Hiszpańscy konkwistadorzy dopuścili się w Nowym Świecie niezliczonych okrucieństw. Z ich rąk zginęły miliony Indian – w walkach, w rzeziach, wskutek katorżniczej pracy i głodu. Dochodziły do tego jeszcze choroby przywleczone ze Starego Kontynentu, które zbierały straszliwe żniwo.
Jednym z najbardziej drastycznych przykładów okrucieństwa w Nowym Świecie były makabryczne pomysły Vasco Núñeza de Balboa (który notabene jako pierwszy Europejczyk zobaczył w 1513 r. Pacyfik z amerykańskiego wybrzeża, co zapewniło mu stałą obecność w podręcznikach). Używał on przeciw Indianom psów wytresowanych w mordowaniu. Rzucano im na pożarcie nawet dzieci. Zachowała się XVI-wieczna rycina pokazująca jak mastify Núñeza de Balboa rozrywają na strzępy tubylców podejrzewanych o homoseksualizm. Konkwistadorzy traktowali ich preferencję jako zarazę, którą należy wyplenić.
I choć to Hiszpanie nie przebierali w środkach, w Europie nie szczędzili opowieści o prawdziwych i zmyślonych okrucieństwach Indian. Ceremonie religijne Azteków faktycznie były bardzo krwawe. Ale już kanibalizm, rzekomo praktykowany przez rdzennych mieszkańców Wysp Karaibskich, był w dużej mierze fake newsem puszczonym w obieg przez Hiszpanów. Ponoć zetknęli się tam z ludożerstwem podczas wczesnej fazy kolonizacji, za czasów Krzysztofa Kolumba. I to od imienia mieszkańców podbijanych wysp – Karaibów – wzięło się słowo „kanibal”. Tymczasem badania wykopaliskowe przeprowadzone w ubiegłym roku przez badaczy akademickich z USA na Antigui wykazały, że tubylcy z czasów konkwistadorów nie byli specjalnie agresywni. Nie znaleziono żadnych śladów praktykowania przez nich ludożerstwa. Dieta mieszkańców Antigui bazowała na roślinach i rybach. Prawdopodobnie więc Hiszpanie celowo przesadzali, aby uzasadnić eksterminację i wykorzystywanie Indian. Bo z królewskiego nakazu to właśnie „kanibali” mogli zamieniać w niewolników, tak przydatnych do pracy w koloniach.
Jeszcze więcej skarbów!
Konkwistadorzy rozpowiadali kłamstwa i półprawdy o Indianach, ale z drugiej strony – sami też padali ofiarą fake newsów, tyle że indiańskich! Najpierw tubylcy z plemienia Taino próbowali ocalić swoją skórę, wmawiając Hiszpanom, że gdzieś na Karaibach można znaleźć tajemniczą krainę Beimini ze źródłem wiecznej młodości [patrz więcej]. Była to oczywiście bujda na resorach. Potem zaś, po podboju państwa Inków, wciąż nienasyceni bogactwami Hiszpanie dowiedzieli się od miejscowych plemion, że prawdziwe królestwo złota znajduje się w głębi dżungli. Jego władca, obsypany złotym pyłem, co roku składał w miejscowym jeziorze ofiarę z nieprzebranych ilości szlachetnych kruszców i drogich kamieni. Od nazwy owego złotego człowieka – po hiszpańsku el hombre dorado – wzięła się nazwa całej mitycznej krainy: Eldorado [patrz więce].
W pogoni za takimi mirażami ginęli i popadali w obłęd kolejni konkwistadorzy i kolonizatorzy. A drogie kruszce i szlachetne kamienie, które znaleźli i wywieźli z kopalni oraz prekolumbijskich świątyń Nowego Świata, też nie przyniosły Hiszpanom szczęścia. Ich ojczyznę wręcz zalała fala złota i srebra, przestali cokolwiek produkować, a inflacja rosła. Tymczasem butni władcy w Madrycie mieli coraz większe ambicje, wszczynali kolejne wojny i zadłużali się u bankierów. W kilka pokoleń kraj zbankrutował! Lecz nawet jeszcze wtedy Hiszpanie w Nowym Świecie marzyli o Eldorado i innych zaginionych miastach, pełnych bogactw. Echa tych poszukiwań słychać jeszcze dziś.
Kto pisze historię?
Jakby mało było tego, że dali się oszukać fake newsom wymyślanym z zemsty przez gnębionych Indian, Hiszpanie padli też ofiarą czarnej propagandy rozpowszechnianej przez konkurencyjne europejskie mocarstwa. Celowali w tym zwłaszcza Anglicy, pozujący na bardziej cywilizowanych kolonizatorów i niecierpiący „papistów” (jak nazywali katolików). Rywalizacja obu tych państw była bardzo zażarta, doszło nawet do wyprawy hiszpańskiej Wielkiej Armady na Anglię w 1588 r. Zakończyła się klęską Hiszpanii, lecz nawet mimo to pozostawała ona kolonialnym imperium i morską potęgą, budząc zazdrość innych państw.
Przyklaskiwali więc Anglikom protestanccy Holendrzy, sami próbujący zrzucić z siebie jarzmo hiszpańskiej dominacji i marzący o krociowych zyskach z kolonii. Do tego chóru obłudników dołączały też Francja i Portugalia, rywalizujące z sąsiadami zza miedzy o zamorskie posiadłości. Mieli oni wszyscy ułatwione zadanie w oczernianiu Hiszpanów, ponieważ o nadużyciach konkwistadorów wspominali nawet… hiszpańscy mnisi z Ameryki! Na przykład dominikanin Bartłomiej de Las Casas, autor bulwersującego Krótkiego opisu zniszczenia Indii Wschodnich (1552). Wystarczyło tylko powołać się na dzieło zakonnika, dodać coś od siebie w formie komentarza, podkoloryzować i ze zbrodniczych Hiszpanów robiły się naprawdę największe bestie w historii.
Tymczasem podczas kolonizacji Ameryk nie tylko Hiszpania, ale wszystkie europejskie mocarstwa gnębiły rdzenną ludność, jeśli tylko miały okazję – i Anglicy, i Portugalczycy, i Francuzi, i Holendrzy. Spośród nich Hiszpania była jeszcze na tyle „światła”, że wydała przepisy formalnie zabraniające złego traktowania miejscowych. W ich obronie częstokroć stawali też mnisi. Hiszpanie nawracali mieczem „pogan” w Nowym Świecie, jednakże nie byli przy tym rasistami: np. swobodnie zawierali mieszane małżeństwa. Tymczasem dla Anglików było to nie do pomyślenia. Wykorzystywali oni Indian, okłamywali i mordowali (w tym rozdając zarażone chorobami koce), za przykład okrucieństwa i fanatyzmu stawiając jednak Hiszpanów.
Jako że na przełomie XVIII–XIX w. Hiszpania podupadła i to przedstawiciele innych krajów wtedy „pisali historię”, była łatwą ofiarą propagandy. Tak powstała „czarna legenda” hiszpańskiego podboju Ameryk, która tyleż podkreśla grzechy konkwistadorów, co skwapliwie usuwa w cień zbrodniarzy w barwach pozostałych mocarstw.