Dendrologia po gruzińsku Dendrologia po gruzińsku
i
Batumi, zdjęcie: Uwe Brodrecht (CC BY 2.0); źródło: Flickr
Ziemia

Dendrologia po gruzińsku

Stasia Budzisz
Czyta się 11 minut

Na horyzoncie widać drzewo: ma zielone liście ponad 40 m wysokości, prawie 100 lat i waży 650 ton. Jest oddalone od brzegu jakieś 500 m i od kilku dni dryfuje na barce po Morzu Czarnym.

W 2017r. ten widok stał się tematem jednego z najpopularniejszych memów gruzińskiego (i nie tylko) Internetu. Wzbudzał zdziwienie, bo wydawał się bardziej obrazem niż rzeczywistością, snem niż jawą, surrealizmem niż realizmem. Z zadumy wyrywał jednak zgrzyt buldożerów, chrobot traktorów i ryk ciężkiej mechaniki. Barka z dryfującym tulipanowcem przez niski poziom wody utknęła na mieliźnie i kilka dni nie wiadomo było, jak sprowadzić ją na brzeg.

Skoro drzewo nie chciało przyjść do lądu, ląd przyszedł do drzewa. Koparkami pogłębiono dno, wyłożono betonowe płyty i zrobiono mu drogę. A potem – już lądem – zawieziono do zamkniętej rezydencji, w której Bidzina Iwaniszwili, nieformalny zarządca Gruzji, buduje ósmy cud świata.

Non omnis moriar

„Wybudowałem pomnik trwalszy niż ze spiżu…” – nieskromnie pisał Horacy i bynajmniej nie miał na myśli wielkich budowli ani brązowych pomników. Nie każdy zostawia po sobie uniwersalne dzieła poetyckie, bo nie każdy pisać umie, choć – czasami – chce.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

W poradzieckiej przestrzeni można znaleźć kilka godnych wzorów. Dla przykładu taki Saparmurat Nijazow, pierwszy prezydent niepodległego Turkmenistanu, który kazał siebie nazywać „Turkmenbaszą”. Oprócz tego, że zbudował reprezentacyjną, marmurową stolicę, pomyślał też o ludziach. Dał im darmowy gaz, prąd, benzynę oraz sól. I pozostawił uwieczniające go złote pomniki.

Napisał też książkę, z której dzieci poznawały litery, studenci historię swojego kraju, a dorośli uczyli się życia. W Aszchabadzie postawił nawet pomnik swemu dziełu – Ruhnamie (Księdze Duszy). Każdego wieczoru, przy dźwiękach podniosłej muzyki, monumentalna księga otwierała się i uduchowiony lektor deklamował jej wersy. A w 2005 r. pierwszy tom poleciał w Kosmos. Poza tym została przetłumaczona na 40 języków. Zgodnie bowiem z turkmeńskim prawem, by móc prowadzić tam biznes, należało zacząć od przełożenia księgi na język swojego kraju.

Dziś, kiedy po śmierci Turkmenbaszy do władzy doszedł dentysta, Gurbanguly Berdimuhamedow, książka straciła na wartości. Nie tylko nie otwiera się już wieczorową porą, ale także ponoć ciężko dostać ją w księgarniach. Za to nowy prezydent nie próżnuje i pisze zdecydowanie więcej niż poprzedni. Co roku wydaje przynajmniej jedną książkę. I nie ogranicza się tylko do historii Turkmenistanu czy turkmeńskości sensu stricto. Specjalizuje się w każdej dziedzinie życia i nauki.

Większość włodarzy Poradziecji jednak uderzała (i uderza nadal) w surrealistyczne, widoczne gołym okiem pomniki, które od razu mają powalić na kolana, onieśmielić, zachwycić. Na przykład taki Kirsan Ilumżynow – była głowa buddyjskiej republiki Kałmucji. Przyznał w telewizji, że kontaktował się z kosmitami na balkonie swojego moskiewskiego mieszkania, ale pozostawił po sobie także coś materialnego. Za murami Elisty, stolicy Kałmucji, na gołym stepie zbudował szachowe miasteczko. Postawił Pałac Szachów, kilkanaście luksusowych apartamentów oraz kazał zagospodarować teren tak, by można było się w nim zrelaksować. Nieważne, że korzystał z niego tylko przez trzy tygodnie w 1998 r. podczas XXXIII Olimpiady Szachowej. Ważne, że Elista ma się czym pochwalić.

