Czym karmić dziecięcą wyobraźnię Czym karmić dziecięcą wyobraźnię
i
zdjęcie: Maciej Kaczyński/CK Zamek
Edukacja

Czym karmić dziecięcą wyobraźnię

Agnieszka Fiedorowicz
Czyta się 13 minut

Jeśli właśnie dorastają ludzie, którzy nie wyobrażają sobie życia bez czytania, to niewątpliwie przynajmniej po części jego sprawka. Martin Widmark, uwielbiany przez dzieci autor kryminałów i horrorów, zdradza, czego boi się najbardziej i dlaczego polował na tygrysy w szwedzkich lasach.

Agnieszka Fiedorowicz: Dawno, ale wcale nie tak dawno temu, za morzem, ale nie za górami, pewien nauczyciel języka szwedzkiego codziennie odprowadzał swojego czteroletniego syna do szkoły. Droga bardzo im się dłużyła…

Martin Widmark: (śmiech) Bardzo. Mój syn nie chciał chodzić do przedszkola.

Dlaczego?

Johannes niedługo wcześniej został bratem.

Był zazdrosny?

Skąd! Kiedy przywieźliśmy do domu jego siostrzyczkę, jego pierwsze słowa brzmiały: „Kocham cię”. Chciał ciągle z nią przebywać, a chodzenie do przedszkola mu w tym przeszkadzało. Na moich barkach spoczęło codzienne dostarczanie go do przedszkola, tak by obyło się bez walki i krzyku. Pomyślałem, że aby go jakoś zająć, muszę wymyślić historię, która go wciągnie i pozwoli zapomnieć, że idzie do przedszkola.

Ale dlaczego o tygrysie?

Mój syn uwielbiał chodzić do lasu, brał patyk, udawał, że to strzelba, a on tropi zwierzęta. Sam podsunął mi pomysł, bo któregoś dnia zapytał: „Tato, jak się poluje na tygrysy?”. A ja zacząłem opowiadać: że najpierw trzeba zbudować klatkę z patyków, potem pojechać do dżungli do Indii, ustawić w niej klatkę, włożyć do niej kiełbasę i czekać.

Spodobało się?

Synowi? Bardzo. Mnie jeszcze bardziej. Spisałem te moje opowiastki i wysłałem do wydawnictwa. Tak powstała moja pierwsza książka Att fånga en tiger (Złapać tygrysa).

Jest Pan

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Dziecko też człowiek Dziecko też człowiek
i
Pieter Bruegel starszy, "Zabawy dziecięce", 1560 r., Kunsthistorisches Museum w Wiedniu; zdjęcie: domena publiczna
Edukacja

Dziecko też człowiek

Andrzej Krajewski

Trzeba było kilku tysięcy lat, by w naszym kręgu kulturowym dostrzeżono, że dziecko nie jest przedmiotem. Nauka traktowania go humanitarnie trwa do dziś.

„Natura chce, żeby dzieci były dziećmi, zanim zostaną ludźmi” – pisał Jean-Jacques Rousseau w książce Emil, czyli o wychowaniu. Rousseau wprawdzie nie dostrzegał w dziecku człowieka, ale apelował do rodziców, by troszczyli się o swoje potomstwo. „Czy znajdziecie na świecie istotę słabszą, biedniejszą, więcej zdaną na łaskę otoczenia, bardziej potrzebującą litości, serca i opieki niż dziecko?” – pytał czytelników. W czasach, gdy powszechnie powierzano dzieci innym osobom na czas dorastania lub pozostawiano je w przytułku, postulaty Rousseau zdawały się rewolucyjne. Otwierały drogę ku przełomowemu odkryciu, że dziecko także jest człowiekiem, zdolnym do uczuć, mającym swoje potrzeby, a przede wszystkim odczuwającym cierpienie. Ale sam filozof nie brał sobie tych idei do serca. Ilekroć jego kochanka, a później żona Teresa Levasseur wydawała na świat potomka, Rousseau natychmiast oddawał go do sierocińca, w którym zaledwie co setny noworodek miał szansę dożyć dorosłości.

Czytaj dalej