Czyli o tym, dlaczego zdecydować się na wakacje na czterech kółkach i dlaczego koniecznie „ogórkiem”. A także – a może przede wszystkim – o tym, czy w ogóle wracać.
Samochód. Jedna z najczęściej towarzyszących człowiekowi zdobyczy techniki. Bywa obiektem pasji, wyrazem statusu społecznego, narzędziem pracy, a nawet domem.
Biorąc pod uwagę czas, jaki z nim spędzamy, okazuje się częstszym kompanem niż niejeden kolega, a nawet członek rodziny. W rankingu przedmiotów najbliższych sercu znajduje się niewątpliwie w czołówce. Bo kto słyszał, żeby związać się emocjonalnie z mikserem albo z żarówką, choć i ona jest jednym z najczęściej towarzyszących nam w życiu wynalazków?
Samochód może też stać się legendą, ikoną kultury, symbolem wolności i siłą przewodnią ruchu społecznego.
Niemożliwe?
A jednak.
Był w historii taki jeden, którego widok po dziś dzień wywołuje szerokie uśmiechy na ludzkich twarzach. Osobnik ten charakteryzował się raczej nietypowymi cechami jak na rewolucjonistę: okrąglutkie kształty, przyjazny wyraz maski i ogólnie słodka prezencja.
Mimo tak niepozornego wyglądu samochód ten odegrał najważniejszą rolę w dziejach ze wszystkich osobowych pojazdów czterokołowych. No, może z wyjątkiem tego pierwszego…
Mowa oczywiście o starym, poczciwym Volkswagenie T1, zwanym potocznie „ogórkiem”.
Wiodący rumak hipisowskiej kawalerii, który zawojo