoznania z pełnosprawnej ludzkiej perspektywy.

Gdy miarę wartości stanowią kompetencje ludzi pełnosprawnych i neurotypowych, tracą na tym zarówno pozaludzkie zwierzęta, jak i osoby z niepełnosprawnością. […] Choć w XXI wieku pomysł, żeby o ludzkiej wartości decydowały zdolności intelektualne, może się wydawać bulwersujący, zarówno amerykańska historia, jak i współczesność dostarczają mnóstwa przykładów na to, że jest to niestety stanowisko rozpowszechnione. Badaczka niepełnosprawności Rachel Adams, która jest też rodzicem chłopca z zespołem Downa, pisze, że osoby z niepełnosprawnością intelektualną są często niemile widziane w przestrzeni publicznej, postrzega się je jako bezwartościowe, stosuje wobec nich przemoc i dyskryminację, a „widok osoby z zespołem Downa wciąż może budzić niechęć i odrazę”.

Nieludzkie, arcyludzkie

W swojej ważnej książce The Faces of Intellectual Disability (Oblicza niepełnosprawności intelektualnej) Licia Carlson pokazuje, że deprecjonowanie osób z niepełnosprawnością intelektualną jest nierozerwalnie związane ze zwierzęcością. Intelektualną „niższość” zwyczajowo animalizuje się i odczłowiecza. Odczłowieczanie to często przybiera postać łączenia kategorii przynależności etnicznej, niepełnosprawności i gatunku.

Carlson dowodzi, że odwołania do „zwierzęcej natury” ludzi określanych jako „słabi na umyśle” bądź „idioci” utrzymywały się przez wieki i są w dyskusjach filozoficznych obecne po dziś dzień. Tak jak tych, którzy posługują się językiem migowym, osoby z niepełnosprawnością intelektualną opisuje się jako małpoludy czy relikty ewolucji. Przedstawia się je jako podludzi i stwarza im dehumanizujące warunki w instytucjach opiekuńczych.

Niższość intelektualną bardzo łatwo ­zanimalizować, bo zwierzęta od dawna postrzega się jako mniej inteligentne. Antropolog Hugh Raffles wskazuje, że odczłowieczenie „wymaga dwóch skojarzeń: utożsamienia danej grupy z konkretnym typem zwierzęcia i powiązania tegoż zwierzęcia z odpowiednio negatywnymi cechami, zawsze charakterystycznymi dla określonego czasu i miejsca”.

Zwierzęta nieustannie przedstawia się jako tępe, ograniczone i niezdolne do procesów myślowych znaczących z perspektywy zachodniej filozofii. Temu skojarzeniu musimy stanowczo się sprzeciwić, i to nie tylko dlatego, że wiele gatunków zwierząt zdradza oznaki ludzkiej inteligencji, nie tylko dlatego, że zwierzęce umysły są złożone na własny sposób (często niełatwo je porównać lub skontrastować z ludzkimi), ale dlatego, że intelekt nie powinien decydować o tym, która istota ma wartość i należy jej się ochrona. Zwierzęta pozaludzkie są ofiarami stuleci dezinformacji i negowania ich zdolności. Konieczność odkrycia cech, które dzielą z ludźmi, to niejedyne zadanie, jakie przed nami stoi – w końcu mają mnóstwo własnych sprawności, których nie posiada człowiek. Niemniej jest ono kluczowe, bo pokazuje, że wiele właściwości nazywanych „ludzkimi” możemy zaobserwować u różnych gatunków stworzeń. Nie mamy prawa do wyłączności w przypadku cech definiowanych szeroko, takich jak empatia czy posługiwanie się narzędziami, nawet jeśli nasze formy empatii i korzystania z narzędzi odbiegają od tego, co obserwujemy u zwierząt.

Między nami gatunkami

Gdy przyjrzeć się neurotypowym ludzkim standardom, okazuje się, że wiele zdolności, które uważamy za typowo ludzkie, można w rzeczywistości zaobserwować u różnych stworzeń. W 1960 roku Jane Goodall doniosła, że dziko żyjące szympansy wytwarzają narzędzia i potrafią się nimi posługiwać. Antropolog Louis Leakey zareagował na to słynnym stwierdzeniem: „Teraz będziemy musieli na nowo zdefiniować, czym jest narzędzie i człowiek, albo uznać, że szympans jest istotą ludzką”. Dziś wiadomo, że narzędziami posługuje się bardzo wiele grup, między innymi naczelne, delfiny, ośmiornice, liczne rodzaje ptaków, gryzonie i ryby (zaobserwowano na przykład, że niektóre gatunki ryb wykorzystują skały, żeby otwierać sercówki).

