
Chociaż dla człowieka ukształtowanego przez chrześcijańskie wyobrażenia może to być zaskakujące, wąż jest czczony w wielu kulturach świata.
Biblijny gad skusił Ewę, by zjadła zakazany owoc, a w Apokalipsie św. Jana powrócił, by próbować zwieść wszystkich mieszkańców Ziemi. Nie tylko w chrześcijaństwie jawi się jako mroczna siła, także greckie meduzy czy demony świata podziemnego mają na głowie groźne węże zamiast włosów. W zabijaniu tych monstrów specjalizował się Herakles, który już jako dziecko miał je dusić. Apollo pokonał Pytona, Perseusz – Meduzę, Zeus – Tyfona, nordycki Sigurd – Fafnira, a Krak – przypominającego węża Smoka Wawelskiego.
Wąż może wprowadzać chaos i ciemność, czyli zagrażać życiu. Również w bliskowschodnich oraz indoeuropejskich mitologiach kosmogonicznych symbolizuje siły pierwotnego bezładu, które należało pokonać, by świat w ogóle mógł się narodzić. Wedy mówią, że na początku czasów bóg Indra musiał zwyciężyć gigantycznego węża Wrytrę, aby wyzwolić strumienie życiodajnej wody i światła. Podobny wątek pojawia się w babilońskim eposie Enuma elisz: tamtejszy bóg Marduk pokonuje Tiamat, z której ciała powstaje świat (wężowatość Tiamat jest dyskusyjna, ale nawet jeśli sama nie była smokiem-wężem, to urodziła wiele takich stworzeń).
W podaniach indyjskich wiele wężopodobnych istot pokonywał bóg Wisznu, a jego wierzchowiec Garuda, który miał orlą naturę, był śmiertelnym wrogiem wszelkich pełzających stworzeń. Opozycja węża i orła jest szeroko eksploatowanym tematem mitologicznym. Niezależne od ziemi, widoczne, dysponujące głosem ptaki stanowią idealny rewers wężowatości. Z tych powodów niemiecki religioznawca Manfred Lurker w książce Przesłanie symboli w mitach, kulturach i religiach uznał orła i węża za symboliczne dwa bieguny bytu: pierwszy odnosi się do światłości, sił solarnych i niebiańskich oraz dobra; drugi reprezentuje podziemie, pramaterię, chaos i śmierć.
Mimo popularności wątku chtonicznego (czyli związanego z ziemią albo podziemiem) węża i jego antagonisty – niebiańskiego zbawiciela i herosa – owa opozycja wydaje się jednak uproszczeniem. Wąż nie zawsze reprezentuje ziemię i podziemia. W Indiach bardziej kojarzy się go z wodą, a w słowiańskich wierzeniach bywa istotą fruwającą lub demonicznym potworem ognistym.
Ten beznogi gad to zarówno symbol śmierci, jak i nieśmiertelności. Może być też pramaterią, z której powstał świat, istotą owijającą i osłaniającą kosmos, stworzeniem, które leczy i oczyszcza. Żyjące w zaświatach demony przybierają wężopodobną postać, ale wąż jako psychopompós – przewodnik dusz – może odprowadzać je w zaświaty. Stworzenie to dysponuje sekretną wiedzą i mądrością: jeśli ktoś zostanie przez nie polizany, owiany jego oddechem albo zje jego mięso, zacznie rozumieć język zwierząt i będzie potrafił przewidywać przyszłość (to przekonanie panowało nie tylko w Indiach i Grecji, lecz także na ziemiach polskich – choćby na Kujawach oraz terenie województwa rzeszowskiego).
Nawet w wymienionych wyżej tradycjach można natrafić na ambiwalentny status tego zwierzęcia. Sam Jezus miał powiedzieć uczniom, aby byli roztropni jak węże. Głowy indyjskich bóstw są osłaniane kapturami kobr, z kolei arystokracja indyjska chętnie wywodziła swoje linie dynastyczne od nagów – wężowatych istot wodnych. Co więcej, pewne tradycje duchowe uczyniły z węża zdecydowanie dobrą postać. Przyjrzyjmy się wybranym przykładom ofiolatrii, czyli oddawaniu czci wężom, której ślady można dostrzec w najróżniejszych kulturach i epokach.