W Gruzji, nie licząc oczywiście poetyckich i naukowych prób Wielikowo Uczitlelja Wsjech Narodow i Wrjemion Josifa Dżugaszwilego, popularnie zwanego Stalinem, głowy państwa: prezydenci i szare eminencje z rzadka poświęcały czas na literaturę. Na Kaukazie ważniejsze jest to, co można pokazać. To, czym można się pochwalić. To, co może wywrzeć wrażenie i na rodakach, i na cudzoziemcach.

Euroremont

Jeśli wziąć pod uwagę budownictwo, można pokusić się o stwierdzenie, że cała Gruzja wygląda tak samo. Starając się określić tę eklektyczną przestrzeń jednym słowem, można by ją nazwać „fantazyjną”.

Chruszczowki – bloki z wielkiej płyty zbudowane za czasów Chruszczowa – to prawdziwy festiwal barw i ekscentrycznych pomysłów. Zza kolorowego prania, przewodów, kabli, rur i klimatyzatorów (które trzymają się ścian chyba tylko resztką siły woli) wyłaniają się balkony. Ale nie takie zwykłe balkony! Wydaje się, że to w nich odnaleźć można autentyczny gruziński polot. Wiszą – bóg jedyny raczy wiedzieć jakim cudem – nad głowami przechodniów. Opierają się o drewniane belki lub metalowe słupy.

Doklejone. Dobudowane. Rozbudowane.

Nad wejściem. Nad sąsiadem. Narożne.

Na dziko. Poza prawem. Również (albo zwłaszcza) poza prawami fizyki.

Oklejone eternitem, blachą, dyktą, sidingiem i tym-co-kto-miał. Trwają, bo prowizorka jest przecież najtrwalsza. Za komuny ciągle brakowało przestrzeni, więc każdy ratował się tak, jak umiał. Dobudówka zdawała się nie być niczym skomplikowanym, choć nie do końca legalnym. Ale zawsze dawała kilka metrów więcej.

ulica Giorgi Mazniashvili w Batumi, zdjęcie: Shalika Malintha (CC BY-SA 2.0); źródło: Flickr

ulica Giorgi Mazniashvili w Batumi, zdjęcie: Shalika Malintha (CC BY-SA 2.0); źródło: Flickr

Dopiero kiedy u władzy w 2004 r. pojawił się Misza Saakaszwili, krajobraz szybko zaczął się zmieniać. Młody prezydent od razu zabrał się do (od)budowy. I cała Gruzja stanęła w remoncie. W euroremoncie. Zakazano więc dzikich dobudówek, a tymi, które już były, postanowiono zająć się potem. Tylko potworki w centrach i strategicznych miejscach starano się zamalować, przykryć, schować. Odnowiono więc zaledwie fasady.

Były rzeczy ważniejsze!

Misza chciał Zachodu i stać się zachodnim. Już! Teraz! Natychmiast!

Operacja „kopiuj-wklej” ruszyła pełną parą. Jak grzyby po deszczu rosnąć zaczęły szklane (czyli transparentne) budynki policji. Ciężkie maszyny ruszyły łatać dziury w drogach, wylewać asfalt, budować mosty i szklane domy: pałace, opery, hale sportowe. Swój szczyt operacja osiągnęła w nadmorskim Batumi, z którego Misza zamarzył zrobić gruziński Las Vegas i odwzorować Zachód, jak się patrzy: biały dom, piramidy, kolumnady, place europejskie. Nie zapomniał o rodakach! Na promenadzie postawił 130-metrową wieżę alfabetu gruzińskiego, której kształt przypomina spiralę DNA. A na zachętę w pobliżu portu stanęła Wieża Czaczy, z której kraników wieczorami płynął wysokoprocentowy gruziński bimber pędzony z winogron. (Trunkowa wieża z czterema kranikami przetrwała swojego pomysłodawcę, ale podobnie jak turkmeński monument – nie spełnia już swojej pierwotnej funkcji. Ot, można rzucić okiem i wspomnieć czasy prosperity).

