Cieszyn obojga narodów Cieszyn obojga narodów
i
Dzisiejszy most Przyjaźni przez wieki funkcjonował jako most Długi – a ponieważ przejście przez niego zajmuje mniej więcej minutę, to o nadanie tej nazwy podejrzewamy naszych południowych sąsiadów; zdjęcie: BlackMediaHouse/Adobe Stock Photo
Wiedza i niewiedza

Cieszyn obojga narodów

Beata Mońka, Marcin Mońka
Czyta się 11 minut

Czas tutaj płynie powolutku, zakochani całują się na moście Przyjaźni, a turyści pytają miejscowych o najlepszy smażony ser albo o rotundę z dwudziestozłotówki. I już sama nazwa miasta sprawia, że człowiek się uśmiecha.

Na Starym Targu – niewielkim placu miejskim przy głównej ulicy cieszyńskiego śródmieścia – z niespecjalnie wysokiego cokołu spogląda na przechodniów Madonna z Dzieciątkiem. Rzeźba nie należy do spektakularnych, więc łatwo ją przeoczyć, tym bardziej że plac bywa zastawiony przez samochody. Nie ma co rozpaczać, jeśli przegapiło się tę atrakcję miasta, bo i tak stojąca na placu figura jest jedynie kopią. Żeby zobaczyć oryginał, trzeba – i warto – odwiedzić Muzeum Śląska Cieszyńskiego. Długo sądzono, że rzeźba ma XIX-wieczny rodowód. Jednak w 2000 r., gdy obiekt poddano pracom konserwatorskim, okazało się, że pod warstwami farby ukryło się wybitne dzieło gotyku, powstałe w praskim warsztacie Piotra Parlera – budowniczego, architekta i rzeźbiarza. Przez te wszystkie lata figurę Madonny z Dzieciątkiem wielokrotnie odmalowywano. W którymś momencie została pokryta złotem, obie postacie zyskały pozłacane korony. Aby dotrzeć do autentyku, zdjęto ponad 30 warstw polichromii. Cenny oryginał przeniesiono do muzeum, kopię zaś – w wersji malowanej ze złotymi elementami – można zobaczyć na Starym Targu.

Odkrywanie Cieszyna jest jak zrywanie warstw, które skleiły się, tworząc zróżnicowaną fakturę. Jedne schodzą szybciej, inne trzymają się mocno. Nigdy nie ma pewności, czy dotarło się do złoconej polichromii, czy do gotyckiego oryginału.

Wędrująca granica

Życie w Cieszynie płynie wolno, a pobyt tutaj sprzyja, by chociaż na pół dnia stać się flanerem, mistrzem wałęsania się – odkrywać różne miejsca, spacerując bez planu i celu. Niewiele ponad 30-tysięczne miasto (przeszło 50-tysięczne, włączając Czeski Cieszyn) to niemal idealny kandydat, by zyskać miano slow city lub slow town albo posłużyć do testowania koncepcji miasta 15-minutowego [czyli bez podziału na dzielnice biurowe i mieszkalne, gdzie wszystkie niezbędne usługi są w zasięgu 15 minut spacerem od miejsca zamieszkania – przyp. red.]. Do wielu miejsc łatwo tu dotrzeć pieszo, choć często przechadzka oznacza konieczność wędrówki pod górę – taki to urok Cieszyna, który wznosi się i opada.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Miasto zaspokaja wiele potrzeb mieszkańców, ale nie wszystkie. Dla niektórych konieczną alternatywą okazała się praca po czeskiej stronie, np. w hucie lub zakładach produkujących samochody. Jeśli się zastanowić, lista codziennych spraw realizowanych po sąsiedzku znacznie się wydłuża – to nie tylko kwestia pracy, szkoły, mieszkania czy zakupów. Z dworca w Czeskim Cieszynie jest o wiele więcej lokalnych połączeń kolejowych, w dodatku wygodnie (mniej więcej w 4–4,5 godziny) dotrzemy do Wiednia, Bratysławy i Pragi. Tak więc koncepcja miasta 15-minutowego „przekracza” graniczną rzekę Olzę. W głowach wielu mieszkańców odzywa się głos: „To oczywista sprawa, kiedyś było tu przecież jedno miasto, dopóki nie przecięła go granica”. A ta pojawiła się po pierwszej wojnie światowej, gdy w gruzach legł stary porządek świata.

