Wierzenia starożytnych Greków to w naszym wyobrażeniu przede wszystkim mity, fascynujące opowieści o bogach i boginiach olimpijskich. Mało kto wie, że oficjalne starogreckie życie religijne koncentrowało się wokół krwawej ofiary zwierzęcej.
Grecki termin thysia określający złożenie ofiary oznacza tyle co „zabić zwierzę”. Ofiarnik i rzeźnik byli nazywani tym samym słowem: mageiros. Do obrzędu wybierano zdrowe, pozbawione wad fizycznych zwierzę hodowlane – jałówkę, krowę, byka lub kozę. Przystrajano je wstążkami, a przy ważniejszych świętach pozłacano mu rogi. Zabijano je poprzez poderżnięcie gardła: celowo wykonywano to w taki sposób, by krew tryskała na ołtarz. Starannie oddzielano mięso zabitego zwierzęcia od kości oraz innych części niejadalnych. Następnie je przypiekano lub gotowano i zjadano. Posłużyło to niektórym badaczom do sformułowania hipotezy, że religijna ofiara była jedynie pretekstem do mięsnej uczty (a zważywszy, że finansowała ją polis – uczty na koszt państwa). Istniały jednak ofiary zwierzęce, które nie były spożywane, np. te składane bóstwom podziemnym i piekielnym. Obrzędy ku ich czci często odbywały się w nocy, bez ołtarza. Krew zabitego zwierzęcia spływała do dołu w ziemi, a zjadanie mięsa było zakazane.
Thysia poświęcona bogom olimpijskim stanowiła radosną ucztę, ale zawierała również ważne treści teologiczne. Zgodnie z przekazem mitycznym na początku czasów, gdy nie istniał jeszcze podział na ludzi i bogów, kiedy znany dziś świat dopiero zyskiwał swoją postać, Prometeusz zabił byka, poćwiartował go i utworzył dwa stosy. W jednym znajdowało się mięso, w drugim – części niejadalne. Zeus miał pierwszeństwo wyboru stosu dla siebie oraz bogów. Prometeusz, wielki obrońca ludzkości, przykrył apetyczne mięso nieapetycznymi skórami i wnętrznościami, kości zaś zachęcającym tłuszczem. Władca bogów zorientował się w podstępie, jednak świadomie wybrał stos z kośćmi.
Plan Prometeusza powiódł się, lecz skutki okazały się fatalne. Zeus okrutnie zemścił się za próbę oszustwa. Od tej pory na ołtarzu palono kości, których dym ulatywał do nieba, i to bogom wystarczało. Ludzie natomiast zostali związani z ziemią uciążliwą koniecznością jedzenia mięsa i tak jak zwierzęta muszą zjadać inne stworzenia, pracować oraz umierać. Bogowie nie podlegają tym prawom: zaspokaja ich sam zapach spalonych resztek ofiarnych i ambrozja. Thysia nie jest komunią, podczas której nawiązuje się połączenie z bóstwem. Przeciwnie: ofiara ta podkreśla nieprzekraczalny dystans między kondycją ludzką a boską.
Historyk Jean-Pierre Vernant twierdził, że analiza związków między rytualnym jedzeniem mięsa a teologią pozwala lepiej zrozumieć istotę wielu zjawisk religijnych starożytnej Grecji, które stawały w większym lub mniejszych stopniu w opozycji do wyżej opisanego państwowego kultu.
Orficy i pitagorejczycy, odmawiając spożywania mięsa, nie tylko oszczędzali życie innych istot. Głębię ich wyboru można zrozumieć dopiero w kontekście teologii thysia: dzięki wegetarianizmowi wyznawcy tych doktryn zbliżali się do bogów, stawali się im bliżsi. Podobnie – choć w zupełnie innym stylu – bachantki, czcicielki Dionizosa, znosiły różnice dzielące je od bogów. Popadając w święte szaleństwo, polowały na dziką zwierzynę, rozrywały ją dłońmi i spożywały na surowo, czym również negowały teologię oficjalnego kultu. Jak wspomniałem, podczas thysia mięso pieczono bądź gotowano, dzięki czemu stawało się „cywilizowane”; tylko zwierzęta pożerają je na surowo. Jedząc dziczyznę, bachantki powracały do sytuacji sprzed stworzenia świata, kiedy nie obowiązywały jeszcze rządy Olimpu i nie istniał podział na ludzi oraz bogów.