Czaka! Czaka! Cza! Czaka! Czaka! Cza!
i
ilustracja: Igor Kubik
Ziemia

Czaka! Czaka! Cza!

Jacek Karczewski
Czyta się 9 minut

Srokę zna chyba każdy. To jeden z naszych najszykowniejszych ptaków. Nie, to nie żart! Jeśli ktoś tego jeszcze nie zauważył, to znaczy, że nie patrzył dość uważnie. Gdy sroka skrzyżuje się ze słońcem, to tak jakby weszła w strefę czarów. Zawsze wtedy mam wrażenie, jakby za chwilę miała założyć cylinder, wysadzaną brylantami kolię i zatańczyć… Albo coś w tym stylu.

Połączenie mieniącej się wszystkimi kolorami tęczy czerni i bieli, jest tak mocne jak sroczy charakter. Dawniej, przez te kontrasty wierzono, że to ptak dobrego i złego. Przesądni Anglosasi na widok sroki uchylali kapelusza i mówili jej: dzień dobry, pani sroko. Ot na wszelki wypadek, gdyby zło miało wziąć górę nad dobrem. Zawadiacką sylwetkę dopełnia długi, dynamiczny ogon. Jeśli to nie wystarcza, w ruch idą skrzydła, które ptaki mogą otworzyć na bieli lub na czerni. Szybko składane i rozkładane działają jak z daleka widoczne światła odblaskowe, a znaki te, jak niemal wszystko, co robią sroki, służą komunikacji. Efekty wizualne wzmacnia charakterystyczne, ochrypłe, ale donośne Czaka-Czaka-Cza!

Przed ostrzałem najlepiej uciekać w kierunku wroga

Srok nie da się nie zauważyć. Ale jeszcze 20–30 lat temu ich widok w naszych miastach był rzadkością. Ukrywały się na skraju lasów, w dolinach rzek, w śródpolnych zagajnikach, czasami na obrzeżach wsi – przeważnie z daleka od ludzi, co i tak nie chroniło ich przed niechęcią i prześladowaniami. Nie mając wiele do stracenia, podjęły niezwykłą, dobrze znaną wojskowym strategom decyzję: przed ostrzałem artyleryjskim najlepiej uciekać w kierunku wroga. I tak biało-czarne ptaki gromadnie opuściły leniwe sioła, aby zamieszkać w miastach i miasteczkach. Ludzie byli tutaj jakby mniej wrodzy, zajęci swoimi sprawami, nie zabijali i nie niszczyli gniazd. No i przede wszystkim wyrzucali i wciąż wyrzucają ogromne ilości jedzenia, które łatwo odnaleźć na ulicy, czy w śmietniku. Przecież w przyrodzie nic się nie marnuje, a sroki doskonale wypełniają tę misję. Dlatego tak chętnie osiedlają się przy drogach. Hałas tam i śmierdzi, ale za to codziennie są wypadki – ginie mnóstwo owadów i wiele drobnych zwierząt. Przedsiębiorcze sroki nauczyły się korzystać z cudzego nieszczęścia. To, czego nie zdążą zjeść na miejscu – schowają na potem.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Miejskie atrakcje

I to tempo miejskiego życia też jakby lepiej srokom pasuje. Nudy nie znoszą, czasu nie tracą. W mieście zawsze jest jakiś problem do rozwiązania, coś nowego do odkrycia, albo nauczenia – na przykład jak rozłupać orzechy włoskie przy pomocy samochodu… Gdy sroki już się najadły, spotkały z sąsiadami i wypełniły wszystkie dzienne rytuały, a godzina jeszcze młoda – to może się zabawią. Dajmy na to kilka srok usiądzie gdzieś na drzewie i zaczyna śpiewać. Tak, śpiewać! Może nie tak głośno i harmonijnie jak tradycyjne ptasie chóry, ale to stamtąd czerpią wzorce – i potrafią wyszczebiotać choćby najsłodsze nuty. Mogą się w ten sposób bawić całymi godzinami.

Warto też przyjrzeć się, co robią inni. Takie wrony na przykład… W końcu wrona sroce spod ogona nie wypadła. Może zaprowadzi nas do jakiegoś fajnego jedzonka…? A nawet jeśli nie, to zwyczajnie… podokuczajmy jej! Wrony czasami próbują okraść nasze gniazda – zjeść jaja albo pisklęta. Rzadko im się to udaje, bo my, sroki, w kaszę dmuchać sobie nie pozwolimy. Nawet jeśli w pobliżu nie ma naszego partnera lub partnerki (chociaż to bardzo mało prawdopodobne, bo praktycznie jesteśmy nierozłączni!), to zaczniemy tak krzyczeć, że za chwilę zlecą się wszyscy sąsiedzi. Razem popędzimy wronie kota! I każdemu, kto będzie na tyle nierozsądny, żeby z nami zadzierać.