Komunia z wężem
Gady te często pojawiają się w pradawnych wyobrażeniach religijnych w starożytnych Grecji i Rzymie. Za dowód tej pradawności mogą posłużyć najznakomitsze, zachowane do naszych czasów dzieła sztuki cywilizacji kreteńskiej – słynna fajansowa figurka bogini (bądź kapłanki), którą można podziwiać w Muzeum Archeologicznym w Heraklionie, trzyma w dłoniach węże.
W starożytnych kultach misteryjnych co chwila natrafiamy na tajemnicze wizerunki tych zwierząt. Uczestnicy obrzędów byli zobowiązani do milczenia, dlatego badacze i badaczki do tej pory próbują rozszyfrować, czego doświadczali inicjowani. Reliefy z fryzu związane z Eleusis, czyli najsłynniejszymi misteriami świata starożytnego, ukazują węża oplatającego nogę Demeter, a wtajemniczony stojący obok bogini dotyka go bez cienia lęku. Czy ma to jakiś związek z popularnym w starożytnej Grecji wierzeniem, iż węże to dusze zmarłych? Nie wiadomo, jednak rzeczywiście panowało przekonanie, że rozkładający się kręgosłup zmarłego człowieka przeobrażał się w tego gada.
W obrzędach dionizyjskich inicjowani mieli brać udział w pochodach, nosząc na głowach wieńce z kopru, gałęzi topoli oraz trzymając w rękach żywe węże. Również Dionizos mógł przybierać wężowaty kształt. Przekazy głoszą, że podczas obrzędów jadowite żmije były rozszarpywane przez czczące go bachantki.
Tracko-frygijskiego boga Sabazjosa, który zyskał wielką popularność w świecie grecko-rzymskim i którego z czasem utożsamiono z Dionizosem, przedstawiano w otoczeniu węży albo pod postacią tego zwierzęcia. Obrzędy na jego cześć odprawiano w nocy, ich uczestnicy kąpali się w błocie. Kumulacją tych misteriów był zaś kontakt z pokrytym łuskami gadem kładzionym na piersiach osób przechodzących inicjację, a według niektórych przekazów – na genitaliach.
Choć te starożytne praktyki mogą wydawać się odległe, mają współczesne paralele. Wybitny filolog klasyczny Eric D. Dodds powiązał obecność węża w grecko-rzymskich kultach z pewnymi formami amerykańskiego chrześcijaństwa. Na początku XX w. w południowej części USA pojawiły się bowiem odłamy traktujące dosłownie pewien werset z Ewangelii św. Marka: „węże brać będą do rąk”(Mk 16,18). Dlatego w pewnych górniczych wioskach w Kentucky podczas niektórych nabożeństw wykorzystywano… grzechotniki. Przekazywano je sobie z rąk do rąk, co najwyraźniej wiązało się z potężnym doświadczeniem religijnym. Dodds podejrzewał, że podobnie mogły wyglądać starożytne obrzędy na cześć Sabazjosa. Amerykańskie relacje dowodzą, że sama obecność tych zwierząt wywoływała ekstazę religijną, mimo że przecież nie były one postrzegane jako bóstwa. Jak sugerują niektórzy badacze, strach związany z obecnością węża mógł być na tyle silny, że doprowadzał do odmiennych stanów świadomości. Gdy na początku XX w. podczas tych praktyk jedna osoba zmarła na skutek ukąszenia, władze zakazały ich – co jednak nie znaczy, że zerwano z tą tradycją. Ustalono, że pochłonęła ona około 100 ofiar (jeszcze w 2014 r. odnotowano śmierć, której przyczyną najpewniej był ten obrzęd).