Od tego momentu, czyli końcówki drugiej dekady XX w., tempo przemian nabrało rozpędu, a powstałe na zgliszczach nowe organizmy państwowe – Czechosłowacja oraz Rzeczpospolita Polska – przez niemal kolejne 20 lat spierały się na różne sposoby o Śląsk Cieszyński. Nie przeprowadzono tu nigdy plebiscytu rozstrzygającego o przebiegu linii granicznej; najbliżsi sąsiedzi walczyli przeciwko sobie, a decyzje administracyjne zapadały daleko poza sercem regionu – Cieszynem, w którym z dumą przywołuje się utworzenie (już w październiku 1918 r.) Rady Narodowej Księstwa Cieszyńskiego. Nie zmieniło to faktu, że po zakończeniu drugiej wojny światowej wcześniejsza decyzja o przebiegu granicy i podziale Cieszyna została przypieczętowana.

Sytuację mieszkańców, dla których „wędrująca” granica nie była czymś abstrakcyjnym, obrazowo opisał w książce Hospicjum Zaolzie Jarosław jot-Drużycki, publicysta i etnograf: „Kto się urodził tu na początku XX w. jako poddany Franciszka Józefa, to już w kilka lat później znalazł się w Polsce, by po dwóch miesiącach przeżyć najazd czeskich legionistów. Niebawem ponownie znalazł się pod polską administracją, ale tylko do konferencji w Spa, której decyzje sprawiły, że mógł się ochoczo wziąć za wznoszenie gmachu I Republiki. Po osiemnastu latach, nie zmieniwszy od dnia narodzin miejsca zamieszkania, znalazł się w Rzeczypospolitej, by w rok niecały stać się mieszkańcem Wielkoniemieckiej Rzeszy. Jeśli przeżył ten okres – ponownie w jego progi zagościła Czechosłowacja, a jak zamykał powieki, żegnając się na zawsze ze swym rodzinnym domem, zapłakała Republika Czeska nad śmiercią swego obywatela”. Na kolejne połączenie podzielonych części miasta, oczywiście symboliczne, trzeba było zaczekać ponad 60 lat.

Dobrze mieć sąsiada

W dzisiejszym Cieszynie – mieście na „otwartej” granicy – o tym, że wchodzi się do innego państwa, informują jedynie tablice graniczne i specjalna, podświetlana linia na moście Przyjaźni; zdjęcie ze stopami po obu jej stronach jest punktem obowiązkowym dla większości turystów. Ma jąc na wyciągnięcie ręki sławną kulturę czeskiej gospody (hospody), grzechem byłoby jej nie doświadczyć i nie sprawdzić, ile jest prawdy w zaproszeniu: „Ideme na jedno”. Oczywiście nigdy nie kończy się na jednym, a po kilku „czapowanych” aż cisną się na usta słowa starego szlagieru zespołu Alibabki: „Jak dobrze mieć sąsiada”. Owszem – chociaż nie jest to takie oczywiste sąsiedztwo. Funkcjonowanie na granicy dwóch państw sporo ułatwia na co dzień. Zazwyczaj kierunek wędrówek okolicznych mieszkańców określają kursy rodzimych walut. Ostatnio lepiej ma się korona czeska, więc język sąsiadów rozbrzmiewa w wielu zakątkach Cieszyna, co dla niektórych jest niekiedy irytujące, ale też zbawienne dla niejednego biznesu w czasach kryzysu.