Misza chciał Gruzję odbudować. Odznaczyć się w historii, dać się zapamiętać. Być jak dwunastowieczny król Dawid Budowniczy. I choć stworzył imponujące fasady, nie doczekał się takiego przydomka. Jeszcze.

Za to jego następca – miliarder Bidzina Iwaniszwili (choć nie piastuje żadnego państwowego urzędu, to tajemnicą poliszynela jest, że steruje państwem z tylnego siedzenia) postawił na to, czego Gruzji może pozazdrościć cały świat. Na przyrodę.

Batumi, zdjęcie: Dima Malenko (CC BY-SA 2.0); źródło: Flickr

Batumi, zdjęcie: Dima Malenko (CC BY-SA 2.0); źródło: Flickr

Georgian Dream

Bidzina dorobił się w Rosji. W szalonych latach 90. zainwestował m.in. w sektory finansowy, hotelarski i farmaceutyczny. Dziś Forbes plasuje go na 365. miejscu najbogatszych ludzi na świecie z majątkiem oszacowanym na 4,9 mld dolarów. Ale Bidzina nie lubi błysku fleszy i w telewizorach pojawia się tylko wtedy, kiedy musi.

Na początku wspierał finansowo działania prężnego Saakaszwilego i nie szukał medialnego poklasku. Działał oddolnie: budował świątynie, pomagał Gruzińskiej Cerkwi Prawosławnej, zajmował się działalnością filantropijną. A kiedy uznał, że rządy Saakaszwilego zaczynają zagrażać demokracji, założył opozycyjną partię i nazwał ją Gruzińskie Marzenie.

Zadbał też o wyborców. Zwłaszcza z regionu seczcherskiego, z którego pochodzi. W Seczchere popłynęły darmowe gaz i prąd. Na dachach pojawiła się kolorowa, nowoczesna blacha (to do dziś jedyny region w Gruzji z dachami „w stylu europejskim”, jak mówią mieszkańcy). W domach stanęły nowe kuchenki, lodówki, meble. Finansował zabiegi zdrowotne, zbudował szpital, sprowadził specjalistów. Ba, postawił im nawet mieszkania. Każdej parze nowożeńców darował trzy tysiące dolarów na nową drogę życia. W regionie ponoć kawalerowie rozeszli się jak ciepłe bułeczki.

Stał się popularny. Zaczął pokazywać się w telewizji, udzielał wywiadów, ale nadal twierdził, że nie zależy mu na władzy. Ratował przecież Gruzję i Gruzinów przed zgubną działalnością Miszy. W 2012 r. został więc premierem (funkcję sprawował rok, a trzy dni po ucieczce Saakaszwilego za granicę, jak zresztą obiecał, zdał tekę) i wraz z oddaniem urzędu ulotniły się darmowe dostawy gazu, prądu i prezentów.

Ale w Seczchere nie mają do Bidziny żalu. Mówią, że to byłoby niesprawiedliwe dla Gruzinów z innych regionów, że mogliby się czuć urażeni, no i że to wina opozycji. Mówią też, że Bidzina to człowiek prosty, szczodry, taki do ludzi. I mądry. Bo skąd głupi mógłby mieć takie pieniądze? W Gruzji pieniądze to prestiż. A z prestiżem się nie dyskutuje. Nigdy.

W mediach Bidzina mówi, że wolałby być sadownikiem niż politykiem. W rzeczywistości na obu płaszczyznach odnosi sukcesy. Jego ugrupowanie nieprzerwanie rządzi od 2012 r., a on, gdzie może, otacza się przyrodą. Zbudował sobie nawet rezydencję na terenie tbiliskiego parku botanicznego (sic!). Ale to nie jedyna jego posiadłość. Piękniejsza i większa, bo zajmująca 260 497 m2, znajduje się nad brzegiem Morza Czarnego, otoczona subtropikalną zielenią, odgrodzona szczelnym płotem od oka ciekawego przechodnia. Tam Bidzina realizuje się jako sadownik. Buduje w niej park dendrologiczny. Idea wspaniała, bo dendrariów w Gruzji brakuje. Tylko że Iwaniszwili chce park natychmiast. Od razu monumentalny. I stary.