Jadowite uzdrowienia
Pisząc o starożytnej ofiolatrii, trudno nie wspomnieć o najpopularniejszym bóstwie świata helleńskiego – Asklepiosie, bogu lekarzu, którego religijny prestiż rósł już od V w. p.n.e. Kult ten był bardzo rozpowszechniony, dlatego podejrzewa się, że wpłynął na wizerunek konkurującego z nim w pewnym momencie innego czczonego opiekuna chorych i odtrąconych – Jezusa Chrystusa (artystyczne wizerunki obu postaci są bardzo zbliżone; Jezusa często przedstawiano w tradycyjnym stroju greckich lekarzy: białej szacie).
Asklepiosa wyobrażano sobie nie tylko w towarzystwie gada owijającego laskę (znaną z dzisiejszych aptek), lecz także pod postacią Świętego Węża. W jego sanktuariach, pełniących funkcję szpitali, znajdowały się węże, które traktowano jako święte. Niesiono je podczas organizowanych na cześć boga procesji, ponieważ uosabiały bóstwo.
Do największego sanktuarium Asklepiosa znajdującego się w Epidauros przybywali chorzy, aby poddać się inkubacji – praktyce polegającej na spędzeniu nocy w świętym miejscu, co miało prowadzić do proroczego snu lub uzdrowienia; zaczęto od niej odchodzić dopiero w XX stuleciu. W pewnym zapisku z Epidauros pojawia się wzmianka o śpiącym chorym mężczyźnie, do którego podpełzł jeden ze świątynnych węży i polizał go. Gdy ten się przebudził, stwierdził, że we śnie piękny młodzieniec nałożył mu opatrunek. W Plutosie Arystofanesa też pojawia się motyw uzdrawiających węży.
Rzymską boginię Angitię, która może uchodzić za żeński odpowiednik Asklepiosa, również kojarzono z wężami. Do naszych czasów przetrwała związana z nią tradycja; co roku na wiosnę przez włoską wioskę Cocullo przechodzi procesja, w której uczestniczą „łapacze węży”. Mieszkańcy niosą figurę św. Dominika z Sory, który – jak się wydaje – przejął funkcję Asklepiosa czy Angitii. Otacza go niezliczona ilość tych gadów, a kroczący za nim tłum niesie żywe zwierzęta i ociera się o ich skórę, czerpiąc z przypisywanej im uzdrawiającej mocy.

Strażnicy domu
Istnieją kultury, w których panuje przekonanie, że węże to duchy opiekuńcze domostwa, stworzenia zapewniające zdrowie i dobrobyt, dlatego absolutnie nie powinno się ich zabijać – należy je raczej dokarmiać, najlepiej mlekiem. Za przykład mogą posłużyć Indie, gdzie karmi się nawet jadowite żmije, oraz Sukumowie ze wschodniej Afryki, którzy nazywają węże „dziećmi Boga”. Także w folklorze europejskim natrafiamy na analogiczne wyobrażenia: węże to duchy domostw w kulturze ludowej Alp, Finlandii czy Szwecji. Dawne dokumenty związane z chrystianizacją Europy wskazują na europejską ofiolatrię. Longobardowie oddawali pokłon żmijom. Święty Patryk miał zniszczyć celtycki kult węży w Irlandii. Szczególnie interesujące są jednak informacje na temat Prus i Słowian.
W wyjątkowo późno schrystianizowanej Litwie kult węży opisano bardzo dokładnie. Jan Łasicki w swoim wydanym w XVII w. dziele poświęconym wierzeniom żmudzkim odnotował, że zwierzęta te trzymano pod piecem lub w łaźni. Były w każdej rodzinie, składano im ofiary, karmiono je i modlono się do nich o pomyślność; niezjedzenie przez węża podanego mu pożywienia traktowano jako zapowiedź nieszczęścia. Co więcej, wąż miał jadać razem z dziećmi. XIX-wieczni etnografowie opisywali wciąż wówczas żywą w kulturze ludowej Litwinów tradycję: pod każdym domostwem miało mieszkać tyle węży, ilu członków liczyła rodzina; zabicie danego gada było równoznaczne z zabiciem odpowiadającej mu osoby. Najwyraźniej wąż – jako spokrewniony istotowo z człowiekiem – był jednym stworzeniem w dwóch ciałach.