Oba miasta są od siebie uzależnione. Bywają lekarstwem na różnego rodzaju deficyty, np. w transporcie, dostępie do wydarzeń kulturalnych czy lepiej zorganizowanej przestrzeni publicznej. Partnerstwa w transgranicznych projektach stają się szansą na podreperowanie miejskich budżetów i poprawę jakości życia mieszkańców, dla których granica przestała istnieć, odkąd w 2007 r. oba sąsiadujące ze sobą kraje wstąpiły do strefy Schengen. Opowieść o symbolicznym procesie zrastania się części tego samego niegdyś miasta zaburzyła pandemia COVID-19. Powrót granicy nie tylko oznaczał, że nie można już było pójść na piwo do ulubionej gospody w Czeskim Cieszynie albo wybrać się na kawę do lokalu po polskiej stronie – część mieszkańców musiała decydować, czy zostaje z rodziną i traci pracę w sąsiednim mieś­cie, czy chcąc zachować zatrudnienie, opuszcza bliskich na nieokreślony czas. Pozostawieni sami sobie, w akcie obywatelskiego nieposłuszeństwa, zaczęli spacerować wzdłuż rzeki granicznej z transparentami typu: „Pozwólcie nam jechać do pracy i wrócić do domu”. Protestujących bywało nawet około tysiąca. Czas pandemii sprawił, że wielu osobom przypomniały się słowa prezydenta Czechosłowacji Gustáva Husáka wypowiedziane po demonstracjach w roku 1969: „Granica państwa to nie deptak w kurorcie”. Ale ten trudny czas miał jednak również jaśniejsze momenty. Stefan Mańka i Magda Szadkowska, mieszkańcy Cieszyna, nad graniczną rzeką wywiesili transparent ze słowami: „Stýská se mi po Tobě, Čechu” (Tęsknię za Tobą, Czechu). Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać – po czeskiej stronie zawis­nął baner z hasłem: „I ja za Tobą, Polaku”, a potem jeszcze jeden: „Chybíte nám, Poláci!” (Brakuje nam Was, Polacy).

Rywalizacja niemal idealna

Rozdział (i podział) pandemiczny stał się już historią. Mieszkańcy wrócili do codziennej krzątaniny, a flanerzy mogą spokojnie oddawać się swojej pasji kontemplowania miasta. Gdy obejdą już wiele zakątków i wyczują rytm miejsca, prawdopodobnie zauważą, że granica wytyczona na rzece Olzie ma nie tylko wymiar terytorialny. Pociąga także za sobą nieustające bycie pomiędzy, co znajduje odbicie m.in. w języku. Ten „miejscowy” nie jest ani polski, ani czeski, różni się też od odmian śląskiego, używanego choćby na Górnym Śląsku. Jest po prostu… tutejszy. Być może posługiwanie się nim pomaga znaleźć odpowiedź na pytanie, z którym ludność przygranicznych terenów musi mierzyć się chyba częściej niż osoby z bardziej centralnych rejonów kraju. Jak nietrudno odgadnąć, to pytanie dużego kalibru, typu: kim jesteśmy? Polakami, Czechami, Ślązakami, tutejszymi? Czy podobne pytania zadawali sobie niegdysiejsi mieszkańcy tej ziemi, a klucza do odpowiedzi szukali w języku, którym się posługiwali?

Poprzez język, a właściwie języki, objawia się także mityczna już wielokulturowość Księstwa Cieszyńskiego, którego obywatele mówili po polsku (większość), ale też po czesku i niemiecku. W tej językowej wyliczance umyka społeczność, która może nie należała do najliczniejszych, jednak odznaczyła się w dziejach tego miejsca – spisy powszechne „nie wychwyciły” Żydów, bo większość wyznawców judaizmu deklarowała się jako niemiecko­języczni mieszkańcy Księstwa Cieszyńskiego. Dziś najbardziej widoczny ślad ich obecności to opuszczony cmentarz.

Historia Cieszyna splata się z indywidualnymi losami przybyszów z różnych, czasem zaskakujących zakątków, co obrazuje fragment wydanych latem 2023 r. Dziejów Księstwa Cieszyńskiego Michaela Morysa-Twarowskiego: „Ciekawą karierę zrobił Antoni Larquard, krawiec z Burgundii, który w latach 1627–1661 był prymatorem Cieszyna (urzędnikiem stojącym w hierarchii ponad burmistrzem). W 1635 r. prawa miejskie Cieszyna przyjął Tomasz Katanitsch (Katanić), trębacz z Koprivnicy w Chorwacji, w 1702 r. – Jan Józef Tassel, perukarz z Paryża, a w 1729 r. – Jan Deinerth, rękawicznik z Abo w Królestwie Szwecji, czyli z fińskiego Turku”.

W kronikach miasta zapisali się również Włosi; najpierw na przełomie XVII i XVIII w. dotarli tutaj kupcy, a w kolejnym stuleciu robotnicy. Miejscowi pasjonaci historii Katarzyna i Maciej Russekowie opowiadają m.in. o schodkowym umocnieniu skarpy w Cisownicy, o którym do dzisiaj mieszkańcy mówią schody „taliańskie” (od „italiańskie”). Język przechował ich rodowód.