Zachodnia nauka musi radykalnie zmienić sposób myślenia o zwierzętach. Tylko w ciągu ostatniej dekady dowiedzieliśmy się, że sroki przeżywają żałobę, pieski preriowe za pomocą szczekania umieją opisać wygląd drapieżnika i poinformować, że ma broń, owca potrafi zapamiętać dziesiątki twarzy, a psy – klasyfikować fotografie. Wiele zwierząt, od szczurów przez wilki po kury, wykazuje oznaki empatii i czegoś, co zdaniem pewnych osób można nazwać poczuciem sprawiedliwości. Są gatunki, które rozwinęły specyficzne kultury i przekazują zdobytą wiedzę potomstwu. Są takie, które potrafią nawiązywać głębokie więzi przypominające ludzką przyjaźń – także między gatunkami – a nawet opłakiwać swoich zmarłych. W książce Dzika sprawiedliwość. Moralne życie zwierząt etolog Marc Bekoff i filozofka Jessica Pierce piszą: „Nowe informacje, które gromadzimy codziennie, rozbijają ustalone granice między ludźmi i zwierzętami, zmuszając nas do rewizji przestarzałych i ograniczonych stereotypów dotyczących tego, co mogą one i nie mogą myśleć, robić i czuć”. Arystoteles twierdził, że jedną z właściwości odróżniających ludzi od zwierząt jest śmiech, dziś jednak wiemy, że nawet śmiech dzielimy z wieloma naczelnymi oraz psami czy szczurami (które zdają się całkiem lubić łaskotki).

Pod względem fizjologicznym zwierzęta są do nas bardzo podobne. Zwróćmy uwagę, że ryby – jedna z tych kategorii worków, do których wrzucamy mnóstwo różnych gatunków – reagują na ból tak jak ludzie, a badania wykazały, że podobnie reagują na środki przeciwbólowe. Dowiedziono, że niektóre gatunki ryb mają długą pamięć, złożone życie społeczne i osobowość. A mimo to z powodu uprzedzeń odmawiamy im choćby minimalnej ochrony prawnej. Umierają w stresie bolesną i powolną śmiercią – w wyniku uduszenia, ran kłutych lub wypatroszenia. W książce Zjadanie zwierząt pisarz Jonathan Safran Foer zwraca uwagę, że w przypadku ryby nie ma czegoś takiego jak humanitarna śmierć: „Żadna ryba nie ginie dobrą śmiercią. Ani jedna. Gdy kroimy rybę, nie ma sensu się zastanawiać, czy cierpiała za życia. Cierpiała na pewno”.

Kolejne często pogardzane zwierzęta, kury, to stworzenia pod względem emocjonalnym i społecznym dużo bardziej skomplikowane, niż jesteśmy gotowi przyznać. Są bardzo przywiązane do swojej rodziny, umieją wykonywać skomplikowane zadania umysłowe, potrafią liczyć, rozumieją relacje przyczynowo-skutkowe i wykazano, że są w stanie zapamiętać twarze oraz porządek dziobania grupy obejmującej nawet sto osobników. Dowiedziono również, że robią plany na przyszłość i przekazują wiedzę kulturową kolejnym pokoleniom. Posługują się co najmniej trzydziestoma różnymi wokalizacjami dla różnych rodzajów zagrożenia i potrafią odnajdywać drogę na podstawie położenia słońca na niebie.

W rzeczywistości zwierzęta nieustannie przekraczają oczekiwania naukowców i filozofek. Jak celnie podsumował to Bérubé: „W ciągu ostatnich pięciuset lat nie było odkrycia, po którym moglibyśmy powiedzieć: »Mój Boże, zwierzęta są głupsze, niż sądziliśmy«. Wszystkie dowodziły czegoś wręcz przeciwnego”. Na najbardziej podstawowym poziomie jesteśmy świadomi, że od homarów przez krowy po szympansy zwierzęta są istotami czującymi, to znaczy potrafią odczuwać przyjemność, ból, a także inne doznania i emocje. Zdolność do odczuwania (sentience) ma bardzo poważne konsekwencje etyczne, bo skoro potraficie odczuwać i doznawać, oznacza to, że – jak ujmują rzecz filozofowie – macie „interes”. Na jakimś poziomie obchodzi was to, co się z wami dzieje, i w przeciwieństwie do krzesła czy telefonu komórkowego można was zranić.