W średniowiecznej Pradze św. Wojciech miał nawracać pogan, depcząc węże w świętym zagajniku. Zgodnie z ruskim apokryfem z XII w., Chożdienije Bogorodicy po mukam [Droga Bogurodzicy przez męki], Słowianie czcili dawniej jako bóstwa Słońce, Księżyc, Ziemię i Wodę, a spośród zwierząt – gady.
Henryk Perls, autor pracy Wąż w wierzeniach ludu polskiego, twierdzi, że ofiolatria była charakterystyczna właściwie dla całego obszaru Słowiańszczyzny, wyparta została dopiero przez mit chrześcijański. Niemniej choć średniowieczne kroniki przyjmują chrześcijańskie wyobrażenia o złym kusicielu, to beznogie zwierzę często pojawia się jako dobrotliwa siła. W przestudiowanym przez Perlsa materiale etnograficznym wąż może być duszą przodka, życzliwą ze swej natury i wymagającą szacunku. Podobnie Bałtowie wierzyli, że podczas snu dusza może opuścić ciało właśnie pod postacią węża, a następnie powrócić.
Perls zauważa też, że chrześcijaństwu łatwiej było wyprzeć węża z chaty niż ze stajni. Beznogie gady długo po chrystianizacji pełniły funkcję opiekunów słowiańskiego chlewu czy obory. Rzadko zresztą nazywano je „gadami”, częściej „przyjaciółmi domowymi”, zdecydowanie odróżniając je od „żmij”. Owi „domowi przyjaciele” mogli wręcz bronić śpiących domowników przed wszelkimi niebezpieczeństwami. Tu podobnie jak w Litwie węża nie trzeba było widzieć – jego obecność przyjmowano za pewnik. Poza tym u Słowian pojawia się wątek szczególnej opieki węży nad dziećmi. Być może ma to jakiś związek z faktem, że wąż był wcieleniem duchów przodków, których kolejną inkarnację stanowiły dzieci.
Mowa gadów
Z obszarów słowiańskich pochodzą również interesujące wierzenia o ludziach znających „mowę węży”, znachorach będących też zaklinaczami. W XIX stuleciu w Ukrainie przypisywano im nie tylko umiejętność wyleczenia z ukąszenia przez jadowitą żmiję czy wypędzenia jej ze stodoły, lecz także znajomość języka tych gadów oraz moc wydawania im poleceń. Przed śmiercią wiedzę tę musieli przekazywać w sekrecie swoim następcom (podobna tradycja obowiązywała wśród szeptunek), przy czym sama znajomość tych praktyk nie wystarczała – zaklinanie węży i panowanie nad nimi wymagało też ascezy oraz bogobojności.
Można tu odnotować zaskakującą, dobrze opisaną analogię do wierzeń z zupełnie innego kręgu kulturowego – afrykańskiej magii praktykowanej przez niewolników sprowadzonych do Brazylii. W dokumentach z XIX w. jest mowa o tym, że czarnoskórzy znachorzy, podobnie jak słowiańscy, potrafili panować nad wężami, a swoją wiedzę przekazywali dalej podczas sekretnej inicjacji. Z powagą traktowali ich również portugalscy kolonizatorzy (być może dlatego, że na inną opiekę medyczną nie mogli liczyć, a świadectwa mówią o skuteczności znachorskich praktyk). Ukąszenia były bowiem częstym utrapieniem niewolników i plantatorów pracujących na polu.
