Właściwie cóż jest w niej tak bardzo interesującego? Raz – krótko, raz – długo, raz – ciasno, raz – luźno, raz – jasno, raz – ciemno itd. Nie, nie. Zupełnie nie o to mi chodzi. To jest krawieczyzna.
Ciekawe też – dlaczego akurat tak, a nie inaczej? Pozornie nawet, zauważcie, jest odwrotnie, niż chciałby duch epoki – prawicowy, religijnie wzmożony. Powinno być skromnie: pod szyję i za kolano. A tu patrzcie, w jednym sezonie dekolt taki, że prawie biust wyskakuje, w następnym nogi widać aż do wesołego początku. Bielizna wyjechała na wierzch, szorty to właściwie majtki, a stanika się nie ukrywa. Co tu jeszcze można zdjąć?
I wtedy wchodzą zakutane od stóp po głowę kobiety, które tu i ówdzie wywalczyły już pozwolenie na odsłonięcie twarzy. Kąpią się w pełnym rynsztunku, my – w stringach i często topless. Czy to ciekawe? Czy może dziwne albo zdziwaczałe?
Moda jest szalenie interesująca, ale zanim pociągnę was w głąb tematu, wyjaśnijmy sobie jedno. Słowo „moda” ma dwa różne znaczenia. Modą nazywamy to, co jest lansowane, pokazy, żurnale, no wiecie – te Paryże, Mediolany i Nowe Jorki. Kolekcje Pana Bardzo Znanego, wschodzących gwiazd i spadających meteorów. Modą nazywamy także to, co ludzie noszą, po prostu ubranie, które ktoś gdzieś szyje. To, co jest w sklepach, na targach i bazarach. To, jak naprawdę wyglądamy. Życie.
Te dwa różne zjawiska czasem się łączą, a potem znów rozchodzą. Oglądamy zdjęcie z pokazu w Paryżu i nie wiemy, czy się pukać w głowę, czy zachwycić: „Ach, to takie artystyczne!”. No to spróbuj być jak modelka z najlepszego pisma – umaluj się na dziewczynę straconą, pośliń usta, rozchyl i patrz tępo w dal. To dokładnie odwrotność tego, o co walczymy. Dlaczego więc? Ciekawe pytanie, prawda?
W modzie odbija się nie tylko epoka, lecz także odzwierciedlają się jakieś jej podskórne dziwactwa. Chcemy kobiety uwolnić od narzucania im praw, reguł, wiążących je przesądów itd. A równocześnie trendy stają się 15-centymetrowe cienkie obcasy, które powodują, że właściwie chodzi się na palcach. Do tego drobnym kroczkiem – nogi są spętane wąską spódnicą. Nazwijmy rzecz po imieniu – moda jest opresyjna. Czy projektanci nienawidzą kobiet? Pantofelek księżniczki, cieniutki obcasik plus wstążeczki, piórka, kwiatki. Czy gramy rolę kochanki w różowym szlafroczku, czy szefowej departamentu, matki, żołnierki, kierowcy, suwnicowej i człowieka? Świat idzie tu, moda tam. Ta jej irracjonalność mnie fascynuje. A zarazem budzi podejrzenia, czy to po prostu nie jest głupie?
Za okupacji podczas łapanek pędem zajeżdżała ciężarówka pełna uzbrojonych Niemców, którzy błyskawicznie z niej wyskakiwali i gonili uciekających w śmiertelnym strachu ludzi. I wyobraźcie sobie ówczesną modę: drewniaki na wysokich platformach. Spróbujcie w nich biec po kocich łbach. Znam opowieści kobiet, które w tych cudnych drewniaczkach – paluszki na wierzchu, pastelowe paseczki – lądują w obozie. Siła mody czy siła głupoty? Tu okupacja, głód, konspira, ludzie się ukrywają, walczą. A tam kobiety nad ogniem w kuchni rozgrzewają na maksa żelazka-rurki i kręcą włosy, bo modne są perfekcyjne wałki na karku. O prostych, rozpuszczonych włosach nie ma mowy, a koński ogon nie został jeszcze wynaleziony.
Niewolnicy mody są równocześnie jej wielbicielami, więc wszelka dyskusja o niej jest niemożliwa. Z kolei zagorzali wrogowie mody to także najbardziej uparta grupa, jeśli chodzi o styl, filozofię i sposób ubierania. Przywiązują do niego wielką wagę, jednocześnie wierząc, że się „nie ubierają”. Muszą być wystylizowani „na abnegata” i za nic z tego nie zrezygnują.
No proszę, kto by się spodziewał.