Jeśli właśnie dorastają ludzie, którzy nie wyobrażają sobie życia bez czytania, to niewątpliwie przynajmniej po części jego sprawka. Martin Widmark, uwielbiany przez dzieci autor kryminałów i horrorów, zdradza, czego boi się najbardziej i dlaczego polował na tygrysy w szwedzkich lasach.
Agnieszka Fiedorowicz: Dawno, ale wcale nie tak dawno temu, za morzem, ale nie za górami, pewien nauczyciel języka szwedzkiego codziennie odprowadzał swojego czteroletniego syna do szkoły. Droga bardzo im się dłużyła…
Martin Widmark: (śmiech) Bardzo. Mój syn nie chciał chodzić do przedszkola.
Dlaczego?
Johannes niedługo wcześniej został bratem.
Był zazdrosny?
Skąd! Kiedy przywieźliśmy do domu jego siostrzyczkę, jego pierwsze słowa brzmiały: „Kocham cię”. Chciał ciągle z nią przebywać, a chodzenie do przedszkola mu w tym przeszkadzało. Na moich barkach spoczęło codzienne dostarczanie go do przedszkola, tak by obyło się bez walki i krzyku. Pomyślałem, że aby go jakoś zająć, muszę wymyślić historię, która go wciągnie i pozwoli zapomnieć, że idzie do przedszkola.
Ale dlaczego o tygrysie?
Mój syn uwielbiał chodzić do lasu, brał patyk, udawał, że to strzelba, a on tropi zwierzęta. Sam podsunął mi pomysł, bo któregoś dnia zapytał: „Tato, jak się poluje na tygrysy?”. A ja zacząłem opowiadać: że najpierw trzeba zbudować klatkę z patyków, potem pojechać do dżungli do Indii, ustawić w niej klatkę, włożyć do niej kiełbasę i czekać.
Spodobało się?
Synowi? Bardzo. Mnie jeszcze bardziej. Spisałem te moje opowiastki i wysłałem do wydawnictwa. Tak powstała moja pierwsza książka Att fånga en tiger (Złapać tygrysa).
Jest Pan