Francuski antropolog Roger Bastide, autor dzieła Les religions africaines au Brésil [Religie afrykańskie w Brazylii], przytacza relację dotyczącą tych praktyk. Pewnego razu jednego z niewolników przymuszono do wydania tajemnicy zaklinaczy: jak się okazało, miała ona polegać na wcieraniu w skórę „zioła urubu”. Znachorzy przywoływali zwierzęta śpiewem, a najbardziej jadowite brali do rąk. Bastide streszcza przekaz z dzienników francuskiego podróżnika Louisa-François de Tollenare’a, który w XIX w. przebywał w Brazylii. Miał on być świadkiem wyjątkowo niebezpiecznego ukąszenia. Posłano po czarownika, ale ten nie mógł dotrzeć, dlatego przez posłańca przekazał… swój kapelusz. Ponoć umierający go założył, po czym szybko wyzdrowiał. Gdy czarownik pojawił się w końcu wieczorem, zlokalizował „winnego” węża, nakazał mu zbliżyć się do siebie, a następnie go zabił. Jeszcze w XX stuleciu w Brazylii etnografowie rejestrowali zwyczaj przesyłania uzdrawiającego kapelusza.
Przenieśmy się na kolejny kontynent. Jeden z najważniejszych australijskich antropologów, Adolphus Peter Elkin, stwierdził, że wąż był najczęściej występującym zwierzęcym totemem wśród tamtejszych czarowników. W dziele Aboriginal Men of High Degree (Aborygeni wysokiego stopnia) Elkin opisał różne plemiona australijskie, w których inicjacja znachorska przebiegała podobnie – należał do niej obrzęd „wkładania węża” w ciało inicjowanego. Według wierzeń australijscy czarownicy mieli niezwykłą moc, ponieważ zamieszkiwały w nich duchy węże. Nakazywali oni tym istotom podróżować do nieba, zbierać informacje, uzdrawiać lub szkodzić (w tych celach wkładano je w ciała leczonych albo przeklętych). Wśród ludności Worgaia czarownik był nazywany urtuku, tym mianem określano też węże.

Groza prehistorii
Obecnie badacze i badaczki historii religii czy mitu kwestionują dawny trend interpretacyjny, zgodnie z którym mitologiczne potwory to tylko symbole reprezentujące ludzkie procesy psychiczne. Coraz częściej skłonni są traktować te stworzenia bardziej dosłownie, pojmować jako ślady rzeczywistych trosk, które zagrażały życiu naszych przodków. Heros zabijający potwora może być – jak chcieliby Carl G. Jung czy Joseph Campbell – symbolem rozwijającej się duszy. Ale w świetle tego, co dziś wiemy o warunkach dawnej egzystencji, mamy prawo podejrzewać, że heros był herosem właśnie dlatego, że naprawdę – nie tylko symbolicznie – pokonywał drapieżnika zagrażającego społeczności.
Obecność węży w rozmaitych religiach świata stała się przedmiotem pionierskiego studium The Cult of the Serpent [Kult węża] Balajiego Mundkura z 1983 r. Indyjski badacz pracujący na Uniwersytecie w Connecticut analizował mitologie i obrzędy obecne na różnych kontynentach – przede wszystkim najstarsze znane cywilizacje bliskowschodnie oraz egipskie – zwracając uwagę na osobliwe „wężowate”, zygzakowate wzory obecne w prehistorycznej sztuce. Na tej podstawie doszedł do wniosku, że ofiolatria to najstarszy znany kult ludzkości.
Dodatkowo zaproponował interesujące wyjaśnienie ewolucyjne dla czci, jaką otaczano węże. Jego zdaniem naczelne wykształciły szczególną wrażliwość na te gady (i ruchy, jakie one wykonują), ponieważ ich droga rozwojowa została naznaczona przez długotrwały kontakt z tymi zwierzętami i wynikające z tego niebezpieczeństwa. Nasza wrażliwość na ruch przypominający pełzanie miałaby być cenną zdobyczą adaptacyjną. Wyjątkowa fascynacja wężami byłaby zaś wtórna wobec tego pierwotnego, odziedziczonego ewolucyjnie odruchu wpisanego w nasz układ nerwowy.
