
Kuba pojawił się w moim życiu niespodziewanie. Miałem jakieś 12 lat, kiedy nagle podczas narady mojej podwórkowej bandy przypałętało się kilkoro młodszych dzieciaków z podlotem wróbla w rękach.
Na skutek ich entuzjastycznej opieki wróbelek miał już złamaną nogę i wyglądał jak ktoś, kto potrzebuje konkretnej pomocy. Byłem od nich starszy, przyrodą interesowałem się od niepamiętnych czasów, więc bez większych protestów ze strony znalazców zabrałem go do siebie.
Przy okazji ustalmy jedną rzecz: podloty nas nie potrzebują! Zdarza się, że młody ptak już się w gnieździe nie mieści i z niego wypada, ale nadal jest pod czułą opieką rodziców. Na tym etapie maluch nie umie jeszcze latać, więc chowa się po krzakach, udając, że jest myszą. Ale absolutnie – poza szczególnymi sytuacjami – nie potrzebuje naszej interwencji. Rodzice podlotów mają pełną świadomość istnienia swoich potomków i wiedzą, gdzie one przebywają. W dalszym ciągu je karmią i systematycznie uczą dorosłości.
Dlatego gdy wiosną widzimy istotę w takim nie całkiem upierzonym stanie, która się przemyka po manowcach, należy dać jej spokój – no chyba że właśnie znalazła się na jezdni albo przed nosem psa czy kota. Wtedy wystarczy ją przesunąć kilka metrów dalej. Kuba był już jednak ukradziony, pozbawiony rodzicielskiej opieki. Co więcej, jego lewa noga wystawała spod przerażonego ciałka pod bardzo dziwnym kątem.
To wszystko działo się na początku lat 80. poprzedniego stulecia, w szeroko rozumianym pobliżu