Dlaczego Polacy tak kochają zakazy? – zastanawiam się, gdy widzę nową tabliczkę albo napis zawierający jakieś „nie wolno”. Na poczcie zabrania się rozmów przez telefony komórkowe, w zamian można przejrzeć ofertę pasków do spodni i portfeli. Na trawniku zabrania się wyprowadzania psów, ale przy okazji nakazuje się właścicielom sprzątanie po swoim czworonogu. Na innych trawnikach zakazuje się dokarmiania ptaków. Tradycją tak starą jak polskie podwórka jest oznajmianie zakazów gry w piłkę, gdyż podwórka służą do eksponowania martwej ciszy i wszelkie objawy życia są tu niepożądane.
W metrze zabrania się przechodzenia przez specjalne bramki bez uzasadnienia, ale ponieważ są one notorycznie otwarte, to się przez nie, owszem, przechodzi, przy okazji robiąc frajerów ze wszystkich, którzy do tego metra wchodzą normalnie, z biletem. W kinie zakazuje się wejścia na salę kinową z zakupioną za ciężkie pieniądze kawą lub ciastkiem. Dozwala się jednak przemycać żywność w plecakach, co widzowie robią i bezwstydnie pozostawiają ślady przestępstwa w postaci chipsów lub innych okruszków na siedzeniach.
Wspólnota sąsiedzka z bloku, obok którego mieszkam, najpierw się szczelnie ogrodziła, a potem na ogrodzeniu wywiesiła kartki z zakazem parkowania na chodniku przy tej posesji. Oczywiście członkowie tej wspólnoty parkują na naszym. Nasz błąd – trzeba było w porę wywiesić zakaz. W sprawie śmietnika jest zgoda – stoi na środku podwórka. Obwieszony jest tablicami o zakazie pozostawiania gabarytów, lecz każdy poranek przynosi nowe odkrycia – a to wybebeszona wersalka, a to rozmontowana na kawałki szafa, czasem meblościanka. I wszyscy milczą, wszyscy niewinni. Wspólnie i niewzruszenie sąsiedzka społeczność trwa w obchodzeniu zakazu. Bo jest to zakaz odgórny, ustanowiony przez służby miejskie – a zatem nie nasz. Obcy, czyli służący do ignorowania i oszukiwania.
Nawet obszary pozornie wyrafinowane niewolne są w naszym kraju od zakazów. Weźmy muzea – w tych światowych się łazi, gada, fotografuje, wymijając rozbawione dzieci. W tych polskich się w miarę możliwości milczy oraz trzyma rączki przy sobie, a dzieci poskramia, bo jak nie, to zaraz ubrani w uniformy strażnicy sztuki pogrożą paluszkiem. Najbardziej lubię tych w galeriach sztuki współczesnej, którzy zakazują dotykania instalacji wymagających dotyku i interakcji. Zakaz jest sztuką samą w sobie. Zakaz ponad intencje artysty! Proponuję pozostawić strażników w pustych salach jako dzieła samoistne. Swoją drogą, byłoby wspaniale, gdyby wszelkie polskie zakazy umieścić w muzeach, aby tam sczezły w spokoju…
Ciasno, duszno i nieufnie żyje się wśród zakazów. I nie ma na kogo zwalać. To my tacy jesteśmy. Razem budujemy społeczeństwo zakazowo-rozdzielcze. Im więcej sobie zakazujemy, tym bardziej jesteśmy od siebie oddaleni, nieprzyjaźni, siebie nielubiący. Ogrodzenia, stawianie siatek, murów, parkanów, furtek, instalacja domofonów, bram na pilota – to przejawy manii zakazywania. Za tymi furtkami i potrójnymi drzwiami toczymy boje o to, że pani spod piątki bezprawnie wystawia na korytarz dziecięcy rowerek oraz obuwie jesienne. A więc: „Zakaz wystawiania rowerów i wózków na klatkę. Sąsiedzi”.
W związku z mnogością zakazów chciałabym zaproponować kilka nowych, by wnieść coś do polskiej nierzeczywistości. Po pierwsze – zakazuję grodzenia trawników i terenów zielonych. W imieniu roślin żądam prawa do swobodnego rozrastania się, a także szybkiego uchwalenia Powszechnej Deklaracji Praw Roślin i Zwierząt Miejskich.
Po drugie – zakazuje się bycia ofukliwymi ekspedientkami i ekspedientami sklepów spożywczych, zlodowaciałymi pracownikami służby zdrowia i nieczułymi urzędnikami, a przez to wysyłania wszem wobec drobnych i nieodwracalnych sygnałów pogardy.
Wywieszam również tablicę z napisem: „Zakaz zdradzania szczegółów intymnych przez telefon w środkach komunikacji miejskiej”, bo męczą mnie te wasze kryzysy małżeńskie, niezapłacone alimenty, dramaty romantyczne i żale obwieszczane na cały głos przez tramwajowo-autobusowych desperatów. Pani Dulska miała odrobinę racji, gdy radziła prać nieczystości emocjonalne w czterech ścianach.
Chciałabym też wdrożyć nakaz używania co najmniej jednego imiesłowu przymiotnikowego czynnego dziennie oraz tworzenia minimum trzech zdań podrzędnie złożonych przez każdego Polaka – dla zachowania higieny języka, który, z wyjątkiem prostych form zakazowo-nakazowych, staje się w swych subtelnościach i niuansach niezrozumiały.
Nie byłabym sobą, gdybym nie dołączyła zakazu sprzedaży książek w sieciach handlowych, które – eksponując tomy w koszach jak ziemniaki i pomidory – wysuwają niezgodną z prawdą sugestię, iż literatura jest dobrem lekkostrawnym i szybko zbywalnym. Otóż nie jest.
Nade wszystko niniejszym nakazuje się myślenie i czucie, a zakazuje wszelkich zakazów.
Z poważaniem
Sąsiadka