Podziwiam „Przekrój”: choć lubi stylistykę retro, w istocie wyprzedza swój czas, a na pewno wyprzedza pory roku. Pierwszy numer ukazał się w grudniu, jeszcze zanim zaczęła się zima. Drugi wyszedł w marcu i anonsował wiosnę. Teraz mamy w ręku numer czerwcowy i możemy być pewni rychłego przyjścia lata. Jeszcze trochę, a ptaki dostosują swoje przeloty do kalendarza „Przekroju”, zima zaś będzie czekać z przyjściem na czwarty numer, bo inaczej byłaby nieważna.
Czerwcowy „Przekrój” jest okazją, aby bliżej zapoznać się z czerwcem i ze słowem czerwony. Oba wyrazy pochodzą od tego samego prasłowiańskiego rdzenia, oznaczającego pewnego owada, który był niegdyś polskim hitem eksportowym, źródłem czerwonego barwnika używanego w Europie do farbowania tkanin. Nic dziwnego, że owad ten został nazwany dumnie czerwcem polskim.
Larwy czerwca żerują na korzeniach pospolitej u nas rośliny, też zwanej czerwcem. Dawniej, gdy osiągały stadium poczwarki, zwanej czerwiem, otrząsano je z korzeni tejże rośliny i suszono na słońcu lub w piecu po upieczeniu chleba. Zygmunt Gloger, który informuje o tym obszernie w Encyklopedii staropolskiej, zamyka hasło stwierdzeniem: „Jeżeli kolor szkarłatny stał się w dobie Piastów narodowym, to niewątpliwie przyczyniła się do tego obfitość czerwca w ziemiach polskich”.
Czerwiec polski barwił nie tylko chorągwie naszych władców i wodzów, ale też karmazynowe stroje bogatej szlachty i magnaterii. Uboższa brać szlachecka musiała zadowolić się szarym strojem, skąd wziął się podział na karmazynów i szaraczków.
Ciąg dalszy tej historii wiąże się z wyprawą Kolumba, który niestety źle się nam przysłużył: gdy w XVI w. lepszy barwnik zaczęto produkować z innego gatunku owadów, sprowadzanych z Ameryki, zmalało znaczenie czerwca polskiego. Na osłodę został nam polski czerwiec – nazwa odsyłająca do roku 1956, 1976, 1989 i pewnie na tym nie koniec. Czekamy w niepewności, co się jeszcze w czerwcu wydarzy.
Kwerenda dla słowa czerwiec w galerii Grafika Google przynosi obrazy czerwonych maków, które w czerwcu mienią się na polach, i truskawek, które wtedy dojrzewają. W świecie masowej wyobraźni czerwiec więc nadal jest czerwony.
Odwrotnej zależności jednak nie ma: wśród obrazów Google wyszukanych dla słowa czerwony łatwiej znaleźć czerwoną bieliznę niż cokolwiek o szóstym miesiącu roku. Gdyby taką bieliznę wytwarzały warsztaty w XV-wiecznej Europie, to farbowana by była barwnikiem z polskiego czerwca (wróć: czerwca polskiego!). Wtedy jednak bielizna była, zgodnie ze swoją nazwą, biała i nie tylko do noszenia pod wierzchnią odzieżą, ale i na wierzchu. Tak też należy rozumieć słowa odnoszące się do Zosi w Soplicowskim dworze: „Pośrodku szła dziewczyna, w bieliznę ubrana”. Nie bardzo odległy w czasie Mickiewicz dostarcza dziś młodszym czytelnikom wiele radości z powodu wyrazów, jakich używał w znaczeniach odmiennych od współczesnego.
Z królewskich chorągwi kolor czerwony przeszedł na robotnicze flagi, z nich na sztandary komunistów i to mu przysporzyło kłopotów. „Uważam, że wszystkich czerwonych trzeba powsadzać do kryminału” – napisał anonimowy autor hasła czerwony w Wikisłowniku. Zaglądam tam co jakiś czas z ciekawości, czy ktoś nie usunie tego przykładu, niewątpliwie sprzecznego z zasadami sztuki leksykograficznej. Czas jednak mija, przykład kłuje w oczy, a przesłanie zawarte w nim podjęli ostatnio członkowie i zwolennicy partii, która „z woli suwerena” rządzi w Polsce. Nie mnie im podpowiadać, co mają robić, ale jeśli już powsadzać wszystkich „czerwonych”, to najlepiej w czerwcu, w rocznicę „kapitulanckich” wyborów 1989, prawda?
Na razie jednak przeczytajmy spokojnie czerwcowy „Przekrój”. Rozgrzewa on szare komórki do czerwoności, więc jeśli podczas lektury będziemy chcieli schłodzić umysł białym winem, to uważajmy tylko, aby się nie zamieniło w czerwone.