Mundkur zwrócił także uwagę na wciąż obecny strach przed wężami i jego zastanawiającą irracjonalność. Ludzie obawiają się tych zwierząt, mimo że zwykle nie mają z nimi kontaktu. Podobnie jak u szympansów lęk ten nie jest wyuczony, lecz wrodzony. Dlaczego wśród przedstawicieli zurbanizowanego świata wąż nadal potrafi wywołać paniczną reakcję? Według przywołanych przez naukowca ankiet psychologicznych to ciągle najczęściej pojawiające się w koszmarach zwierzę.
Badacz drwi z konkurencyjnego wyjaśnienia psychoanalitycznego, zgodnie z którym silne oddziaływanie węży wynika jedynie ze skojarzenia z fallusem, ale podobnie jak psychoanalitycy stwierdza, że w głębokich warstwach naszej psychiki stale widać ślad obecności tych zwierząt. Jego zdaniem znaczące jest również pojawianie się węży w wizjach wywoływanych przez ayahuascę. Ten silny psychodelik spożywany przez rdzennych mieszkańców Amazonii często doprowadza do halucynacji, w których pojawiają się wężowate, ogromne istoty.
Olbrzymie drapieżniki, np. tygrysy czy niedźwiedzie, nie są dla ludzi tak odpychające jak beznogie gady. Z kolei bezkręgowce, przez zoologów opisywane jako niebezpieczne dla człowieka, np. pająki w Mezoameryce czy pareczniki w Indiach, nigdy nie zostały otoczone porównywalną do węży czcią. Skorpiony mogą być równie zabójcze, co beznogie gady – według statystyk z lat 30. i 40. XX w. przyczyniły się one do największej liczby zgonów wywołanych kontaktem człowieka z jadowitym stworzeniem. Okazuje się jednak, że poza kulturami Egiptu i Mezopotamii skorpiony nie osiągnęły wielkiego znaczenia religijnego. Według danych przedstawionych przez Mundkura do dzisiaj w Mezoameryce skorpiony zabijają rocznie 10-krotnie częściej niż węże, ale nawet tam nigdy nie uzyskały takiego mitologicznego statusu. W niezwykle bogatym panteonie hinduizmu żadne bóstwo nie przypomina skorpiona.
Drzewo poznania
Tą samą drogą interpretacyjną co Mundkur podąża zdecydowanie bardziej współczesne dzieło Lynne A. Isbell The Fruit, the Tree, and the Serpent: Why We See So Well [Owoc, drzewo i wąż. Dlaczego widzimy tak dobrze] z 2011 r. Etolożka i prymatolożka zgromadziła w nim wiele argumentów na rzecz teorii, że zagrożenie ze strony węży było fundamentalnym czynnikiem w rozwoju naszego gatunku.
Umiejętność chwytania, wskazywania, komunikacji, a przede wszystkim doskonale rozwinięty wzrok miały mieć z jednej strony związek z dietą owocową (zdolnością rozpoznawania najlepszych owoców), z drugiej zaś – z koniecznością unikania ukrytych w drzewach węży. Lwia część kory mózgu odpowiada za przetwarzanie bodźców wizualnych, dlatego nasz spektakularnie duży mózg i świetny zmysł wzroku można postrzegać jako skutek ewolucyjnego wyścigu zbrojeń między drapieżcą a ofiarą. Tym samym badaczka zauważa, że biblijny mit o wężu na drzewie, Ewie spożywającej owoc i za karę rodzącej w bólach (skoro za bóle porodowe odpowiedzialna jest duża głowa niemowląt) w zdumiewający sposób pokrywa się z zebraną przez nią dokumentacją naukową.