A skoro już o kocie mowa… Wrona, szczególnie jedna, to żadne wyzwanie. Ale taki kot?! To jest dopiero coś! W sam raz dla ptaków, co lubią adrenalinę. A gdyby tak jeszcze pociągnąć kota za ogon… Oczywiście w momencie, gdy moja partnerka lub kumple grają mu na nosie… Co za emocje! A do tego wzrośnie mi status i uznanie wśród sąsiadów (i sąsiadek!). Żaden kot nam nie da rady, szczególnie gdy jest nas więcej, bo koty
w przeciwieństwie do nas nie mają pojęcia o grze zespołowej. Kota, wronę tudzież innych prześladowców warto podręczyć choćby profilaktycznie. Jak się nauczą, to w przyszłości wystarczy krzyknąć, żeby zostawili nas w spokoju. Ot, taki przydatny odruch Pawłowa, który warto wzmacniać!

ilustracja: Igor Kubik
ilustracja: Igor Kubik

I tak upływa srokom życie w mieście. Mniej czasu muszą poświęcać na zdobywanie pożywienia i oglądanie się na wrogów, więc mają go więcej na rozrywki i życie towarzyskie. To kwitnie, tym bardziej że miejskie pary osiedlają się bliżej siebie. Sroki doskonale znają swoją dalszą rodzinę, sąsiadów oraz wzajemne relacje i powiązania pomiędzy nimi. Ich życie pełne jest rozbudowanych rytuałów towarzyskich oraz mniej lub bardziej skomplikowanych kodów komunikacyjnych. Widoczne z daleka biało-czarne garsonki są już wyraźnym komunikatem…

Show must go on!

Para srok jest jak para butów. Te ptaki właściwie nie funkcjonują w pojedynkę. Co do zasady wiążą się na całe życie, ale rozwody nie należą do rzadkości. Sroki są praktyczne – może je skusić lepsze, bardziej zasobne terytorium lub silniejszy partner. Asertywne i odważne z natury, w swoich związkach okazują się tradycjonalistami (w każdym razie z naszego punktu widzenia). Panowie mają skłonności macho, a ich partnerki to tolerują lub nawet temu ulegają. Niektórzy są obsesyjnie zazdrośni i w sezonie lęgowym nie spuszczają swoich wybranek z oczu. Oczywiście poza momentami, gdy pojawia się okazja, żeby samemu zrobić skok w bok… Warto mieć oczy i uszy szeroko otwarte. Może sąsiad na chwilę odleci, bo za rogiem jakiś hałas i – jak przystało na prawdziwą srokę – no musi zobaczyć co się tam dzieje. A może jest akurat bardzo zajęty, bo znalazł nową zabawkę i główkuje do czego ludziom potrzebne są takie guziki na przykład. Albo umęczony pilnowaniem wierności swojej biało-czarnej żony… zwyczajnie zasnął na chwilę. Wówczas, ten drugi, przelatuje cichutko z gałęzi na gałąź, ostatnie metry piechotą(!) i bez tradycyjnej, głośnej gry wstępnej zmierza prosto do celu. Sekundy! Lepiej, żeby nikt nie widział, bo awantura będzie straszna.

I tak, gdy oni zdradzają, one najwyraźniej też się nie nudzą. Tym bardziej zaskakujące jest to, że sroki tak rzadko kochają się we własnej parze. W niektórych przypadkach zaledwie kilka razy w ciągu całego sezonu. Za to, gdy któreś z pary umiera, drugie będzie go szukało i tęskniło. Gdy owdowiała sroka odnajdzie ciało swojego partnera albo gdy ptak zginął na jej oczach, będzie próbowała go podnieść, ocucić, obudzić… Ale smutek i żałoba nie mogą trwać wiecznie. The show must go on: Czaka-Czaka-Cza!  

Mój dom, moja twierdza!

To powiedzenie na pewno sprawdza się u srok. Swoje gniazda budują na drzewach lub gdzieś w gęstych, trudno dostępnych krzakach. Wyjątkowo w porzuconych budynkach i stodołach. (Dlaczego nie, skoro tam może być bezpieczniej i jeszcze nie pada). Solidna, zadaszona (chyba że dach już jest), kulista konstrukcja, czasami z dwoma, dobrze zakamuflowanymi wejściami, o których tylko właściciele wiedzą. Na jej wykończenie para srok potrzebuje dwóch–trzech tygodni intensywnej pracy. Podstawowy budulec to często kolczaste patyki, bywa, że przed użyciem celowo okadzane (odkażane?) dymem z kominów, glina, korzenie i trawy. Sroki zaczynają swoje inwestycje wcześnie, bo już pod koniec zimy lub nawet w grudniu, zanim inne ptaki rozglądają się za domem na nadchodzący sezon. Srocze gniazda to poszukiwane nieruchomości na ptasim rynku. Sowy, gołębie czy niektóre drapieżniki chętnie z nich korzystają, nawet gdyby miały odebrać je siłą. Szybkie wykończenie i zabarykadowanie wejścia do gniazda oszczędza srokom wielu przepychanek i awantur, na które przecież wiosną szkoda czasu.