Autor Dziejów Księstwa Cieszyńskiego doszukał się także – w skąpych materiałach źródłowych – śladów obecności Romów, dla których domem było całe księstwo. Grupą, która mocno zaznaczyła swoją obecność w XVI w., byli Wałasi, związani głównie z górskimi miejscowościami z racji zajmowania się pasterstwem. Opowieść o multikulturowym Cieszynie byłaby dziurawa bez kwestii wyznaniowych. Zdaniem historyków jest wielce prawdopodobne, że już dwie dekady po słynnym geście Marcina Lutra w Wittenberdze wieści o nowym prądzie religijnym dotarły do Księstwa Cieszyńskiego, a część mieszkańców zmieniła wyznanie. Droga do tolerancji i równouprawnienia wyznaniowego wiodła przez trudne dekady kontrreformacji. Symbolem nadchodzącej odwilży stał się kościół Jezusowy i odprawione w nim, w 1709 r., publiczne nabożeństwo. Dzisiaj jest chlubą Cieszyna – nie tylko miejscem kultu, lecz także cenioną przestrzenią koncertową. To jedna z największych świątyń luterańskich w Europie, działa przy niej Muzeum Protestantyzmu.

Niejednolity narodowościowo-wyznaniowy układ społeczny w Cieszynie stawał się impulsem do swoistego współzawodnictwa, dzięki któremu w mieście budowano kolejne obiekty oraz tworzono rozmaite stowarzyszenia. „Dzięki rywalizacji katolicko-ewangelickiej pojawił się Szpital Śląski, dzięki rywalizacji polsko-niemieckiej – gmach teatru wzniesiony przez Towarzystwo Teatru Niemieckiego. Wiadomo, zdarzały się zgrzyty…” – opowiada Irena French, dyrektorka Muzeum Śląska Cieszyńskiego w książce Rozmowy o Śląsku Cieszyńskim. Perspektywy Andrzeja Drobika. Długa jest lista budynków szkół, urzędów, instytucji kultury czy prywatnych kamienic, które wciąż służą lokalnej społeczności, a powstały dzięki determinacji i zaradności dawnych mieszkańców.

Tkanie historii

W Cieszynie szczególnie dobrze widać warstwy, z których niemal każdego dnia, a tym bardziej przez stulecia, formowało się miasto. Oczywiście są to mocno wiekowe ślady, m.in. Wzgórze Zamkowe (Góra Zamkowa) oraz uwieczniona na banknocie 20-złotowym romańska Rotunda św. Mikołaja i św. Wacława. Wzgórze przypomina, że losy cieszyńskiego zamku i miasta były mocno naznaczone przez dwa rody: najpierw Piastów, potem Habsburgów. Cieszyn jest jednym z tych miejsc, w których można odnieść wrażenie, że duch „Najjaśniejszego Pana” – Franciszka Józefa I – wciąż przechadza się po uliczkach miasta. Chociaż prawda jest taka, że zbyt wielu okazji ku temu nie miał, bo odwiedził je raptem czterokrotnie. Dziś postać władcy w lokalnych rozmowach pojawia się coraz rzadziej, ale niektórzy mieszkańcy wciąż pamiętają perypetie sprzed niemal dwóch dekad związane z zawieszeniem, a potem usunięciem jego portretu w sali posiedzeń miejskiego ratusza. Część radnych oraz burmistrz nie chcieli się zgodzić na ślubowanie pod podobizną cesarza, który uosabiał inny, obcy porządek świata. Za Franciszkiem Józefem tęskni się w Cieszynie już jakoś mniej, choć od czasu do czasu powraca, np. na kartach powieści Nonkonformista Jonasza Milewskiego.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że w ostatnich latach zbiorową wyobraźnię zagarnął Przemysław I Noszak, który zyskał sławę najwybitniejszego władcy Księstwa Cieszyńskiego (rządził w latach 1358–1410). Niejednego mieszkańca Cieszyna uwiodła opowieść o wpływowym przedstawicielu rodu cieszyńskich Piastów, któremu udawało się z sukcesem wypełnić wiele misji dyplomatycznych w imieniu cesarza Karola IV. Pamięć o księciu odżyła dzięki takim pasjonatom historii jak Władysław M. Żagan. A że udało się zyskać mecenasa, Noszak doczekał się festiwalu z orszakiem i wyścigiem lektyk w programie, a także trunku ze swoim imieniem warzonego w miejscowym browarze.