Isbell podkreśla, że w literaturze czy kinie węże to wciąż symbole zła i zniszczenia. Przywołuje też interesujące badanie psychologiczne, w którym wzięło udział ponad tysiąc osób – 36% ankietowanych stwierdziło, że bardzo boi się węży. Dla porównania tylko 14% spośród nich zadeklarowało, że boi się latać. Większość respondentów nie miała żadnego kontaktu z żywym wężem, a jednak samo jego wyobrażenie podwyższało u nich ciśnienie krwi i powodowało pocenie się. Współczesny lęk przed wężami wydaje się tym bardziej zagadkowy, że – jak zauważa naukowczyni – statystycznie rzecz biorąc, samochody zabijają ludzi znacznie częściej niż te gady, które poza tym nigdy nie stanowiły największego zagrożenia dla naszych bezpośrednich przodków w Afryce. W plejstocenie ich najgroźniejszymi wrogami były kotowate. Drapieżniki te wyewoluowały jednak względnie późno, stąd pojawia się podejrzenie, że odziedziczony lęk przed wężami zrodził się dużo dawniej, co najmniej 30–35 mln lat temu, gdy zaczęły pojawiać się pierwsze małpy człekokształtne.
Isbell streszcza też interesujące w tym kontekście badania dotyczące małp. Pewne gatunki wykazują racjonalny, uzasadniony strach przed niektórymi ludźmi (wynikający z ich doświadczeń). Co innego obecność węży – te wywołują automatyczną reakcję lękową. Nawet małpy wychowane w niewoli, nieznające tych gadów z doświadczenia, reagują na nie silnym strachem. Uzasadniając swoje twierdzenie o rozwoju wzroku i mózgu, badaczka zauważa, że lemury mają mniejsze mózgi i gorszy wzrok – gatunek ten nie żyje bowiem w środowisku zdominowanym przez jadowite węże. Gatunki małp, które rozwijały się w Afryce, czyli tam, gdzie narodziły się te gady, mają lepszy wzrok od gatunków typowych dla innych stron świata. W świetle badań Isbell starożytne mity wydają się zgodne ze współczesną nauką: węże nie tylko reprezentują siły destrukcyjne, lecz także – poprzez istotny wpływ na naszą linię ewolucyjną – stworzyły nas.
Teorie Mundkura oraz Isbell przekonująco wyjaśniają nasz lęk przed wężami. Ale czy odpowiadają na pytanie, dlaczego – mimo grozy, jaką one budzą – otoczono je religijną czcią? Nie wiadomo, z jakich powodów zabójczy gad mógł zostać uznany za świętego lekarza albo jak to się stało, że przypisano mu znajomość przeszłości i przyszłości. Gdyby mitologiczna rola tych zwierząt ograniczała się jedynie do destrukcji i sił piekielnych, teorie ewolucyjne – tłumaczące wyobrażenia religijne odziedziczonym strachem – byłyby bardziej przekonujące. Między śmiertelnym jadem a wieszczeniem wciąż jest jednak przepaść. Nie wspominając już o zupełnie zagadkowym w świetle tych koncepcji wężowatym sobowtórze człowieka, żyjącym pod podłogą wiejskiego domostwa.
Aby na koniec jeszcze bardziej zagmatwać sprawę, przypomnijmy, że z badań antropologicznych wcale nie wynika, by strach przed wężami był czymś uniwersalnym. Podobnie jak wszelkie spekulacje mówiące o ogólnych skłonnościach ludzkiego umysłu teorie Isbell i Mundkura zbyt łatwo ignorują odstępstwa od nakreślonej reguły. Istnieją bowiem społeczności, które węży zwyczajnie się nie boją.
Plemię Dowayów – opisane przez etnografa Nigela Barleya w książce Niewinny antropolog – nie mogło się nadziwić, że badacz bał się węży i skorpionów. Rdzenni mieszkańcy Kamerunu w ogóle nie postrzegali tych zwierząt jako groźnych dla człowieka.
Jednocześnie zdumiewało ich, że Barley nie ucieka przed sowami i mrówkojadami.