Diabeł z Wełtawy Diabeł z Wełtawy
i
Josef Lada, „Hastrman”, 1937 r.; zdjęcie: Mgr. Josef Lada, JosefLada.cz s.r.o.
Wiedza i niewiedza

Diabeł z Wełtawy

Marta Anna Zabłocka
Czyta się 11 minut

Grecy mieli swojego Posejdona, Rzymianie Neptuna, a Czechom przypadł w udziale wodnik – co prawda bez trójzębu i rydwanu, za to z potężnym jak wodny żywioł potencjałem humorystycznym.

Można to sobie wyobrazić: ciepły wieczór, szelest trzciny gładzonej przez wiatr. Wchodzisz do jeziora, chłodna woda przyjemnie obmywa ciało, zanurzasz się głębiej. Płyniesz spokojnie, aż nagle, niespodziewanie, stopę muska jakaś roślina. Pewnie moczarka. Wzdragasz się, puls przyśpiesza. Dotyk paskudnych, szorstkich liści się powtarza. Ciało przechodzi dreszcz, pojawia się gęsia skórka. Brzeg jest daleko. Nagle czujesz prąd z głębi. Zimna woda już nie odświeża, serce zaczyna bić mocniej. Wracasz najszybciej, jak to możliwe. Kątem oka śledzisz pęcherzyki powietrza mącące lustro wody. Czy to przy dnie żerują leszcze, czy może wodnik przewrócił naczynie z duszą topielca?

Czego nie widać

Nie wiemy, czy dawni Słowianie byli wytrawnymi pływakami. Wiadomo jednak, że woda wzbudzała w nich respekt – była groźnym żywiołem, który zbierał żniwo wielu ofiar. Za utonięcia zaś według Słowian w dużej mierze odpowiadały zamieszkujące toń istoty demoniczne. Historycy i badacze kultury ludowej Bohdan Baranowski oraz Leonard Pełka twierdzili, że demony wodne – na tle innych diabelskich stworzeń zamieszkujących wierzenia Słowian – odznaczały się szczególnym okrucieństwem. Wciągały w otchłań kąpiących się czy nawet wypoczywających nad brzegami akwenów, tylko po to, by pozbawić ich życia. Demony lasów, łąk czy pól zazwyczaj nie przejawiały tak jednoznacznie morderczych zapędów.

Na wschodnich terenach Słowiańszczyz­ny – ukraińskich, białoruskich oraz na sąsiadujących z nimi obszarach polskich – najpowszechniejszymi demonami wodnymi były rusałki (zwane rusawkami). Okrutne boginki

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Cieszyn obojga narodów Cieszyn obojga narodów
i
Dzisiejszy most Przyjaźni przez wieki funkcjonował jako most Długi – a ponieważ przejście przez niego zajmuje mniej więcej minutę, to o nadanie tej nazwy podejrzewamy naszych południowych sąsiadów; zdjęcie: BlackMediaHouse/Adobe Stock Photo
Wiedza i niewiedza

Cieszyn obojga narodów

Beata Mońka, Marcin Mońka

Czas tutaj płynie powolutku, zakochani całują się na moście Przyjaźni, a turyści pytają miejscowych o najlepszy smażony ser albo o rotundę z dwudziestozłotówki. I już sama nazwa miasta sprawia, że człowiek się uśmiecha.

Na Starym Targu – niewielkim placu miejskim przy głównej ulicy cieszyńskiego śródmieścia – z niespecjalnie wysokiego cokołu spogląda na przechodniów Madonna z Dzieciątkiem. Rzeźba nie należy do spektakularnych, więc łatwo ją przeoczyć, tym bardziej że plac bywa zastawiony przez samochody. Nie ma co rozpaczać, jeśli przegapiło się tę atrakcję miasta, bo i tak stojąca na placu figura jest jedynie kopią. Żeby zobaczyć oryginał, trzeba – i warto – odwiedzić Muzeum Śląska Cieszyńskiego. Długo sądzono, że rzeźba ma XIX-wieczny rodowód. Jednak w 2000 r., gdy obiekt poddano pracom konserwatorskim, okazało się, że pod warstwami farby ukryło się wybitne dzieło gotyku, powstałe w praskim warsztacie Piotra Parlera – budowniczego, architekta i rzeźbiarza. Przez te wszystkie lata figurę Madonny z Dzieciątkiem wielokrotnie odmalowywano. W którymś momencie została pokryta złotem, obie postacie zyskały pozłacane korony. Aby dotrzeć do autentyku, zdjęto ponad 30 warstw polichromii. Cenny oryginał przeniesiono do muzeum, kopię zaś – w wersji malowanej ze złotymi elementami – można zobaczyć na Starym Targu.

Czytaj dalej