Trzeba mieć fantazję i pieniądze…

…wtedy niemożliwe nie istnieje. Tak przynajmniej mogłoby się wydawać i zapewne tak pomyślał Bidzina, kiedy poniosła go fantazja, pieniądze, pycha i pragnienie nieśmiertelności. Bo Iwaniszwili nie chce umrzeć. W kuluarach plotkuje się, że ciągnie go do ezoteryki i okultyzmu. Stara się prowadzić zdrowy tryb życia, dba o zbilansowane żywnie, a ze starych drzew czerpie energię. Są mu więc potrzebne. Na już!

Bidzina Iwaniszwili, zdjęcie: Rory Challands (CC BY-SA 2.0); źródło: Flickr

Bidzina Iwaniszwili, zdjęcie: Rory Challands (CC BY-SA 2.0); źródło: Flickr

Każdą ideę – zwłaszcza tak kosztowną – trzeba racjonalnie uzasadnić. Nic prostszego! Trzeba uratować drzewa przed porąbaniem na opał, brzmiał jeden z argumentów. Do budowy parku zabrał się metodycznie: znaleźć, wykopać, przetransportować, przesadzić. Koniec. Za każde wykopane drzewo obiecał posadzić 10 nowych. Żeby ekosystem nie ucierpiał. Taki dar dla przyrody.

Do pracy ruszyły cztery firmy Iwaniszwilego (specjalizujące się w budowie dróg i mostów, ale niemające pojęcia o dendrologii). Domorośli specjaliści szukali reliktów rzadkich, wielkich, grubych i starych. Przesyłali szefowi zdjęcia i czekali na decyzję. Bidzina starał się każde z nich oglądać osobiście. Kiedy obiekt przeszedł kwalifikację, następował czas negocjacji. Bo takie drzewo przecież do kogoś należy, choćby do państwa.

A państwo z zadowoleniem patrzyło na plan „ratowania” starych drzew, nawet jeśli w środku gęstej puszczy nic im nie zagrażało. Nie są przecież w żaden sposób chronione, ponieważ w Gruzji nie istnieje pojęcie pomnika przyrody, więc zasadniczo można wyciąć wszystko.

Na drzewa państwowe ustawiano aukcje i przetargi, w których jedynym zainteresowanym była któraś z firm ojca chrzestnego. Na przykład rząd Autonomicznej Republiki Adżarii sprzedał słynny dryfujący tulipanowiec i dwa stuletnie cyprysy bagienne za 2700 dolarów. Prywatni właściciele także mogli liczyć na rekompensatę, o ile przedstawili akt własności ziemi, na której stał wybrany przez oligarchę obiekt. Niektórym proponowano dolary, ale zdarzyło się, że drzewo poszło za komputer dla wnuka. W kraju, w którym 64% obywateli posiada kredyty konsumpcyjne, okazja sprzedania drzewa jawi się jako stosunkowo dobry interes. Poza tym – Iwaniszwilemu ciężko odmówić. „Ludzki człowiek” – mówili o nim ci, których drzewo wpadło w oko miliardera. „Gdyby mnie było stać, to bym mu oddał za darmo” – mówili inni. Poza tym, o czym tu dyskutować? Człowiek ma pieniądze, znaczy, wie, co robi.

Po dobiciu targu przystępowano do pracy. Najpierw wykrajano ziemię dookoła obiektu tak, by nie zaszkodzić systemowi korzeniowemu. Następnie głęboko pod korzenie podkładano gumę podobną do dętki i nadmuchiwano ją, dzięki czemu unosiło się do góry. Korzenie zabezpieczano deskami, a pod dętkę podkładano metalowe belki. W końcu całość lądowała na ogromnej przyczepie.

Przyczepy, które mogą podjąć wielotonowy ładunek, zrobiono dla Bidziny na specjalne zamówienie. Nie używa się tego typu sprzętów na świecie, bo nie ma takiej potrzeby. Od 300 lat nikt nie buduje parków dendrologicznych z drzew, które rosną w lasach, parkach czy na prywatnych podwórkach. Za czasów kolonialnych eksperymentowano, przewożąc egzotyczne rośliny z dalekich krajów na statkach, koleją czy nawet konno. Nie było innych możliwości, choć były i pieniądze, i bezgraniczna fantazja. Dziś dendraria powstają z młodych drzew, przygotowywanych do tego, by je przesadzić, a potem obserwować w nowym miejscu, innym klimacie, odmiennym otoczeniu. Ale do tego trzeba specjalistów. A do tych Bidzina zwrócił się dopiero wtedy, kiedy zorientował się, że projekt jest porażką.