Sroka ofiarna

Ciekawe, że wygadane, wszędobylskie, miejskie sroki są tyleż odważne, co czujne i płochliwe. Ale gdyby to nas prześladowano przez setki lat, też byśmy nikomu nie ufali. Tym bardziej że ostatnio znowu dużo się mówi o „złej naturze” srok i znowu oficjalnie się ich nie lubi. Spekuluje się, że sroki podbiły nam kraj i oskarża się je choćby o to, że ubywa przez nie wróbli w miastach. Albo o to, że gdzie indziej rabują jaja i pisklęta tzw. ptaków łownych i… myśliwym zostaje mniej kuropatw do zabicia. Do listy zbrodni i podejrzeń dorzuca się nawet wykradanie karmy miejskim kotom…

Fakt, to ostatnie jest zgodne z prawdą… Poza tym, wygląda na to, że znowu znaleźliśmy sobie kozła ofiarnego i chcielibyśmy spać spokojnie. Czas jednak przestać powielać mity o tym, że sroki są winne kryzysowi demograficznemu wróbli i innych drobnych ptaków. To nie sroki, ale my jesteśmy odpowiedzialni za dewastację miejskich terenów zielonych, za hekatombę drzew i krzewów jak Polska długa i szeroka, za nadużywanie pestycydów (zarówno w miastach, jak i na polach), ciągłe strzelanie do szybko ginących kuropatw (i nie tylko!) czy wałęsające się koty, które w całym kraju zabijają około 140 milionów ptaków rocznie (o pozostałych drobnych zwierzętach nawet nie wspominając). Wreszcie w całej Polsce żyje około 200–500 tysięcy par srok. Nie więcej niż w przeszłości, ale za to w innych miejscach: bliżej nas.

Zamiast przypisywać srokom nasze winy, zacznijmy się do nich uśmiechać. W końcu są wakacje i razem z nimi spędzamy je w mieście. Dzień dobry, pani/panie sroko rzucone mijanemu czarno-białemu ptakowi z charakterem nikomu nie zaszkodzi, a niektórym pomoże… Poza tym sroki, to jedne z najinteligentniejszych zwierząt, a ostatnio jeszcze zdały tzw. test lustra, który zdaniem naukowców najlepiej dowodzi świadomości siebie i swojego wyglądu. Czaka-Cza!


Jacek Karczewski, aktywista i popularyzator przyrody, związany ze stowarzyszeniem Jestem na pTAK!

Czytaj również:

Tupot białych mew Tupot białych mew
i
ilustracja: Igor Kubik
Ziemia

Tupot białych mew

Jacek Karczewski

„Morza szum, ptaków śpiew, złota plaża pośród drzew. Wszystko to w letnie dni przypomina ciebie mi, przypomina ciebie mi. Sia la, la, la, la, la a-a-a-a-a…”. Historia jednej znajomości. Wielki evergreen polskiego popu i wakacyjny przebój Czerwonych Gitar, który swoją premierę miał w 1966 r. Idę o zakład, że Jerzy Kossela, pisząc te słowa, miał na myśli krzyk ptaków, a konkretnie mew, ale się nie odważył, a może po prostu śpiew mu się bardziej rymował. Co innego Młynarski – on nie pisał o miłości, lecz o nocnych, wakacyjnych imprezach i porannym kacu, więc mewy mogły się tu pojawić bez mglistych eufemizmów: „Tupot białych mew o pusty pokład. W dali morza zew, na głowie okład. Rozpalona krew wdziera się do trzew i gniew do tych mew. Tupot mew […] Brzmi wciąż uparcie i zwiastuje, że dziś wieczór w karcie, rozsądkowi wbrew, znów strogonow-bef i śpiew”.

Może i mewy nie są najromantyczniejszymi z ptaków, ale przy okazji wakacji nad polskim morzem albo większymi jeziorami, zamiast je ignorować, zajrzyjcie im w oczy. Skupmy się na tych dużych – mewach srebrzystych. Około 60 cm długości od końca dzioba do końca ogona, jakieś półtora metra rozpiętości skrzydeł oraz upiorny śmiech – charakterystyczne, wielokrotnie powtarzane „kjjjaaa-kja-kja”. I nie dajmy się zwieść ich sukniom w barwach niewinnej bieli i błękitnej szarości. (Tak ubarwione są ptaki dorosłe, czyli takie, które skończyły co najmniej trzeci rok życia. Młodzież zaczyna od mało twarzowych, szaro-brunatnych kolorów i wygląda, jakby była brudna albo czymś poplamiona). Mewa srebrzysta to prawdziwy szwarccharakter w anielskim przebraniu. Jej spojrzenie mówi samo za siebie!

Czytaj dalej