Obecnie opowieść o księciu z rodu Piastów jakby przygasa. Jednak Cieszyn, utkany z wielu historii, zawsze ma jakąś na podorędziu. Od pewnego czasu miasto syci się kolejną, tym razem o… tramwaju. Z perspektywy wielu dużych ośrodków być może brzmi to absurdalnie, ale w sercu Śląska Cieszyńskiego owa narracja o dawnej linii tramwajowej – kursującej od dworca kolejowego (w dzisiejszym Czeskim Cieszynie) do ul. Bielskiej (w Cieszynie) niepodzielonego wówczas miasta – pozostaje nadal żywa, mimo że komunikacja ta przetrwała zaledwie od 1911 do 1921 r. Tramwaj ma dziś swoich ambasadorów: w Cieszynie odbywają się spacery organizowane przez pasjonatów. Funkcjonują też kawiarnia i miesięcznik społeczno-kulturalny, a od niedawna nawet korporacja taksówkowa z tramwajem w nazwie. Na jednym z osiedli odsłonięto mural, na którym można podziwiać historyczny pojazd w całej okazałości.

Poezja na korbkę

Gdy w kawiarniach i hospodach toczą się rozmowy o literackich tropach, pada argument, że na Śląsku Cieszyńskim na początku XX w. wskaźnik analfabetyzmu był bardzo niski, a region także współcześ­nie skrzętnie korzysta z tego dziedzictwa. Czyżby więc literacki genius loci? Gustaw Morcinek, Julian Przyboś, Kornel Filipowicz, a więc i Wisława Szymborska, Jerzy Kronhold, Tadeusz Sławek, Zbigniew Machej, Adam Miklasz, Andrzej Drobik, Ryszard Koziołek, Renata Putzlacher, Anna Cieplak, Karin Lednická to nie są jedyni autorzy związani ze Śląskiem Cieszyńskim. Dziś wyobraźnią młodszych mieszkańców (i nie tylko) zawładnęła Kocia szajka, której kolejne przygody toczą się w konkretnych przestrzeniach Cieszyna, a nawet Czeskiego Cieszyna. Autorka Agata Romaniuk bawi się – a razem z nią czytelnicy – detektywistyczną formą narracji z wplecionymi w nią lokalnymi opowieściami, językiem i postaciami.

Niedawno w okolicy mostu Przyjaźni, obok kawiarni Avion, pojawił się z kolei trójjęzyczny poezjomat. Wystarczy pokręcić korbką, przyciskiem wybrać z listy utwór, który chcemy usłyszeć, i już dobiega do naszych uszu melodyjny głos poetyckiej interpretacji wiersza bądź piosenki jednego z autorów lub autorek związanych ze Śląskiem Cieszyńskim. Któż trafniej – czasem krytycznie, a niekiedy z sentymentem – potrafi przedstawić fenomen dwumiasta nad Olzą?

Czytaj również:

Diabeł z Wełtawy Diabeł z Wełtawy
i
Josef Lada, „Hastrman”, 1937 r.; zdjęcie: Mgr. Josef Lada, JosefLada.cz s.r.o.
Wiedza i niewiedza

Diabeł z Wełtawy

Marta Anna Zabłocka

Grecy mieli swojego Posejdona, Rzymianie Neptuna, a Czechom przypadł w udziale wodnik – co prawda bez trójzębu i rydwanu, za to z potężnym jak wodny żywioł potencjałem humorystycznym.

Można to sobie wyobrazić: jest ciepły wieczór, miły dla ucha szelest trzciny kołysanej wiat­rem. Wchodzisz do jeziora, chłodna woda przyjemnie obmywa ciało, zanurzasz się głębiej. Płyniesz spokojnie, gdy stopę muska jakaś roślina. Pewnie moczarka. Wzdragasz się, puls przyśpiesza. Dotyk paskudnych, szorstkich liś­ci się powtarza. Ciało przechodzi dreszcz, pojawia się gęsia skórka. Brzeg jest daleko. Nagle czujesz prąd z głębi jeziora. Zimno już nie odświeża, zatyka dech. Wracasz najszybciej, jak to możliwe. Kątem oka śledzisz pęcherzyki powietrza mącące lustro wody. Czy to przy dnie żerują leszcze, czy może wodnik przewrócił naczynie z duszą topielca?

Czytaj dalej