Ale do tego czasu ludzie chętnie żegnalni się ze stuletnimi sekwojami, które zacieniały podwórza, z wiekowymi platanami, stojącymi 300 m od domu. Za tysiąc, dwa tysiące, pięć tysięcy dolarów, obietnicę zbudowania drogi i posprzątania po drzewie – oczywiście na koszt oligarchy. (Choć zdarzały się przypadki, że drzewo nie wytrzymało operacji. Wtedy truchło leciwego – na przykład – rododendronu składano w wykopanym dole i o budowie drogi nikt już nie myślał. Było dobrze, jeśli nikt nie zapomniał o zaoraniu dziury po wyrwaniu drzewa z korzeniami).

A w 2016 r. na gruzińskim wybrzeżu zaczęły się dziać rzeczy naprawdę interesujące. Z lasu na główne trasy wyjechały drzewa. Wszystkie gigantyczne, wszystkie stare i wszystkie rzadkie. Wiekowe eukaliptusy, sekwoje, platany, cedry, magnolie, cyprysy bagienne. Takie wielotonowe giganty ciężko przewieźć po kontynentalnym błocie, trudno przetransportować do głównej drogi i jeszcze ciężej wywieźć z gęstego lasu. Tym wyrwanym z lasów trzeba było zrobić „zielony korytarz”. Wyłożono więc puszczę płytami z betonu, przeszkadzającym drzewom usunięto gałęzie, a niektórych w ogóle się pozbyto. W drodze po krajowych magistralach też nie było prosto. Trzeba było odcinać miasta i wsie od prądu, zatrzymywać pociągi i ściągać trakcje kolejowe.

Swoją – często ostatnią – drogę drzewa pokonywały etapami: na specjalnie dla nich zbudowanych platformach, po specjalnie dla nich zbudowanych jezdniach, do specjalnie dla nich zbudowanego portu. A stamtąd już prosto do rezydencji.

Nie ma dokładnych danych, ile drzew kupił Bidzina Iwaniszwili, ale szacuje się, że około 50. Ekolodzy co prawda podnoszą larum, media i Internet prześcigają się w szydzących komentarzach, ale opinia społeczna nie ocenia Iwniaszwilego jednoznacznie źle.

Po pierwsze dlatego, że nie wierzy ekologom. A po drugie: Bidzina daje pracę, a o nią w Gruzji nie tak łatwo. Zajęcie przy budowie parku znajdzie i geolog, i botanik, i dendrolog. Znajdzie inżynier, robotnik, drogowiec, kierowca, operator koparki i elektryk. I każdy za pracę podziękuje. Czasową, ale zawsze. Poza tym sprzedane drzewo to spłacony kredyt.

Według pierwotnych założeń park miał być udostępniony zwiedzającym w 2019 r., ale prace się przeciągają. Zdaniem specjalistów przyczyna jest prosta: teren trzeba oczyścić z trupów. Głupio tak zapraszać ludzi do parku martwych drzew.

***

Za merytoryczną pomoc dziękuję Wojciechowi Grabczewskiemu oraz Pawłowi Matulewskiemu.

Czytaj również:

Drzewa nie lubią samotności Drzewa nie lubią samotności
i
„Las o świcie, polowanie na jelenie”, 1635 r., Peter Paul Rubens; źródło: MET
Ziemia

Drzewa nie lubią samotności

Urszula Kaczorowska

Każde drzewo ma do opowiedzenia ciekawą historię, tylko musimy wiedzieć, o co je zapytać. Lepsze poznanie przeszłości pomaga w budowaniu prognoz na przyszłość – przekonuje dr Ryszard Kaczka, dendrochronolog. 

Urszula Kaczorowska: Mam drzewo przed domem, które bardzo mi przeszkadza i chcę je wyciąć. Jak mnie przekonasz, żeby tego nie robić?

Czytaj dalej