
Według Spisu Powszechnego przeprowadzonego sześć lat temu ponad połowa mieszkańców Korei Południowej deklarowała brak jakiejkolwiek religii. Ale dla drugiej połowy uczestnictwo w życiu religijnym jest istotną częścią życia, chociaż nawet samo pojęcie religii jest tutaj zupełnie nowe. O duchowej stronie życia mieszkańców Korei Południowej z Romanem Husarskim, autorem Kraju niespokojnego poranka. Pamięć i bunt w Korei Południowej (wyd. Czarne) rozmawia Anna Wyrwik.
Anna Wyrwik: Mogłoby się wydawać, że w tak pragmatycznym społeczeństwie, nastawionym na pracę i działającym według sztywnych, narzuconych z góry zasad, nie ma miejsca na duchowość. A jednak!
Roman Husarski: Koreańczycy zazwyczaj traktują religię w materialistyczny, przyziemny sposób. Jeśli idą do świątyni buddyjskiej, to z konkretnym celem. Oczekują przypływu korzyści materialnych, zdania egzaminu, poprawy relacji w pracy albo uzdrowienia. Ich religijność często nie wynika z zainteresowania przyszłym życiem, ale skupiona jest na doczesności. Szamanizm jest odpowiedzią na doczesne problemy.
Praktyki medytacyjne czy modlitwy są interpretowane przez koreańskich psychologów jako chwila emocjonalnej ulgi i forma eskapizmu od pędu życia, szczególnie tego ekonomicznego, tak bardzo gloryfikowanego w Korei Południowej.
Uczestnictwo w prestiżowym zborze