Pułapka neurotypowości

Zachodnia nauka stara się być obiektywna i nie antropomorfizować zwierząt, nie udało jej się jednak uniknąć mierzenia ich ludzką miarą. Dla zwierząt to sytuacja bez wyjścia – uznajemy je za inteligentne, tylko jeśli przypominają ludzi, ale jeżeli rzeczywiście nas przypominają, często odrzucamy dowody, twierdząc, że to antropomorfizacja. Gdy zwierzęta w końcu zaliczą nasze sprawdziany, rozwiążą zagadki i wykażą cechy, które cenimy jako przejawy inteligencji, cechy te umniejszamy i podnosimy poprzeczkę.

Tu właśnie widać ograniczenia tego typu porównań. O wartości wszystkich tych miar decydują neurotypowi ludzie, nie mówią więc one nic na temat innych rodzajów inteligencji. A choć dopatrywanie się podobieństw między ludźmi a zwierzętami należącymi do innych gatunków może być bardzo cenne, filozofka Lori Gruen zauważa: „Kiedy tym, czego szukamy, są podobieństwa – wspólny typ inteligencji czy umiejętności poznawczych, ta sama wrażliwość i bezbronność, takie same reakcje emocjonalne – mamy skłonność do ukrywania czy przegapiania szczególnie cennych aspektów życia innych”. Koncentrując się na tym, co nas łączy, wciąż niestety wspieramy hierarchię wartości, która ceni zdolności wyłącznie ludzkie. „Wspaniałomyślne włączenie innych – ciągnie Gruen – oznacza jedynie rekonfigurację dualizmu, który i tak nieuchronnie znajdzie nowego »innego« do wykluczenia”.

Jak przeżywa i rozumie świat istota, która postrzega go za pomocą węchu albo komunikuje się za pośrednictwem bioluminescencji? Jakiej inteligencji potrzeba do przeprowadzenia niezwykle skomplikowanego procesu migracji albo przeżycia w głębinach oceanu? Dopiero zaczynamy zdawać sobie sprawę, że na tej planecie można zetknąć się z ogromną gamą zdolności i te ludzkie stanowią jedynie drobny ułamek. To wielkie wyzwanie mówić o inteligencji i kompetencjach, które mają tylko inne zwierzęta, a nie my. Antropocentryczna perspektywa, z jakiej patrzymy na świat, sprawia, że niezwykle trudno nam wyobrazić sobie inteligencję i doświadczenie inne niż nasze. Ograniczenia te jednak nie powinny powstrzymywać nas przed próbami zrozumienia życia innych i czerpania z niego nauki.

Fragment książki Sunaury Taylor Bydlęce brzemię. Wyzwolenie ludzi z niepełnosprawnością i zwierząt, wyd. Filtry, Warszawa 2021. Tytuł, lead, śródtytuły i skróty pochodzą od redakcji „Przekroju”.

Czytaj również:

W koło to samo!
i
„Czas”, Nina Torr, 2019 r.
Promienne zdrowie

W koło to samo!

Ravi Shankar

Tylko pozornie upływ czasu łączy się z bezustannym postępem. W gruncie rzeczy najważniejsze prawdy od wieków pozostają niezmienne.

Teoria ewolucji często przedstawia czas liniowo. Uważa się, że od epoki kamiennej człowiek udoskonalał się coraz bardziej i ten pierwotny prymitywny barbarzyńca z czasem się ucywilizował, nabył kultury, ogłady, stał się kimś lepszym. Dla mnie to bardzo krótkowzroczne wnioskowanie, bo przecież także przed epoką kamienną ludzie byli bardzo inteligentni. W całym biegu dziejów natura bynajmniej nie pozbawiła żadnego pokolenia zdobyczy cywilizacji, kultury ani przywilejów subtelnego wykwintu, choć oczywiście czasem w mniejszym, a czasem w większym stopniu.

Czytaj dalej